niedziela, 20 października 2019

Jak oni pracują 2 - czyli odwiedzając trzydzieści siedem domów i pracowni


Artyści. Indywidualiści. Wolni strzelcy. Freelancerzy. Panie i panowie swojego czasu. Ich szefem jest deadline, a pracą - pasja. Wydaje nam się, że prowadzą lekkie i przyjemne życie, a ich pensje zawierają sporą ilość zer. Wstają około południa, pracują kilka minut, a nocami włóczą się po mieście. To nieprawda. Zazwyczaj są pracoholikami, swoje zawody stawiają na pierwszym miejscu. Często brakuje im drugiej doby. Albo snu.

Zacznijmy od Joanny Karpowicz, malarki i autorki komiksów. Pani Joanna jest uzależniona od światła. Funkcjonuje wraz z jego rytmem. Wstaje dość wcześnie, aby na siódmą być już w pracowni. Z pracą idzie od lewej do prawej, tak jak słońce. Najpierw stoi przy sztaludze, później przenosi się do podniesionego biurka. W okolicach dziesiątej słońce pojawia się także na biurku, więc pani Joanna ląduje jeszcze w innym miejscu. Po południu zabawa w berka się kończy, bo ostre światło przechodzi na drugą stronę domu. Pani Joanna twierdzi, że sport jest ważny dla artysty, więc pływa, biega i spaceruje po lesie. Czasami jeździ też na rowerku stacjonarnym. Podczas tych czynności dokładnie układa swoje ilustracje w głowie. Później gotowe pomysły przenosi na płótno lub papier. Podczas pracy musi się odciąć, nikt nie może się kręcić w jej pracowni. Uwielbia farby akrylowe, natomiast nienawidzi olejnych. Kończy malować zazwyczaj wieczorem. Po tak zwanej brudnej pracy, czekają na nią maile, prysznic i spanko.

Jedną z osób, które zajmują się pisaniem (nie tylko odpisywaniem na maile) jest Anna Dziewit-Meller. Punktualność to jej drugie imię. Umowa głosi, że felieton do tygodnika musi być gotowy na piątek, jednak ona wysyła go już w czwartek. Jeśli z jakiegoś powodu nie zdąży do czwartku, otrzymuje od redaktora wiadomość o treści "czy wszystko w porządku?". O tekście do napisania zaczyna myśleć już w poniedziałek. Niekiedy zdarza się, że inspiracją jest książka przeczytana w weekend albo film obejrzany w niedzielny wieczór. Najtrudniejsze jest znalezienie tematu. Kiedy już jakiś wpadnie do głowy, pani Ania zapisuje go w specjalnym notesie, koniecznie w linie. Zazwyczaj zaczyna swoją pracę około dziewiątej. Tworzy i spotyka się z rozmówcami przez siedem godzin. Ale czasami zdarzają się takie sytuacje, że musi wyjechać na tydzień, aby skończyć książkę.

Odwiedźmy teraz żoliborskie mieszkanie Malwiny Konopackiej - pani od ceramiki i wszystkiego, co się z nią łączy. Pani Malwina wciąż dąży do uproszczenia formy. Obiekty ceramiczne są według niej dobrym tłem dla ilustracji. Od trzech lat zajmuje się wazonami. Niektóre "okazy" liczą ponad sto centymetrów. Różnią się od siebie stylami, kolorami, kształtami i motywami przewodnimi. To rzemiosło z krwi i kości. Pani Malwina niekiedy nawet nie ma czasu, aby wpisać terminy spotkań do kalendarza. To głównie dlatego, że pracuje w domu z Tereską, jej nieco ponad roczną córką. Kiedy ją karmi lub wychodzi na spacer, dokładnie obmyśla swoje projekty. Wie, że gdy usiądzie do komputera będzie miała zaledwie garstkę minut. Podczas pracy manualnej nigdy nie używa ekierek i linijek. Lubi odręczną, nieco krzywą kreskę. Taką, która pokazuje, że dany wazon stworzył człowiek, a nie maszyna.


Sądzę, że Moniki Brodki nie muszę nikomu przedstawiać. Jak wygląda jej dzień bez koncertu? Wokalistka uwielbia spać, dlatego wstaje około dziewiątej. Pobudki o siódmej w wieku szkolnym były dla niej mordęgą (nie dziwię się!). Jednak czasami dwa koty przeszkadzają w wyspaniu się. W domu mobilizacja jest dla pani Moniki bardzo trudna, mało tam tworzy. Dom kojarzy jej się z odpoczynkiem. Mimo tego ma tam pracownię. To mały pokoik wypełniony instrumentami. Gdy pani Monika nie pracuje nad płytą, raczej tam nie zagląda. No dobra, czasami tam sprząta. Mówi, że ma dziwne natręctwa. Na przykład po dłuższej nieobecności w mieszkaniu, zanim jeszcze się rozpakuje, musi mieć czysto. Zdarza się jej także przestawiać meble. Teksty piosenek, które znalazły się na ostatniej płycie powstawały nie w małym pokoiku, a w Los Angeles. Kiedy u nas była zimna, Monika Brodka opalała się na balkonie.

Kojarzycie studio o nazwie Tartaruga? Jedną z dwóch dziewczyn, które go tworzą jest Wiktoria Podolec. Pani Wiktoria nastawia sobie budzik na raczej wczesną godzinę. Kiedy wstaje późno, ma wrażenie, że zmarnowała kawałek swojego dnia. Sprawdza maile, je śniadanie i pije herbatę z miodem i dużą ilością cytyny - to jej rytuał. Cały czas obiecuje sobie, że będzie w pracowni o dziewiątej, ale zazwyczaj zaczyna pracę o dziesiątej. Podczas drogi z domu do pracowni szaleje w parku z suczką Bajką, z którą spędza praktycznie cały dzień. Studiowała wzornictwo. Właśnie tam wraz z koleżanką Jadzią zainteresowały się kilimami. Jak się to robi? Najpierw trzeba przygotować osnowę. To najważniejsza część tkaniny. Na jeden kilim o szerokości stu centymetrów przypada dwieście nitek osnowy. Każdą nitkę trzeba przeciągnąć przez odpowiadającą jej szczelinę w grzebieniu tkackim. Później następuje jeszcze kilka czasochłonnych etapów. Cały proces trwa około trzech dni. I po tym wszystkim można przystąpić do tkania. Oczywiście to słowa pani Wiktorii, nie myślcie sobie, że jestem taka mądra. Trudno mi uwierzyć w to, że jeden dywanik zajmuje kilka tygodni pracy! Strasznie długo. Współczuję dłoniom pani Wiktorii.

Przeniesiemy się teraz do domu Dawida Ryskiego w Puławach. Po siedmiu latach pracy w warszawskim banku pan Dawid postanowił rozpocząć karierę ilustratora na pełen etat. A nawet na dwa etaty. Rysowanie w domu nie sprzyja pracy w określonych godzinach. Zawsze znajdzie się chwila, żeby odpisać klientom, nanieść poprawki czy też rozpocząć szkic nowej ilustracji. Szkic oczywiście na tablecie, bo pan Dawid już jakiś czas temu odstawił metody analogowe. Aktualnie najwięcej robi plakatów, chociaż i tak mniej niż dwa lata temu. To prawdziwy pracoholik. Posiada jeszcze drugą pasję - granie na perkusji. Czyli do rysowania dochodzą jeszcze próby. Pan Dawid przyznaje, że ma bardzo wyrozumiałą żonę. Pani Anula odgania od niego synów, gdy pracuje. No tak - wsparcie przede wszystkim.

"Jak oni pracują 2" (bo o tej książce dzisiaj mowa) to kontynuacja rozmów Agaty Napiórskiej z polskimi twórcami. Ja jestem znana z tego, że kocham wywiady, więc ta pozycja idealnie trafiła w moje gusta! Rozmówcami pani Agaty są: Katarzyna Kozyra, Barbara Falender, Agata Bogacka, Marcin Wicha, Ewa Winnicka, Cezary Łazarewicz, Joanna Karpowicz, Mirella von Chrupek, Maurycy Gomulicki, Wojciech Chmielarz, Anna Dziewit-Meller, Marcin Meller, Justyna Bednarek, Tomek Samojlik, Jacek Hugo-Bader, Angelika Kuźniak, Tadeusz Baranowski, Olga Wróbel i Daniel Chmielewski, Natalia Fiedorczuk-Cieślak, Olga Drenda, Alicja Długołęcka, Janusz Kapusta, Monika Brodka, Paulina Przybysz, Marcin Masecki, Wiktoria Podolec, Marcin Podolec, Ewa Bińczyk, Lidia Popiel, Jagoda Szelc, Dawid Ryski, Emilia Dziubak, Justyna Bargielska, Ania Kuczyńska, Marta Dymek, Zygmunt Miłoszewski. To łącznie trzydzieści siedem osób. Zacna gromadka!

Pędźcie do księgarń 30 października! Uwierzcie młodej czytelniczce - warto!

Tytuł - Jak oni pracują 2
Pytania - Agata Napiórska
Rozmówcy - Katarzyna Kozyra, Barbara Falender, Agata Bogacka, Marcin Wicha, Ewa Winnicka, Cezary Łazarewicz, Joanna Karpowicz, Mirella von Chrupek, Maurycy Gomulicki, Wojciech Chmielarz, Anna Dziewit-Meller, Marcin Meller, Justyna Bednarek, Tomek Samojlik, Jacek Hugo-Bader, Angelika Kuźniak, Tadeusz Baranowski, Olga Wróbel i Daniel Chmielewski, Natalia Fiedorczuk-Cieślak, Olga Drenda, Alicja Długołęcka, Janusz Kapusta, Monika Brodka, Paulina Przybysz, Marcin Masecki, Wiktoria Podolec, Marcin Podolec, Ewa Bińczyk, Lidia Popiel, Jagoda Szelc, Dawid Ryski, Emilia Dziubak, Justyna Bargielska, Ania Kuczyńska, Marta Dymek, Zygmunt Miłoszewski
Wydawnictwo W.A.B., Warszawa, 2019

niedziela, 6 października 2019

Projekt Rośliny - czyli chodźmy w zieleń


Należycie do grupy tych ludzi, którzy nie do końca potrafią odpowiednio troszczyć się o rośliny? Jesteście przekonani, że zielone okazy już na Wasz widok tracą swoją barwę i wdzięk? Myślicie, że "nie macie ręki do kwiatów"? W takim razie muszę Was uspokoić. Najpierw obalmy pewien mit. "Ręka do kwiatów" nie istnieje. Osoby kochające kwiaty (i z wzajemnością) po prostu mają na ich temat sporą wiedzę i dokładnie znają ich potrzeby. Być może zrujnowałam teraz wymówkę roślinnych leniuchów, wybaczcie. Ale dzisiaj nadchodzę z zielonymi radami! Zapraszam do małej dżungli ukrytej na kartach papieru.


Wchodząc do pomieszczenia zupełnie pozbawionego roślinnego akcentu wielu z nas odczuwa pewną pustkę. Nauka potwierdza, że zieloni przyjaciele pomagają się nam zrelaksować, tworzą harmonię w pokoju i znacząco wpływają na jakość powietrza. Może się wydawać, że pielęgnacja roślin jest skomplikowana i trudna. Jednak to nieprawda. Wystarczy poświecić naszym podopiecznym kilka minut dziennie. Podczas kupowania danej rośliny bierzemy na siebie pewnego rodzaju odpowiedzialność. Musimy pamiętać, że to także istota żywa. Rodzi się, dojrzewa, przeżywa dorosłość (później starość) i umiera. Warunki domowe nie są jej naturalnym środowiskiem, więc nie potrafi samodzielnie funkcjonować. Dlatego trzeba jej pomagać!


Pomocą jest między innymi sprawdzanie jakości podłoża. Często nie zwracamy uwagi na to, czego nie widać nad doniczką. Okazuje się, że nie do każdej rośliny nadaje się ziemia uniwersalna, co troszkę mnie zaskoczyło. Jednak samodzielnie możemy stworzyć jej odpowiedni rodzaj. Na przykład monstera uwielbia lekką i przewiewną glebę. Dlatego idealną mieszanką dla niej jest ziemia uniwersalna z podłożem torfowym. Ważne są także doniczki - najlepiej takie z dziurką i podstawkiem. Jednak jeśli posiadamy tylko osłonkę, z łatwością można rozwiązać ten problem. Wtedy należy wsypać odpowiednią ilość kremzytu na dno doniczki. Nadmiar wody zbiera się pod malutkimi kamyczkami, a nie wsiąka w glebę.


Jedną z najważniejszych rzeczy przy uprawie roślin jest oczywiście podlewanie. Roślina może dostosować się do różnych, niekiedy naprawdę trudnych, warunków, jednak bez wody po prostu umrze. Niestety niełatwo stwierdzić, ile dokładnie potrzebuje swojego napoju. Trzeba bacznie przyglądać się jej funkcjonowaniu. Tempie wchłaniania się wody do gleby, zmianom koloru i kondycji liści oraz łodygi. Wiele gatunków wymaga też częstego zraszania liści (a ja robiłam to bardzo rzadko, przyznaję się!). Raz na jakiś czas należy przetrzeć liściaste stwory wilgotną gąbką lub delikatną szmatką, a kaktusy i sukulenty - pędzelkiem z naturalnego włosia. Musimy też mieć świadomość tego, że nie każda woda jest dobra. Niekiedy ta z sieci miejskiej jest zbyt twarda, ponieważ zawiera dużo soli i wapnia. Podlewając rośliny taką wodą narobimy im kłopotów i nieźle oszpecić liście białymi plamami.


Odpowiednie stanowisko - akurat to nie przysparza wielkiego problemu opiekunom roślin. Jeśli mamy informację na temat pochodzenia zielonych organizmów, można łatwo wywnioskować, ile słońca potrzebują. Jednak wcale nie trzeba panikować, jeśli nie mamy takiej wiedzy. Zawsze na pierwszym miejscu jest obserwacja. Jeśli zauważymy, że roślina marnieje, opadają jej liście, nie wolno zwlekać! Od razu należy przenieść ją na inne miejsce. Ale znany jest przypadek begonii (ten gatunek uwielbia słońce), która pięknie rosła w zacienionym pokoju. To dowód na to, że zielone organizmy potrafią zaskakiwać.


Wyjazdy, wyjazdy, wyjazdy. Podczas różnych podróży należy zadbać o podlewanie. Najczęściej prosimy bliskich o odwiedziny i podlanie roślin w czasie naszej nieobecności, jednak istnieją też inne rozwiązania. Metoda butelkowa polega na wsadzeniu jednego końca sznurka do butelki z wodą, a drugiego - do ziemi na głębokość około dwóch centymetrów. Sznurek automatycznie sam będzie pobierał odpowiednią ilość wody. Powszechnie znane są jeszcze metoda kuli oraz metoda na zlewie. Ale umówmy się, że ich nie ujawnię.

Przeskoczymy choroby oraz szkodniki i odwiedźmy "słoneczne" okazy, czyli takie, które uwielbiają się opalać i kąpać w słońcu. Eszeweria ma ponad 150 gatunków. Starzec Herreiana to zielony sznur pereł.  Strelicja królewska jest kuzynką bananowca. Niestety, trzeba czekać nawet do sześciu lat, aby strelicja pokazała swoje kolorowe kwiatuszki. Kluzja różowa pochodzi z tropikalnych terenów Ameryki Północnej. Wszyscy wiedzą, że kaktusy uwielbiają słońce! Są idealnym rozwiązaniem dla zapominalskich. Przejdźmy do "rozproszonych", czyli roślin, które nie lubią bezpośredniego słońca i całkowitego cienia. To na przykład pilea peperomiowata, potocznie nazywana "pieniążkiem". Fatsja japońska zniesie wszystkie błędy pielęgnacyjne i urośnie nawet do dwóch metrów! Rypsalis przypomina zieloną czuprynę... A teraz czas na "cieniolubnych". Monstera dziurawa jest absolutną faworytką. Araukaria wyniosła była kiedyś popularna jako drzewko ogrodowe, jednak teraz stała się rośliną doniczkową. Za to zanokcica gniazdowa to jeden z gatunków paproci, ale znacznie różni się od innych. Ma sprężyste i jasnozielone liście, które mogą liczyć ponad metr.


W dzisiejszej pozycji, którą jest "Projekt Rośliny" pojawiają się także rozmowy z roślinnymi adoratorami. Znalazł się tam między innymi krótki wywiad z Martą Szymczak. Pani Marta kolekcjonuje rośliny. Często dostaje je od znajomych albo kupuje w hurtowniach. Czasami przygarnia umierające okazy, aby je uratować. Jest znana z tego, że... wyskakuje z roślinami pod prysznic. Większość jej podopiecznych dobrze reaguje na wilgoć, więc co kilka dni funduje im trochę pary. Oprócz tego często je rozmnaża i rozdaje. Jej kwiaty chyba nigdy się nie nudzą!


Kojarzycie może Beatę Małyską i Remka Zawadzkiego? Tworzą profil na instagramie @warsawjumgle, który obserwuję od kilkunastu miesięcy. Pokazują tam swoją dżunglę, którą stworzyli w samym środku Warszawy. Ich zielone mieszkanie jest dla nich schronieniem przed nadmierną dynamiką miasta. Oboje miłość do roślin wyssali z mlekiem matki. Teraz coraz częściej szukają mało spotykanych gatunków. W szczególności pani Beata wyszukuje perełek. W rozmowie wspominają też, że kiedy przychodzi moda na daną roślinę, jej cena jest wystrzelona w kosmos. Więc warto szukać okazów zgodnych ze swoim gustem, a niekoniecznie z modą.


A znacie Hekla Studio? Jego współzałożycielką jest Monika Proniewska. To graficzka i teoretyczka kultury wizualnej. Wykorzystuje rośliny w swojej pracy. Pokochała je w wieku kilku lat. Wtedy dorwała też książkę o ich pielęgnacji. Podczas dojrzewania i nastoletniego buntu rośliny zeszły na drugi plan, lecz na studiach znów powróciły. Panią Monikę zafascynowały ich forma, kształt, zapach. Oprócz tego odprężają nawożenie. Zdarza się jej odwiedzać różne spotkania pasjonatów roślin - zawsze dowie się tam o ciekawych, zielonych nowinkach, ale też niezbędnych radach.


Najczęściej jest tak, że czytamy książki z przyjemności albo z przymusu. Do przeczytania "Projektu Rośliny" zmusiła mnie moja monstera, która zaczęła opadać w bardzo niepokojący sposób. Niefajnie, że dotyka liśćmi podłogi, ale superaśnie, że mnie zmusiła! Już teraz wiem, co z nią zrobię! To oczywiście dzięki dwóm dziewczynom - wielbicielkom zwierząt, tańca analogów i kuchni roślinnej. Weronika Muszkieta oraz Ola Sieńko - to one. Niezwykła relacja między roślinami i naszymi paniami rozpoczęła się od wizyty w ogrodzie botanicznym i coś czuję, że nieprędko się zakończy. Weronika i Ola prowadzą też kwiaciarnię we Wrocławiu i sprowadzają tam piękne okazy!

No dobrze, to już wiecie, jak ozdobicie swój salon?

Tytuł - Projekt Rośliny
Tekst - Weronika Muszkieta i Ola Sieńko
Zdjęcia - Agata Piątkowska, Michał Sierakowski, Projekt Rośliny
Wydawnictwo Buchmann, Warszawa, 2018