niedziela, 26 listopada 2017

Opuszczony dom - czyli historia o tym, jak wyciągnąć pomocną łapę


Na początek zaznaczę, że jeśli chcecie wziąć się za przeczytanie serii "Bajka na końcu świata" (bo naprawdę warto!), musicie zacząć od "Ostatniego ogrodu", czyli pierwszej części. Ja "Ostatni ogród" mam już za sobą i opisałam moje wrażenia tutaj.


Jestem przekonana, że ci, którzy przeczytali pierwszą część, pamiętają groźne "Uuu". To właśnie od owego "Uuu" zaczyna się druga część. Wiktoria i Bajka pędzą jak szalone, aby niebezpieczny dym je nie dopadł. O nie, dym już zmierza w ich kierunku, już prawie je dogania! Ufff, przyjaciółki zdołały uciec.


Dla niewtajemniczonych dodam, że Wiktoria jest dziewczynką z burzą czarnych loków, a Bajka to piękna i urocza sunia.


Wróćmy do przygód przyjaciółek. Dziewczynka nagle zaczyna kaszleć, kręci się jej w głowie i... bach! Mdleje. Na całe szczęście jest przy niej Bajka, która ma głowę na karku i wie, co zrobić. Otóż suczka zaciągnęła Wiktorię do tytułowego, opuszczonego domu. I to na dodatek z bardzo wygodnym łóżkiem!


Niestety, Wiktoria zachorowała i nocą nie może wypatrywać światełka od rodziców. Tak, jak w pierwszej części, przyjaciółki szukają rodziców dziewczynki i codziennie, każdej nocy, wypatrują światełka. To właśnie ono wskazuje im drogę, którą mają pokonać następnego dnia.


Gdy Bajka zagląda do opuszczonej kuchni, żeby poszukać czegoś do zjedzenia, natyka się na kocyk adopcyjny. To właśnie on przypomina jej o dawnych latach spędzonych w schronisku. Wtedy każda sobota była najlepszym dniem tygodnia, gdyż to właśnie ona była dniem adopcji. Teraz Bajka ma swoją panią i zarazem najlepszą przyjaciółkę, Wiktorię, dziewczynkę z czerwoną czapeczką na głowie, a pod czapeczką - z burzą czarnych loczków!


Po wspominaniu schroniska, czyli wiecznego czekania na właściciela, Bajka przypomina sobie, po co tutaj przyszła. Sunia słyszy jakieś głosy, a jak się po chwili okazało, wypowiadały je smakowite ciastka z czekoladą (tak, w tym komiksie występują gadające ciastka, lecz to nie pierwszy cudaczny moment w "Opuszczonym domu"). Całej historii z owymi ciastkami Wam nie opowiem. Mam nadzieję, że poznacie ją sami!


Dodam jeszcze, że nie tylko Bajka wspominała tutaj dawne lata. Wiktoria zobaczyła zabawkę dinozaura na regale w opuszczonym domu. Przypomniał się jej tata, a konkretnie pewien spacer. Zapewne zadajecie sobie teraz pytanie, czemu akurat mały, zielony dinozaur wydobył jej ten moment z pamięci. Tego również Wam nie zdradzę, więc jest tylko jedno wyjście - musicie sięgnąć po "Opuszczony dom"!


Dla tych, którzy jeszcze nie do końca znają Bajkę i Wiktorię wspomnę, że są to najlepsze kumpelki na końcu świata, a może i nawet na całym świecie! Zawsze się wspierają. W potrzebnych sytuacjach wyciągają pomocne dłonie i łapy. To przykład najpiękniejszej przyjaźni, jaka może istnieć!


"Opuszczony dom" to komiks, ale nie taki byle jaki komiks. Wystarczy, że powiem Marcin Podolec. Już samo nazwisko mówi bardzo wiele. Pan Marcin wykonał kawał dobrej roboty, spisał się nawet i na kilka medali! Początkujący komikserzy, i nie tylko, mogą brać z niego przykład!


A Wy przenieście się w postapokaliptyczny świat Wiktorii oraz Bajki i mocno trzymajcie kciuki, aby przyjaciółki znalazły rodziców dziewczynki!

Tytuł - Bajka na końcu świata. Opuszczony dom
Tekst i ilustracje - Marcin Podolec
Wydawnictwo Kultura Gniewu (Krótkie Gatki), Warszawa 2017

piątek, 24 listopada 2017

Oto jest Wenecja - czyli wejdźmy na włoskiego delfina!


"Cofnijmy się w czasie o 50 lat..."

Jestem przekonana, że gdy usłyszycie słowo Wenecja, w głowie pojawią się Wam obrazy, na których woda otacza budynki, płyną gondole i widoczne są liczne mosty. Ale czy wyraz Wenecja kojarzy się Wam z pałacykami, numerkami nad wszystkimi weneckimi drzwiami, mnóstwem gołębi, szkłem, koronkami czy też turystami naśladującymi konie? Raczej nie, lecz po przeczytaniu książki pod tytułem "Oto jest Wenecja" z pewnością właśnie z tym będziecie łączyć to ogromne miasto w kształcie delfina!


Ale zaraz, zaraz... zacznijmy od początku.


Czy wiecie, że Wenecja jest miastem w kształcie delfina? Ja nie miałam o tym zielonego pojęcia do chwili, gdy zajrzałam do tej książki. Nie wiedziałam również, że Wenecja jest domem wielu sławnych artystów, polityków, kupców i żeglarzy. Jak się zapewne domyślacie, weneckie motto mogłoby brzmieć: "Porzućcie koła, wy, którzy tu wchodzicie!". Dzięki temu, że w Wenecji jest niewiele samochodów, wszędzie (oprócz wody, rzecz jasna) można chodzić pieszo.


Jestem bardzo ciekawa, czy macie świadomość, że Wenecję zbudowano na 117 wysepkach, które wzmocniono milionami pali! Ach, zapomniałam jeszcze dodać, że owe wysepki łączy aż 400 mostów. A teraz kilka słów na temat gondoli. W XVI wieku było ich 10 000, ponad 50 lat temu było ich tylko 500, a obecnie, niestety, jest ich o wiele mniej niż 500. Pływanie gondolami to najbardziej romantyczny sposób zwiedzania miasta, a w szczególności wieczorem!


Najdłuższa wodna ulica Wenecji ma aż 4 kilometry! Jest nią Canale Grande. Na brzegach owej ulicy wznosi się ponad sto pałacyków. Zbudowano je w różnych stylach i epokach. Pozwolę sobie przedstawić kilka z nich:
1) XV-wieczny Palazzo Dario, nazywany potocznie Starą Damą;
2) Międzynarodowe Centrum Sztuki i Ubioru, czyli Palazzo Grassi;
3) zbudowany w XV wieku Ca'd'Oro, tłumacząc to na język polski "Złoty Dom", jest to najbardziej urokliwy pałac ze wszystkich;
4) siedziba Uniwersyteckiego Instytutu Ekonomii i Handlu, Ca'Foscari, również z XV wieku.


Weneckie specjalności to, między innymi, szkło, koronki oraz numerowanie mieszkań, a tak w sumie to drzwi. Wszystkie weneckie drzwi, nawet te, które już przestały pełnić ich funkcję, mają przyporządkowany numerek. Tych numerków musi być naprawdę sporo!


Jak wszyscy wiedzą, woda kocha Wenecję tak samo, jak Wenecja wodę. Raz na jakiś czas woda pokazuje swoje uczucia, lecz Wenecjanie są na nie przygotowani. Jednak czasami morze wymyka się spod ich kontroli. Właśnie w takich sytuacjach panie mogą skorzystać z siły swoich panów. Pytacie dlaczego? No bo przecież nie ma nawet opcji, aby elegancka dama zamoczyła swoją suknię!


A teraz wejdźmy na plac Świętego Marka. Znajduje się tam bizantyjska bazylika, którą zdobi 400 metrów kwadratowych mozaik wykonanych głównie ze złota. Lecz nie to zaciekawiło mnie najbardziej. Wesołą atrakcją dla najmłodszych zwiedzających (do 2008 roku) było to, że codziennie o godzinie 9:00 i 14:00 pracownik miejski karmił weneckie gołębie, a trzeba dodać, że było ich całe mnóstwo! "Karmienie gołębi to okazja do zdjęć, więc przebiegłe ptaki chętnie pozują".


Przenieśmy się na chwilkę do lat 80. Podejdźmy do koni na wyspie Lido. Zwierzęta te noszą kapelusze chroniąc się przed słońcem. Turyści, zakładając na głowy owe kapelusze, bardzo często je naśladują. Wenecjanie nie. Niestety, gdy wrócimy do teraźniejszości, okaże się, że konie z wyspy Lido zniknęły!


Proponuję, abyście zwiedzili Wenecję sprzed pięćdziesięciu lat razem z Miroslavem Šaškiem, fenomenalnym ilustratorem oraz autorem książek dla dzieci. Pamiętajcie, biletem jest książka!

Tytuł - Oto jest Wenecja
Tekst i ilustracje - Miroslav Šašek
Przekład - Katarzyna Domańska
Wydawnictwo Dwie Siostry, Warszawa 2017

niedziela, 19 listopada 2017

Różowa walizka - czyli wyRÓŻniająca się książka


Dziś zacznę dość nietypowo, bo od pytania do chłopaków i mężczyzn - czy chcielibyście mieć walizkę o wściekle różowym kolorze? Zakładam, że dziewięćdziesiąt dziewięć procent odpowie - nie, lecz jeżeli się mylę, proszę mnie poprawić. A zakładam tak dlatego, że jest jeden chłopiec, który wprost nie rozstawał się ze swoją walizką! Na imię ma Beniamin, pieszczotliwie nazywany Beniem, i mieszka we Francji. Ale zaraz, zaraz, czemu Beniamin aż tak bardzo lubił swoją wściekle różową walizkę?! Już wyjaśniam.


Gdy na świat przyszedł długo wyczekiwany niemowlak, wszyscy krewni spieszyli do niego z prezentami. Malutki Benio dostał mebelki, mnóstwo zabawek, śpiochy, wielką huśtawkę i konia na biegunach, a kiedy do pokoju weszła babcia ze swoim, ekscentrycznym jak na chłopca, prezentem, wszyscy osłupieli.


Staruszka nawet nie zapakowała swego podarunku, po prostu ciągnęła za sobą wściekle różową walizkę. Zapewne przychodzi Wam do głowy myśl, że być może babcia nie wiedziała, że urodził się jej wnuk. Nie, babcia w pełni świadomie kupiła swojemu wnukowi wściekle różową walizkę.


Beniamin, jak wcześniej już wspomniałam, nie rozstawał się ze swoją wściekle różową walizką. To właśnie ona zastępowała mu łóżeczko, domek do zabawy, stolik oraz tornister szkolny. Tata nie miał nic przeciwko temu, lecz mama była przeciwna i na dodatek bardzo uparta! Raz wyniosła ją nawet do piwnicy! Na całe szczęście tata, widząc zmartwienie Benia, przyniósł walizkę spowrotem do domu i chłopiec znów mógł się nią bawić.


Koniec "Różowej walizki" jest zaskakujący. Szczerze mówiąc, nie wiem czy główny bohater zrobił dobrze, lecz mimo to, lub też dzięki temu, wzruszyłam się. A konkretnie wzruszyły mnie słowa wypowiedziane przez dorosłego już Beniamina. Nie zacytuję ich z prostej przyczyny - zdradziłabym zakończenie.


"Różowa walizka" jest jedną z tych książek, w której jest mało tekstu i dużo treści! Jeżeli zawierzyć świetnemu tłumaczeniu Iwony Janczy, Susie Morgenstern napisała ją w nietrudny, ale jakże wymowny sposób. Książka ta opowiada o ucieczce od stereotypów i o tym, aby nie przejmować się opiniami innych. Postawmy się teraz na miejscu Benia. Jest nasz pierwszy dzień w szkole, lecz zamiast mieć tornistra na plecach, ciągniemy za sobą wściekle różową walizkę. Wszyscy się z nas wyśmiewają, ale my uparcie lekceważymy złośliwe zdania i chichoty innych. I lekceważymy je w liceum, na studiach i jeszcze długi czas, aż do podróży poślubnej.


No to przejdźmy teraz do Serge'a Blocha. Domyślam się, że tego pana nie trzeba przedstawiać, jednak tym, którzy go jeszcze nie znają podpowiem, że jest to fenomenalny ilustrator oraz autor książek obrazkowych. Tutaj również się nie zawiedliśmy, gdyż Bloch zilustrował tę książkę w swój charakterystyczny, mistrzowski sposób! Młodsi, i nie tylko, mogą się od niego uczyć!


Myślę, że każdy z nas może mieć swoją 'różową walizkę' i wcale nie powinien się tego wstydzić!

Tytuł - Różowa walizka
Tekst - Susie Morgenstern
Ilustracje - Serge Bloch
Przekład - Iwona Janczy
Wydawnictwo Adamada, Gdańsk 2017

niedziela, 12 listopada 2017

Teatrzyki - czyli Brzechwa dzieciom śmiać się pomaga


Jestem przekonana, że większość z Was, jeżeli nie wszyscy, zna baśnie pod tytułem "Księżniczka na ziarnku grochu", "Siedmiomilowe buty", "Czerwony Kapturek", "Kot w Butach" czy też "Jaś i Małgosia", lecz mało kto zna "Teatr Pietruszki", "Wagary" lub groteskę radiową o wielorybie. Teraz macie okazję poznać je wszystkie i to nawet w postaci niepowtarzalnych scenariuszy napisanych przez Jana Brzechwę!


Czy znacie wersję "Siedmiomilowych butów", w której występują Jaś, Kasia, Mróz, Zima, Ciotka Chichotka i wiele innych postaci? Ja już znam! Przejdźmy teraz do "Wagarów". Otóż pewni dwaj bumelanci, dwa lenie i spóźnialski postanawiają iść na wagary i w okrutny sposób traktują swoje książki! Chłopcy rzucają je za piec!!! I w dodatku pomazane i całe w kleksach!!! To po prostu niesłychane! Pewnie jesteście ciekawi, jak zakończy się to opowiadanie. Niestety lub też stety, tego Wam nie zdradzę!


Ale zdradzę Wam słów kilka na temat Pietruszki. Dawno temu po ulicach chodziła grupka osób, która specjalizowała się w przedstawieniach kukiełkowych z udziałem rudego chłopca z długim nosem, czyli właśnie Pietruszki. Chłopiec ten miał wiele przygód, czasem nawet i troszkę karkołomnych. Być może jeszcze tego nie wiecie, lecz ja już wiem - każdy musi poznać Pietruszkę!


Nie mogę Wam zdradzić wszystkich baśni, więc wspomnę tylko o jeszcze jednej - "Jasiu i Małgosi". Jesteśmy przyzwyczajeni do czarownicy garbatej, pękatej i z brodawką na nosie, jednak ta 'Brzechwowa' czarownica wcale taka nie była. Ta była uroczą, szczupłą panią z chustką na głowie i jak się później okazało... o jejku, zapomniałam, że nie mogę zdradzać zakończenia! A więc o tym, jak się później okazało dowiecie się sami, a przynajmniej mam taką nadzieję!


Trzeba przyznać, że w tej oto książce są momenty, kiedy uśmiejemy się do łez! Nie każdy umie tak wesoło pisać wierszem. Taką umiejętność posiadał Jan Brzechwa. Na zachętę zacytuję kilka fragmentów:


"MRÓZ
O, tym razem się nie lenię,
Wykonałem polecenie
I niech raczej gęś mnie kopnie,
Niżbym spadł choć o dwa stopnie."


"CZERWONY KAPTUREK
Babciu, taki dziwny masz głos.
Dlaczego mówisz przez nos?

WILK
Jesteś głupia... Ugryzła mnie osa...
A zresztą... nie wtrącaj się do mego nosa.

CZERWONY KAPTUREK
Babciu, dlaczego jesteś taka zła?

WILK
Boś za długo do mnie szła,
Zresztą... nie pytaj już więcej..."


"MATKA PIETRUSZKI
To mój synek,
Chcę mu kupić upominek,
Może znajdzie się dla synka
Jakaś zgrabna, ładna minka?

SPRZEDAWCA
Oczywiście, mamy minki!
Przyszły właśnie całe skrzynki,
Minki ładne, nowe, świeże,
Coś na pewno się dobierze.
Jaki numer?
(Mierzy centymetrem twarz Pietruszki).
Czwórka? Proszę!
Mamy czwórkę! Już przynoszę!"


Nawet po przeczytaniu tych króciutkich fragmentów, nikt nie zaprzeczy, że Brzechwa jest prawdziwym mistrzem słowa, nie tylko dla dzieci!


Pewnie większość z Was zna Magdalenę Kozieł-Nowak z jej wspaniałego "Roku na wsi" i jestem przekonana, że jeśli dokładnie obejrzycie i przeczytacie tę pozycję, panią Magdalenę będziecie również kojarzyć z "Teatrzykami". Zilustrowała ją bowiem w znakomity sposób. Już same barwy sprawiają, że nawet w najbardziej pochmurny dzień, na naszej buzi pojawi się uśmiech! Te ilustracje spodobają się każdemu!


"Teatrzyki" to już czwarta część z serii "Brzechwa dzieciom. Dzieła wszystkie". Pierwsze były "Bajki", drugie "Wiersze", trzeci "Pan Kleks", a czwarte, i niestety ostatnie, prześmieszne i pouczające "Teatrzyki"!


Na koniec pozwolę sobie zacytować zdanie znajdujące się na tylnej okładce - "tego wydania nie może zabraknąć na półce z książkami!". W pełni się z tym zgadzam.

Tytuł - Teatrzyki
Tekst - Jan Brzechwa
Ilustracje - Magdalena Kozieł-Nowak
Wydawnictwo Nasza Księgarnia, Warszawa 2017

niedziela, 5 listopada 2017

Zgubiona dusza - czyli zwolnić, usiąść i poczekać


Jak myślicie, czy można pozbyć się swojej duszy? A jeśli tak, to czy wraz z nią pozbywamy się wrażliwości i pamięci? Obydwa pytania mają tylko jedną odpowiedź - tak. Na własnej skórze przekonał się o tym Jan, główny bohater jednej z najpiękniejszych książek na świecie pod tytułem "Zgubiona dusza". Jeśli jeszcze nie słyszeliście o tym cudeńku, to zapewne tylko kwestia czasu. Jestem przekonana, że będzie o nim tak głośno, jak głośny potrafi być warkot motoru lub płacz noworodka!


A wracając do Jana i jego duszy, co się z nimi stało? Już wyjaśniam.


Jan wszędzie się spieszył. Jego dusza nie nadążała za nim, więc zostawił ją daleko, daleko za sobą. Tak naprawdę, nie narzekał na jej brak. Wręcz przeciwnie, bez niej żyło mu się wygodnie. Nie spowolniała go, nie przeszkadzała mu. Jednak pewnego dnia zapomniał gdzie jest i kim jest. Był w hotelu i musiał spojrzeć na identyfikator przy walizce, aby przypomnieć sobie, jak ma na imię.


Mężczyzna poszedł do lekarza. Lekarz powiedział mu, że zgubił swoją duszę, ponieważ żył zbyt szybko. To w takim razie gdzie ona jest teraz? - zapytał Jan. Tam, gdzie był pan dwa lub trzy lata temu - odrzekł doktor i powiedział, że Jan musi poczekać. Usiąść "i poczekać". "I poczekać"... Tylko i wyłącznie w ten sposób może odnaleźć swoją duszę.


Główny bohater tej książki zrobił to, co nakazał mu lekarz. Usiadł i czekał, czekał i czekał. Ale czy znalazł swoją tytułową zgubioną duszę? Na to pytanie Wam nie odpowiem! Mam nadzieję, że odpowiecie sobie na nie sami, po przeczytaniu tej książki.


Jak się zapewne domyślacie, historia ze zgubioną duszą jest przenośnią. Ludzie żyją w pędzie i nie zauważają szczegółów. Drobnych, ale jakże ważnych, rzeczy. Nie mają czasu na rozmyślanie, czy też wspominanie dawnych lat. Nie mają czasu, aby usiąść i pomarzyć. Ich serce przestaje być wrażliwe, a dusza już za nimi nie nadąża... i właśnie wtedy się jej pozbywają.


"Zgubiona dusza" to prawdziwy skarb, który musi znaleźć się w Waszej biblioteczce. Musi! Jest to debiut Olgi Tokarczuk, jeśli chodzi o literaturę dla dzieci. Trzeba powiedzieć, że jest to debiut, który zapamięta każdy wielbiciel dobrych książek. Należy zaznaczyć, że jest to książka nie tylko dla dzieci, ale również dla dorosłych. A może przede wszystkim dla dorosłych?


Teraz przejdźmy do ilustracji, do magicznych i niezapomnianych ilustracji. Do 'niezwykłych' ilustracji. Pamiętacie 'niezwykłą' Joannę Concejo? Jestem przekonana, że jeżeli widzieliście jej prace wcześniej, tak! Tym razem również nas nie zawiodła i zilustrowała tę książkę po mistrzowsku! Tutaj liczy się każdy szczegół, każda drobna kreseczka, więc do tej książki trzeba się przygotować - usiąść i popatrzeć.


Czasem wystarczy zwolnić, usiąść "i poczekać", żeby zauważyć rzeczy, które mogą zmienić nas na zawsze. Usiąść "i poczekać", żeby wspomnieć dawne lata. Usiąść "i poczekać", aby pomarzyć. Usiąść.

Tytuł - Zgubiona dusza
Tekst - Olga Tokarczuk
Ilustracje - Joanna Concejo
Wydawnictwo Format, Wrocław 2017