sobota, 25 lutego 2017

Rok w mieście - czyli dwanaście rozkładówek na jeden rok

Czy znacie wszystkich w swoim mieście? Wątpię, że jest ktoś taki jest. Na malutkiej wsi - owszem, lecz w mieście... nie za bardzo. Dzięki pani Kasi Boguckiej poznamy wszystkich w mieście zamieszkanym między innymi przez Malinę, Kredkę oraz Mazaka.


Na pierwszej tekturowej stronie wszyscy mieszkańcy miasta dodają kilka słów o sobie. Zacznijmy od głównej bohaterki, czyli Maliny - "Nazywam się Malina. Lubię spacerować z mopsiczką Kredką i terierem Mazakiem. Mojej mamy często nie ma w domu, bo spełnia się zawodowa. Moja babcia ma cukiernię". A o to babcia Maliny - "Mam na imię Krysia. Prowadzę własną cukiernię. Pomaga mi mąż Kazik". "Dzień dobry, jestem Kazik" - jak się pewnie domyślacie, te słowa padły z ust dziadka Maliny.


W tym miasteczku każdy ma swe obowiązki do spełnienia. Mieszka w nim dużo seniorów, sporo dorosłych oraz wiele dzieci. Możemy się o tym przekonać, zaglądając na jakąkolwiek stronę. Pani Bogucka wszystkiego dopilnowała i wszyscy mieszkańcy są narysowani na wszystkich dwunastu rozkładówkach.


Skoro rok i dwanaście rozkładówek, to tymi rozkładówkami muszą być miesiące! I tak właśnie jest. Każdy z miesięcy ma swój nastrój i barwy dla niego charakterystyczne. W styczniu wiadome jest, że będzie kolor niebieski oraz bladożółty, bo w tym miesiącu spada najwięcej śniegu; w lutym będzie czerwono i fioletowo, ponieważ odbywają się Walentynki; w marcu będzie szaro-buro i czerwonawo, bo zima zaczyna odchodzić; w kwietniu będzie zielono, żółto, ponieważ nadchodzi wiosna; w maju będzie zielono, różowo, bo trochę wiosny, troszkę lata; w czerwcu będzie turkusowo i żółto, bo jak wszyscy wiemy - przybiega do nas lato; w lipcu będzie pomarańczowo oraz bladozielono; w sierpniu nadejdą kolory ciemnozielone i pomarańczowe, ponieważ lato zaczyna nas opuszczać, a jesień powoli nadchodzi; we wrześniu możemy się spodziewać barw ciepłych, bo nadeszła już jesień; w październiku będzie czerwono i pomarańczowo; w listopadzie będzie brązowo i bladoróżowo; a w grudniu będzie czerwono i niebiesko, bo wszyscy wiedzą, że w tym oto miesiącu odbywają się święta.


Ćwiczymy również spostrzegawczość. Otwórzcie pierwszą stronę, zamknijcie oczy, połóżcie gdzieś palec i szukajcie tej osoby we wszystkich porach roku. Oglądając książkę zastanawiamy się także, co to mogło się wcześniej wydarzyć, czemu doszło do takiej sytuacji. Może to zapewnić kupę zabawy dzieciom, jak i również rodzicom.


Styl pani Boguckiej jest niepowtarzalny! Stworzony dla dzieci całym sercem. Gdybyście zajrzeli do innej książki jej autorstwa, poznalibyście, że to ona już po samej okładce. Myślę, iż te obrazki spodobają się wszystkim "oglądaczom" tego niesamowitego picture booka. Miałam przyjemność poznać panią Kasię i mam wrażenie, że jej ilustracje idealnie odzwierciedlają jej emocje.

Książka pokazuje też, jak wiele możemy przedstawić bez tekstu - samymi ilustracjami. Pani Kasia musiała przedstawić bohaterów tak samo, tylko w innych sytuacjach, a to naprawdę mnóstwo roboty! I wyszło doskonale!

Tytuł: Rok w mieście; autorka: Katarzyna Bogucka
Wydawnictwo Nasza Księgarnia, Warszawa 2015

czwartek, 23 lutego 2017

Czerwony Kapturek - czyli klasyka z "niezwykłymi" ilustracjami

Nie ma co ukrywać, że słynną baśń braci Grimm - "Czerwonego Kapturka" - znają wszyscy. My, rodzice, dziadkowie..., lecz w tej książce chciałabym opowiedzieć najwięcej o "niezwykłych" ilustracjach. Znacie już "niezwykłą Joannę Concejo"? Jestem pewna, że ten, kto czytał na tym blogu o "Księciu w cukierni" oraz "Dymie" zna jej ilustracje znakomicie!



Jak wszyscy wiemy, pewnego razu żyła sobie malutka, słodka dziewczynka. Lubił ją każdy, ale najbardziej kochała ją babcia. Już nie wiedziała, co ma dać swej wnuczce w prezencie, więc wymyśliła, że da jej czerwony kapturek. Dziewczynce bardzo się on spodobał i chodziła w nim cały czas. Nie można było jej zobaczyć bez kapturka i dlatego inni nazywali ją Czerwonym Kapturkiem. W większości książek właśnie tak opisana jest główna bohaterka, ale Joanna Concejo wpadła na pomysł i zilustrowała to ciuteńkę inaczej.


Gdy otworzymy książkę, na pierwszej stronie widnieje piękna ilustracja. Jest na niej las, a na drugim planie ścieżka. Na ścieżce stoją sobie dwa jeleniowate. Już po pierwszym rysunku widzimy, że jakaś akcja będzie rozgrywała się właśnie w domu drzew - lesie. Jeżeli przewrócimy na kolejną stronę, także zastaniemy las, tylko że już wewnątrz. Od razu z przodu rosną paprotki, które rzucają nam się w oczy. Te dwa rysunki zrobione były ołówkiem, lecz w następnej ilustracji tylko niebo i twarz dziewczynki zostały wykonane tym narzędziem. Chociaż drzewa są mocno zielone, w pierwszej kolejności zauważamy jaskrawoczerwoną sukienkę, właśnie "Czerwonego Kapturka".


Następny rysunek też wykonany jest ołówkiem. Autorka ilustracji pokazała tutaj miasteczko Czerwonego Kapturka oraz domek babci. Już wiemy jak daleko dziewczynka musiała dotrzeć, aby zanieść ciasto i wino babci. Ludzie z wzrokiem sokoła mogą także zauważyć wilka, który jest tak charakterystyczny dla tej baśni.

Mnie najbardziej zachwyciła ilustracja z babcią, a nad jej głową wypchane dzikie zwierzęta. Wygląda to naprawdę imponująco. Ciekawe, co tam robi ten czerwony czajniczek...


Ilustracji jest wiele i niewątpliwie, jest to atut tej książki. Nad każdą powinniśmy się zastanowić. Te w niezabawnym tonie budzą w nas niepokój. Tam, gdzie w treści jest smutek... ilustracje także są ponure. Tam, gdzie w tekście jest beztrosko i wesoło... rysunek jest radosny. Gdybyśmy co dzień otwierali książkę na tej samej ilustracji, dostrzegalibyśmy coraz więcej drobiazgów. I to jest magia rysunków pani Joanny Concejo!

Jeszcze nigdy nie spotkałam się z tym, aby Kapturek zaraz na początku książki zgubił swój kapturek! I czy jest to możliwe, by Kapturek zgubił kapturek? No, bo jaki Kapturek bez kapturka! Kapturek Joanny Concejo na głowie nie ma kapturka. Ale to i tak świetny Kapturek!

Rzecz jasna. Musi się znaleźć na końcu - tytuł: Czerwony Kapturek; tekst: Wilhelm i Jakub Grimm; ilustracje Joanna Concejo; przekład: Łukasz Musiał
Wydawnictwo Tako, Toruń 2015

niedziela, 19 lutego 2017

Atlas Miast - czyli podróż po 30 miastach w dwie i pół godziny

Czy jest to możliwe, by dokładnie zwiedzić 30 miast w dwie do trzech godzin? Te osoby, kóre nie przeczytały jeszcze "Atlasu Miast" twierdzą zapewne, że nie. Ci, którzy już całkowicie zapoznali się z tą książką, z pewnością mi przytakną.

W naszym atlasie za wszystkie teksy (prócz Warszawy) odpowiedzialna jest Georgia Cherry, a za ilustracje Martin Haake. Muszę przyznać, że zdecydowanie dominują tutaj obrazki, lecz tekst także odgrywa ważną rolę w tym świetnym przewodniku.


Pan Hake i pani Cherry oprowadzają nas po 30 miastach. A oto one: Lizbona, Barcelona, Londyn, Amsterdam, Paryż, Rzym, Berlin, Helsinki, Oslo, Kopenhaga, Sztokholm, Ateny, Stambuł, Praga, Budapeszt, Moskwa, Montreal, Toronto, Chicago, Nowy Jork, San Francisko, Meksyk, Rio de Janeiro, Buenos Aires, Warszawa, Hongkong, Tokio, Seul, Mumbaj i na końcu Sydney. Domyślam się, że skoro Martin i Georgia tak szczegółowo i wnikliwie pokazali nam te miasta, musieli się tam wybrać. Lecz mogę się mylić - w XXI wieku mamy internet i on prawie wszystko wskaże.

W spisie treści już zapowiada się odlotowo. Każde z miast przedstawione jest znaczkiem pocztowym. Weźmy np. Amsterdam - Rijksmuseum; Praga - zabytkowy tramwaj nr 91; Montreal - Obserwatorium Stadionu Olimpijskiego. Jeżeli te nazwy nic Wam nie mówią - książka w rękę i lecimy!


Mnie osobiście najbardziej podobały się Sztokholm oraz Meksyk. Zacznijmy od Meksyku - Hola!; festiwal zmarłych; Frida Kahlo; fajita; motyle zwane monarchami; Teotihuacan; dzielnica Xochimilco; mariachi; Kamień Słońca. A teraz Sztokholm - Hey!; Willa Śmiesznotka; Abby; klopsiki; Noc Walpurgi; Kampementsbadet; Królewski Gardet; Nobalmuseet; Djurgarden. Wiem, wiem... trudne dla Polaków te nazwy, ale gdy tylko sięgniecie po "Atlas miast" wszystko będzie jasne.


No, może kilka zrozumiałych nazw dotyczących Warszawy? Nie ma problemu! Cześć!; łoś w Kampinoskim Parku Narodowym; Muzeum Domków dla Lalek; PKiN; Mazowsze; Grób Nieznanego Żołnierza; pączki od Bliklego, lody od Grycana, czekolada od Wedla, krówki z Milanówka; samochód Warszawa; Łazienki Królewskie; dach Biblioteki Uniwersyteckiej; Wisła; mecz lub targi książki na Stadionie Narodowym i wiele innych atrakcji czeka nas w Warszawie, która jest tak blisko!


Czytając i oglądając nasze miasta, ćwiczymy spostrzegawczość. Na co drugiej stronie (jedno miasto zajmuje dwie strony) jest napisane -znajdź-. W Warszawie - 5 wiewiórek; w Sztokholmie 5 koron; w Meksyku 5 niebieskich czaszek i tak dalej aż dotrzemy do ostatniego Sydney, w którym musimy znaleźć 5 koali.

Książkę można czytać na trzy różne sposoby. Od początku do końca, od końca do początku i gdzie tylko nam się otworzy. Do przeczytania i francuskie Salut!

Tytuł: Atlas Miast; ilustracje: Martin Haake; teksty: Georgia Cherry; przekład i tekst o Warszawie: Anna Garbal
Wydawnictwo Nasza Księgarnia, Warszawa 2017

czwartek, 16 lutego 2017

Wszystko gra - czyli nagrodzona kłótnia instrumentów

"Zaczął obój". Zaczął próbę z "a" i jednocześnie kłótnię. Jednak cieszę się, że rozpoczął to pierwsze i zarazem drugie, bo bez tego nie byłoby książki.

ON jest najważniejszy i zawsze powinien rozpoczynać. To do NIEGO inni powinni się dostroić. Anna Czerwińska-Rydel opisała zamieszanie wśród instrumentów i genialnie jej to wyszło!


Każdy chciał dopasować swój dźwięk "a" do oboju. Niektórym nie wychodziło to za pierwszym razem. Po prostu musieli się dostroić, a gdy w końcu wszyscy to zrobili... stało się.

Instrumenty muzyczne chciały, aby ich ton wyszedł najlepiej ze wszystkich. Pragnęły być takimi perełkami w orkiestrze, ale nie wiedziały, że podczas koncertów są równie ważne. Każdy (bez wyjątku) dodawał coś od siebie i pysznił się swymi dobrymi stronami.

Podczas próby instrumenty kłóciły się bez litośnie! Każdy miał dużo do powiedzenia, no może z wyjątkiem altówek, i chciał brzmieniem przebić resztę.

To było rzucanie różnych zdań krzykiem, głośnym dźwiękiem i obraźliwością, ale razem tworzyło niesamowite piękno. Wszystkie te słowa przenikały przez nas i na pewno większość z nich pozostanie nam w głowach, a może i uszach do końca życia. "Zaczął obój" nie da się zapomnieć.


Gdy przyszedł dyrygent, instrumenty bez żadnych słów pogodziły się, choć kilka sekund wcześniej, niektóre z nich płonęły w ogniu miłości.

Potrafilibyście zilustrować dźwięk? Ja nie, jednak pani Marta Ignerska podjęła się tego wyzwania i wyszło jej to wyśmienicie! Podobnie jak tekst, ilustracje wyrysowały się w naszej pamięci. Gdy tylko zobaczyłam tę poczytajkę - byłam pewna, że to jej sprawka. W tej książce "Wszystko gra".


"Zrobił pierwszy ruch ręką, a oni zagrali. W harmonii i zgodzie, uzupełniając się wzajemnie i wspierając. Opowiadali historię o pełnej żartu miłości".

Dodam jeszcze - ta książka (choć krótka) zdobyła osiem nagród - z tego cztery za obrazki i cztery za tekst. To lekkie "pióro" pani Anny i lekkie "kredki" pani Marty, stworzyły niepowtarzalne dzieło, którego nikt nie zapomni.

Na końcu musi się znaleźć - tytuł: Wszystko gra; autorka tekstu: Anna Czerwińska-Rydel; autorka ilustracji: Marta Ignerska
Wydawnictwo WYtwórnia, Warszawa 2015

niedziela, 12 lutego 2017

Amelia Bedelia - czyli bardzo dokładna gosposia

Był to pierwszy dzień pracy Amelii Bedelii u państwa Rogers, a oni niestety muszą wyjechać. Pani Rogers napisała listę rzeczy, które ma zrobić gosposia, lecz mówiąc jej to, podkreśliła słowo -dokładnie-. Czy Amelia zrobiła te rzeczy dokładnie? Oczywiście, że tak, ale chyba nie w sposób, w który chciałaby pani Rogers.

Czy ktoś by pomyślał, aby do:
- zmieniania ręczników użyć nożyc?
- odświeżenia mebli użyć pudru?
- zdjęcia zasłon użyć papieru i kredki?
- wyłączania lamp użyć sznurka i klamerek?
W ten sposób z obowiązków umie wywiązać się tylko "Amelia Bedelia" wymyślona przez Peggy Parish, zilustrowana przez Fritza Siebela i znakomicie przetłumaczona na język polski przez pana Wojtka Manna!


Nasza główna bohaterka zaraz po przekroczeniu progu domu państwa Rogers, tak na rozgrzewkę upiekła cytrynowo bezowy tort. Wielka szkoda, że to sekret jakie składniki znalazły się w tym smacznie wyglądającym torcie - w książce jest napisane, że dodała szczyptę tego i tamtego i jeszcze tamtamtego. Tort oprócz tego, że wyglądał smacznie, to jeszcze był... ale o tym dowiecie się, gdy sięgniecie po ten bestseller Peggy Parish.

Amelia Bedelia po upieczeniu ciasta musiała zmienić ręczniki. A wiecie jak to zrobiła? Po prostu wycięła w nich dziury i już były inne! Następnym zadaniem, było odświeżenie mebli. No, popudrowała je i odświeżone są? Oczywiście, że tak! Jak mamusię kocham, w życiu nie wpadłabym na takie szalone pomysły.

Czy państwo Rogers mogli mieć do Amelii pretensje, skoro zrobiła dokładnie wszystko co było na liście?


Nie będę zdradzała, dlaczego pan i pani Rogers zdecydowali się jednak zostawić ją u siebie w domu.
Jeśli jesteście ciekawi, jaka była reakcja pani Rogers, gdy kolejno sprawdzała jak nasza gosposia wywiązała się ze swoich obowiązków, koniecznie przeczytajcie "Amelię Bedelię".

To krótka opowieść, i to jest jej jedyna wada. Krótka, bo krótka, ale jak świetnie napisana! No, no... tutaj panu Wojciechowi trzeba klaskać dniami i nocami! Przypiął do tej poczytajki nietrudne, ale też nieczęsto spotykane słowa. Muszę się Wam przyznać, że troszeczkę znam pana Manna i wiem, że nie tylko umie on pisać genialnym językiem, ale również umie się w ten sam sposób wypowiadać. Można się o tym przekonać słuchając jego wtorkowych, piątkowych i niedzielnych audycji w radiowej Trójce.


Książka jest ilustrowana na bogato. Nie ma strony bez ilustracji, choćby takiej maleńkiej i już od okładki widać, że powinny przypaść dzieciom do gustu.

Te trzy nazwiska (Parish, Siebel, Mann) stworzyły razem rewelacyjną książkę. A śmiejemy się przy niej, jakby nas ktoś łaskotał po stopach!

Standardowo - tytuł: Amelia Bedelia; napisała: Peggy Parish; zilustrował: Fritz Siebel; przełożył: Wojciech Mann
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2017

czwartek, 9 lutego 2017

Nie odrobiłem lekcji, bo..., Spóźniłem się do szkoły, bo... - czyli wskazówki dla dzieci, które niekoniecznie lubią się uczyć

Naprawdę, nie popieram nieodrabiania prac domowych, a przy tym okłamywania nauczycieli. Davide Cali udzielił nam bardzo śmiesznych i wesołych wskazówek, jak to zrobić. Nie popieram też spóźniania się do szkoły, lecz pan Cali znów otworzył ręce dla spóźnialskich.


Jeżeliby zawierzyć pewnemu chłopcu, to on żyje w jakimś dziko-niespodziewanym świecie. Wiedzą nawet przedszkolaki, że samolot pełen małp nie może wylądować na podwórku, krasnoludki nie mogą kraść ołówków, gigantyczne jaszczury nie mogą napaść na dzielnicę, ogromna małpa nie może pomylić autobusu z bananem, Czerwony Kapturek nie może poprosić o znalezienie domku babci (ponieważ to się już wydarzyło), chłopak nie może grać na zaczarowanym flecie..., bo to jest niemożliwe! Wszystkie wymówki chłopca są nieprawdziwe, ale Cali przedstawił to w sposób taki, że aż chce nam się w to uwierzyć i przy tym buzia sama nam się uśmiecha.

"Nie odrobiłem lekcji, bo... " i "Spóźniłem się do szkoły, bo..." to dwie książki, które składają się na świetny duet. Pan Davide Cali wraz z panem Benjaminem Chaudem, o którym już kiedyś wylałam parę słów, w pierwszej kolejności stworzyli tę w tytule z "lekcjami". Tutaj chłopiec zmyśla przy nauczycielce, jak sama nazwa wskazuje, czemuż to nie odrobił lekcji. Króciutkich historyjek jest niemal trzydzieści. Nieodrabiaczowym leniuszkom wystarczą na pewno na miesiąc, a potem muszą użyć własnej wyobraźni. Natomiast pracowitym dzieciom, którym niespodziewanie coś wypadło, na całe lata.


Jako drugie powstało "Spóźniłem się do szkoły, bo...". Ta sztuka jest szczególnie dla spóźnialskich. Co się w niej stało? Chłopic spóźnił się do szkoły, lecz po wydarzeniu z "lekcjami", nauczycielkę nic nie zaskoczyło. Jak po nieodrobieniu lekcji musiał ponieść karę, tak po spóźnieniu nawet minusa nie dostał! Gdy pani ma zapewniony ubaw z wytłumaczeń ucznia, to nie jest powód, aby ten nie poniósł kary! Czasem nie rozumiem tych nauczycieli.


Książki nie są grubasami i przeczytamy jedna za drugą (zachęcam do zachowania kolejności), ale wciąż chcemy do nich wracać. Zapewniają nam śmiech, i myślę, że był to plan zamierzony!

Tak mówię o tym Benjaminie Chaudzie, a nie wytłumaczyłam do końca kto to jest. Jest to świetny francuski ilustrator, który między innymi napisał i zilustrował książkę "Misiowa piosenka". Każde kłamstewko chłopca wyrysował wyśmienicie. Po pierwszych i ostatnich stronach książek, gdzie widnieją łuski i sierść widać, że była to wyczerpująca praca. Ale efekty są! W całej książce aż roi się od ilustracji, co bardzo lubię.

A teraz w liczbie mnogiej - tytuły: Nie odrobiłem lekcji, bo..., Spóźniłem się do szkoły, bo...; autor tekstu: Davide Cali; autor ilustracji: Benjamin Chaud; przekład: Jadwiga Jędryas
Wydawnictwo Dwie Siostry, Warszawa 2013, 2015

niedziela, 5 lutego 2017

Dym - czyli historia, która wyciska łzy

Żaden z nas nie chciałby trafić do oświęcimskiego obozu koncentracyjnego, a szczególnie wtedy, gdy wiemy co nas czeka. Główny bohater "Dymu" też nie wiedział jak to się zakończy, ale na pewno miał świadomość, że nie dzieje się nic dobrego.


Pewien chłopiec nie może zrozumieć, czemu jadą takim długim pociągiem i jest to pociąg inny niż zawsze, dlaczego po przyjechaniu na miejsce był tylko z mamą, a tatę oddzielili, czemu jędzą surowe ziemniaki, pilnują ich żołnierze, muszą ciężko pracować, idą do domu z kominem i... dorośli już wiedzą, jak to się może zakończyć.

Książkę Antóna Fortesa pt. "Dym" może przeczytać mały i duży czytelnik, jednak to rodzic powinien zdecydować, czy jego dziecko jest na to gotowe. Opowieść przedstawiona jest z perspektywy małego chłopca. Jest w niej pokazane, jak dzieci przeżywały to okrucieństwo, w jak bestialskich sytuacjach musiały się znaleźć! Pan Fortes przedstawił do czego zdolna jest mama, aby ochronić własne dziecko.

"Mama mówi, że muszę zjadać wszystko, żebym nie był chory i zawsze oddaje mi część swojej porcji".

Chłopiec poznaje swojego jedynego przyjaciela Vadia. Razem pracują i wspierają się, a gdy przychodzi ta chwila, trzymają się za ręce. To miało być niby takie "oczyszczanie robaków".


Rodzice raczej unikają takich książek dla swoich synów lub córek, ale ja myślę, że opowieść pana Fortesa powinna trafić do rąk większości nastolatków. Jestem przekonana, że w takim wieku zrozumiemy tę książkę mimo wielu niedopowiedzeń.

Antón nie opisał tego nieszczęścia okrutnymi słowami. Zrobił to bardzo łagodnie, jeżeli zawierzymy tłumaczeniu pani Beaty Haniec. Przez tę książkę poznajemy malutką część życia rodzin z obozu koncentracyjnego. Nie wiedzieli co ich czeka, jak skończy się ten dramat. Chłopiec już nigdy nie zobaczy swojej mamusi i tatusia, ale my możemy zobaczyć jakie nieludzkie wydarzenia miały miejsce ponad pół wieku temu.

Gdy przeczytałam koniec tej opowieści, jednocześnie chciałam wszystko zapomnieć, ale też wiedziałam, że nie mogę. Nigdy nie wymażę "Dymu" z pamięci i nie wiem czy tego żałować, czy nie. Ta historia zostawia po sobie trwały ślad już na zawsze.



No to teraz coś wesołego, lecz nie do końca. Jeżeli Wam podpowiem, że ilustracje są autorstwa osoby, której styl jest mi najbliższy, domyślicie się o kogo chodzi? O "niezwykłą Joannę Concejo"! Nie ma co nawet mówić, obrazki są zachwycające! Znów wykazała się sercem. Do ołówka i kredek też. Każda z ilustracji jest jednocześnie piękna, ale budzi niepokój. Ma pani Joasia niesamowite wyczucie do takich rzeczy! Po prostu mistrzyni!

Tytuł: Dym; tekst: Antón Fortes; ilustracje: Joanna Concejo; przekład: Beata Haniec
Wydawnictwo Tako, Toruń 2011

sobota, 4 lutego 2017

Ignatek szuka przyjaciela - czyli pod ziemią i pod tęczą

Ignatek to kościotrupek, który boi się, że już do końca swego istnienia będzie bawił się tylko z Berkiem. Nie będzie miał innego przyjaciela, a jak mu wypadł ząb... wszyscy będą się go bać.
Pewnego dnia trupek spotyka rudą dziewczynkę, która zakopuje w ziemi swojego mleczniaka. Ignatek prosi ją, aby dała mu tego zęba i wyjaśnia całą sprawę. Poznacie tę sprawę, gdy przeczytacie arcydziełko Pawła Pawlaka.


Rudowłosa dziewczynka odda mu swój ząbek, ale stawia mu warunek. Musi on znaleźć jej prawdziwego przyjaciela. I właśnie tak zaczynają się przygody i zabawy Ignatka i Rudej.

W pierwszej kolejności, dziewczynka pokazuje szkieletkowi swój kolorowy świat, a on jest nim zachwycony. Jako drugi krok przyjaźni, Ignatek pokazuje Rudej swój ciemny, ponury, lecz także piękny świat.

Pan Pawlak zawarł w swojej książce zderzenie dwóch światów. Pisząc tę poczytajkę, autor myślał o dzieciach najmłodszych. Tekst i ilustracje są dopasowane właśnie pod te "maluchy", ale myślę, że bez problemu przyciągną też uwagę nieco starszych czytelników.

Już wcześniej zdradziłam, że czytadełko ma ilustracje nie tylko na okładce, ale również w środku. Obrazki do tej książki wykonał sam pan Paweł Pawlak i są to zeskanowane, bądź sfotografowane wycinanki! Chyba nie ma takiej osoby, której nie podobałyby się te ilustracje! Choć oryginalne zrobione są z papieru i szmatek, to i te z książki przemawiają do każdego czytelnika. Naprawdę, świetne ilustracje pan Paweł wykonał!


Ja miałam to szczęście i mogłam zobaczyć te obrazki na żywo, no i musze przyznać, że Nasza Księgarnia ma wspaniałą drukarnię. Nic nie jest w nich zmienione. Patrząc na nie, widzimy trójwymiarowość wycinanek autorstwa pana Pawlaka.

Proszę sprawdzić, kto to jest ten Berek i czy na Waszym miejscu, zasługuje na miano prawdziwego przyjaciela.

"Wziąłem ją za rękę i poszliśmy w drugą stroną".

Każdy chciałby znać dokładnie - tytuł: Ignatek szuka przyjaciela; autor tekstu i ilustracji: Paweł Pawlak
Wydawnictwo Nasza Księgarnia, Warszawa 2015

czwartek, 2 lutego 2017

Pippi Pończoszanka - czyli wciąż genialna książka

Rzecz jest jasna, że Pippi Pończoszankę znają wszystkie dzieci szwedzkie. Mali i duzi szwedzcy mieszkańcy raczej kojarzą Pippi Langstrump. Niektórzy pewnie spotkali się tez z bohaterką Fizią Pończoszanką. Taka, czy inna Pippi, zachowania i pomysły ma te same. A jakby miała inne, to znaczy, że powstała jakaś nowa Astrid Lindgren.


To bardzo stara książka, więc część dzieci myśli, że nie jest fajna. O jak bardzo się mylą! Taki błąd jest jeszcze gorszy niż, np. tfasz, spszedafca albo ksionszka (oczywiście jeżeli ktoś dużo czyta w życiu nie popełni takich błędów)! Książka jest genialna i napisana dokładnie dla dzieci. Ja przeczytałam tę książkę w wieku dziewięciu lat i zawsze będę podchodziła do niej z sentymentem.

Dziewięcioletnia Pippi mieszka sama w Willi Śmiesznotce. Dom otacza niemały ogród, w którym rośnie lemoniadowe drzewo. Pan Pończocha -tatuś dziewczynki- wypadł z okrętu, gdy płynął razem ze swoją córką statkiem na morzu, lecz Pippi wierzy, że został królem na wyspie w Południowym Pacyfiku. Mamusia umarła, gdy Pippi była jeszcze malutka, ale teraz patrzy na nią z nieba przez małą dziureczkę. No i Pippi została sama. Nie! Nie tak całkiem sama, bo jeszcze towarzyszył jej Pan Nilsson. Kto to taki ten Pan Nilsson? O tym musicie przeczytać w książce pt. "Pippi Pończoszanka".

Większość dzieci po przeczytaniu tej świetnej książki, chce być taka jak Pippi, ponieważ...:
- nie chodzi do szkoły;
- na tabliczkę mnożenia mówi tabliczka schorzenia;
- goniła się z policjantami (i wygrała);
- jest silna jak słoń;
- łazi po drzewach;
- mieszka sama bez rodziców;
- nikt nie goni ją, gdy popełnia błędy ortograficzne (a popełnia ich ogrom);
- gdy dorośnie może zostać piratem i można by tu tak wymieniać i wymieniać, aż zapisałabym całą stronę i nie starczyłoby miejsca na inne wiadomości.

Pippi na terenie Śmiesznotki, poznała swoich nowych przyjaciół - Tommiego i Annikę. W trójkę wymyślali różne gry i zabawy. Tommy przed Pippi troche udawał odważniejszego niż jest w rzeczywistości, natomiast Annika nikogo innego nie udawała. Jest bojaźliwa i troszeczkę nieśmiała, ale najlepiej wychowana z całej bandy przyszłych piratów.

Główna bohaterka książki kłamie jak najęta! W życiu nie słyszałam o takiej kłamczusze! Znaczy już słyszałam o Pippi. Dobrze, że Annika i Tommy są sprytni, bo gdyby nie byli sprytni, zrobiliby to co mówi Pippi, a takie rzeczy na pewno kończyłyby się nie za dobrze.

"Pippi Pończoszanka" to nie tylko czytadełko dla dziewczyn. Chłopaków może zachwycić siła dziewięciolatki. Ona potrafi unieść wszystko. Nawet konia, który na co dzień siedzi na werandzie.

Jak już wcześniej wspominałam, czytałam tę książkę jako dziewięcio-latka, ale mogą ją czytać dzieci młodsze, starsze i nawet zupełnie dorosłe.

Czy wiecie, że w tym roku stara panna, a może pani Pończocha jesienią skończy już 72 lata?!
Książka, która właśnie leży przede mną to edycja limitowana. Została ona wydana w roku 2015 z okazji 70 urodzin Pippi i posiada ilustracje pana Zbigniewa Piotrowskiego! I nasi rodzice i nasi dziadkowie znają Zbigniewa Piotrowskiego. Ilustrował on pierwsze polskie wydanie "Pippi Pończoszanki". Te same ilustracje są w moim egzemplarzu. Hura! Obrazków za wiele nie ma, ale wprowadzają w klimat wielkiego szaleństwa Pippi! Jak tak będą odświeżać dzieła Astrid Lindgren, to zostanie niezapomniana, aż do końca świata!


Z języka szwedzkiego na język polski przełożyła pani Irena Szuch-Wyszomirska. Językiem łatwym to nie przetłumaczyła tej książki, ale uwieżcie mi, to tylko dla naszego dobra! Naszym słownictwem będziemy błyszczeć przed innymi osobami.

Oczywiście - tytuł: Pippi Pończoszanka; napisała: Astrid Lindgren; zilustrował: Zbigniew Piotrowski; przełożyła: Irena Szuch-Wyszomirska
Wydawnictwo Nasza Księgarnia, Warszawa 2015