poniedziałek, 23 grudnia 2019

Idą święta! - czyli smak tradycji i zapach świąt


Odczuwacie już tę ciepłą atmosferę, mimo nieprzyjemnej pogody? Macie w domach przystrojone choinki, a pod nimi prezenty dla bliskich? Do pełni szczęścia brakuje już tylko śniegu (co niestety jest skutkiem katastrofy klimatycznej). Zastanawialiście się kiedyś, jak wyglądają grudniowe święta w innych krajach? Jaki jest holenderski Mikołaj? Kto obchodzi Święto Światła? Kto zapoczątkował tradycję ubierania choinki? Jak powstały pierwsze bombki? Co pojawia się na wigilijnym stole u Greków, Norwegów i Szwedów? Gdzie mieszka prawdziwy Święty Mikołaj? I w jakim państwie istnieje grudniowe prima aprilis? Załóżcie ciepłe buty i weźcie do plecaka gorącą herbatkę, lecimy!


Nasz polski Święty Mikołaj odwiedza nas w nocy z piątego na szóstego grudnia. Zazwyczaj kładzie prezent obok łóżka lub nieopodal butów. Zjada kilka ciasteczek, popija je mlekiem i pędzi dalej. Zupełnie inaczej jest w Holandii. Mikołaj zjawia się u nich już jedenastego listopada! I uwaga, przypływa statkiem. Każdego roku przybija do innego portu, a dzieci witają go specjalną piosenką. Kolejnym zaskoczeniem jest fakt, że staruszek z długą brodą nie przybywa z Laponii, lecz z... Hiszpanii. Dlaczego? Dawno temu Holandia i Hiszpania prowadziły ze sobą bardzo istotny handel. W Holandii było bardzo dużo przedmiotów i owoców transportowanych z ciepłego kraju. Dlatego wszystko, co ekskluzywne, kojarzyło się z Hiszpanią. Muszę także zaznaczyć, że istnieją państwa, w których mikołajek w ogóle się nie obchodzi - to między innymi Szwecja, Norwegia czy Islandia.


Przenieśmy się teraz do przed chwilką wspomnianej Szwecji. Trzynastego grudnia szwedzkie ulice świecą chyba jeszcze jaśniej od słońca. Właśnie tego dnia mieszkańcy miast i wiosek w tym kraju wychodzą z domów ze świecami i lampionami. Trzy dni wcześniej, czyli dziesiątego grudnia, w sztokholmskim ratuszu odbywa się huczna uroczystość, jaką jest wręczenie Nagrody Nobla. Ponoć osoby, które mają otrzymać to cudowne wyróżnienie są budzone przez dziewczęta z płonącymi koronami na głowach. Laureaci najczęściej wpadają wtedy w szał. Znana jest historia, że jeden z nich, na widok płonących postaci, uciekł z pokoju, a po kilku sekundach wrócił z gaśnicą. No cóż, widocznie nie znał szwedzkiego zwyczaju.


Wybierzmy się teraz na jarmark! W dzisiejszych czasach świąteczne targi nie cieszą się już tak dużym zainteresowaniem, ponieważ zastąpiły je galerie handlowe. Niegdyś jarmarki przyciągały ludzi z najdalszych okolic. Robiono na nich zapasy na zimę, a przy okazji wrzucano do koszyka drobne, świąteczne upominki. Można było znaleźć tam zarówno drogocenne rzemiosło, jak i jaja, chleb, warzywa oraz mięso, koszyki, kożuchy i korale. Między straganami kręcili się także wędrowni śpiewacy i kobiety, które "przepowiadały przyszłość". Jednak jarmark wiązał się nie tylko z zakupami. Była to idealna okazja do przedświątecznych spotkań.


Dobrze, już dosyć tego gwaru i łoskotu. Wróćmy do domu. Wiecie, że tradycję przystrajania drzewek zapoczątkowali starożytni Rzymianie? Trochę później mnich Bonifacy zdecydował, że bożonarodzeniowe drzewko będzie iglakiem. Od wieków ludzie widzieli magię w drzewach iglastych. Nie mogli zrozumieć, dlaczego nie tracą koloru i nie gubią igieł zimą. Słowianie ucinali gałęzie sosny, świerku lub jodły i wieszali je przy suficie. Przystrojona owocami i wycinankami przydłaźniczka (bo tak ją nazywano) miała zapewnić miłość i dobrobyt. Choinki, które znamy dzisiaj, pojawiły się pięćset lat temu w Alzacji. Alzatczycy dekorowali je jabłkami (raj), piernikami (zdrowie) i orzechami (siła). Później ten zwyczaj rozpowszechniał się w Europie. Oryginalny pomysł na drzewko mieli górale. Wieszali je pod sufitem czubkiem do dołu. I kończąc już opowieść o iglakach, zadam Wam jedno pytanie - ile mierzyła najwyższa choinka? Sześćset metrów! Nie wierzycie mi? Wystarczy, że zajrzycie do książki o tytule "Idą święta! O Bożym Narodzeniu, Mikołaju i tradycjach świątecznych na świecie".


Bombki. Wielu z nas nie wyobraża sobie świąt bez tych ozdób. Chcecie poznać historię ich powstania? Stało się to w niemieckim miasteczku Lauscha, które od najdawniejszych czasów słynęło z wyrobów szklanych. Jednak w połowie dziewiętnastego wieku miejscowej hucie już nie wiodło się tak dobrze jak kiedyś, a co za tym idzie - jej pracownicy stali się biedni. Nadeszły święta i ich dzieci pragnęły udekorować choinki słodyczami oraz owocami. Niestety, rodziców nie było stać na takie łakocie. Jeden z pracowników wpadł na genialny pomysł. Postanowił wydmuchać owoce ze szkła za pomocą rozgrzanej do czerwoności szklanej rurki. Bombki w szybciutkim tempie zaatakowały miasteczko Lauscha, a później cały świat!


Zajrzyjmy teraz na wigilijny stół. Najpierw w oczy rzuca się nam kutia - z greckiego "kokkos", czyli pestka lub ziarenko. To danie zna chyba każdy. Kutia jest popularna na Ukrainie, Litwie i w Rosji. Natomiast lutefisk to norweska ryba mydlana. Wyobraźcie sobie, że zaczyna się ją gotować już dwa tygodnie przed świętami. Jest podawana z warzywami. Odwiedźmy Szwecję po raz kolejny i spróbujmy pokusy Janssona. Ta potrawa jest zapiekanką z ziemniaków, cebuli, szprotek, śmietany i białego pieprzu. Pozostańmy przy szwedzkim stole. Glögg to grzane wino ze skórką pomarańczy, cynamonem, kardamonem, goździkami i imbirem. Istnieje również wersja bezalkoholowa - owocowa i czekoladowa. Ponoć gdy tylko bierze się łyk tego napoju, kubki smakowe szaleją z rozkoszy.


Na sam koniec odwiedzimy Hiszpanię, Kolumbię i Meksyk jednocześnie. Dwudziestego ósmego grudnia mieszkańcy tych państw muszą mieć się na baczności! Dlaczego? Dlatego, że wtedy wszyscy oszukują i robią sobie niezłe psikusy. Telewizja nadaje zmyślone informacje, kelner serwuje kawę z solą i nieczynne sklepy mają wywieszone plakietki z napisem "otwarte". Właśnie tego dnia trwa grudniowe prima aprilis. Jestem przekonana, że jeśli wybierzecie się wtedy do wymienionych państw, będzie Wam naprawdę wesoło!

No dobrze, chyba zakończymy już naszą wspólną, szaloną podróż. Ale uwaga, zawsze możecie dokończyć ją samodzielnie lub w gronie bliskich. Wystarczy, że sięgniecie po pozycję "Idą święta! O Bożym Narodzeniu, Mikołaju i tradycjach świątecznych na świecie". Za tekst odpowiedzialna jest Monika Utnik - Strugała, a za ilustracje - Ewa Poklewska - Koziełło. Czytając tę książkę, miałam wrażenie, że pani Monika opowiada mi wszystkie historie, tak wspaniale napisana jest ta pozycja! Ilustracje pani Ewy są przecudowne i jestem pewna, że się Wam spodobają. Teraz nie macie już wyjścia - musicie poznać tradycje świąteczne na całym świecie! Miłej zabawy i wesołych świąt!

Tytuł - Idą święta! O Bożym Narodzeniu, Mikołaju i tradycjach świątecznych na świecie
Tekst - Monika Utnik - Strugała
Ilustracje - Ewa Poklewska - Koziełło
Wydawnictwo Nasza Księgarnia, Warszawa, 2019

niedziela, 15 grudnia 2019

Tippi i ja - czyli magia dwóch sióstr


Rodzeństwo. Domyślam się, że jeśli jesteście siostrą lub bratem, macie na ten temat dużo do powiedzenia. Posiadanie rodzeństwa złożone jest z zalet oraz wad. Plusem jest na przykład to, że o każdej porze dnia i nocy możecie razem tarzać się po podłodze i łaskotać na łóżku rodziców. Wygłupów i śmieszków nigdy za wiele, wiadomo. Jednak czasami nasze rodzeństwo doprowadza nas do szału i mówi rodzicom o tych rzeczach, o których nie do końca powinni wiedzieć (pozdrawiam mojego brata!). Gdyby pojawiło się pytanie "czy fajnie mieć brata lub siostrę?", a ja miałabym do wyboru dwie odpowiedzi - tak lub nie - zdecydowanie wybrałabym tę twierdzącą. Ale czy chciałabym spędzać z moim bratem tysiąc czterysta czterdzieści minut na dobę? Niekoniecznie.

Tippi i Grace to wzorowa miłość rodzeństwa, uwierzcie mi. Nawet Vincent van Gogh i jego brat nie darzyli się aż takim uczuciem. Dwie, wspomniane wcześniej dziewczyny nieco wyróżniają się w tłumie. To dlatego, że... są połączone w biodrach. Mają dwa serca, cztery ręce i dwie nogi. Mama Tippi i Grace chroni swoje córki aż do szesnastego roku życia. Dziewczyny nie chodzą do szkoły. W takiej publicznej placówce znajduje się mnóstwo nietolerancyjnych i niewyrozumiałych osób, które mogłyby je skrzywdzić. Naszym bohaterkom nigdy nie przeszła do głowy myśl, że będą musiały iść do szkoły. A jednak, stało się. Rodzinie zaczyna brakować pieniędzy na indywidualne (choć tak naprawdę to podwójne) nauczanie. Od września Tippi i Grace prawie codziennie będą musiały przekraczać próg, za którym czają się podejrzane spojrzenia i ukryte uśmieszki.

Przedstawię Wam teraz rodzinę nastolatek. Zacznijmy od siostry. Tak naprawdę ma na imię Nicola, ale Tippi i Grace mówią na nią Dragon. A to dlatego, że kiedy miała dwa lata, namiętnie udawała smoka - zioła ogniem i tupała nogami. Dragon uwielbia tańczyć i malować paznokcie. Chodzi na balet i ponoć całkiem nieźle jej idzie. Marzy o kosztownym wyjeździe na baletowy turniej. Mama jest niezwykle troskliwą osobą. Jej życie to niestety praca, praca, praca i martwienie się o rodzinę. Chce, aby wszystkie trzy córki czuły się w domu jak najlepiej. Czasami zjadają ją stres i nerwy. Natomiast tata kompletnie różni się od mamy. Bardzo często udaje - nie tylko przed rodziną, ale również przed samym sobą. Na przykład udaje, że chce znaleźć pracę. Pokazuje swojej żonie, że bardzo mu na tym zależy. Jednak wszyscy bardzo dobrze wiedzą, że to nieprawda. Tata ma wiernego, nierozłącznego przyjaciela. To alkohol. Jest on powodem wielu kłótni w domu. Pochłania także sporo pieniędzy niezbędnych do wychowania córek. Babcia cały czas usprawiedliwia swojego syna, co jest strasznie irytujące. Mimo tego Tippi i Grace czasami lubią z nią rozmawiać.


Pierwszy września zbliża się wielkimi krokami. Z każdym kolejnym, upływającym dniem napięcie w domu rośnie. Pójście do szkoły naszych dwóch bohaterek jest małym świętem, które wywołuje sporo stresu. Dragon daje swoim siostrom niezbędne rady. Opowiada też o głupocie czyhającej w szkole. I o tym, żeby wiele osób oraz rzeczy traktować z przymrużeniem oka. Tippi i Grace są dla siebie wielkim wsparciem. Dużo ze sobą rozmawiają, co zapewne nie jest zaskoczeniem. Gdy nadchodzi tak długo wyczekiwany dzień, dziewczyny znajdują się w gabinecie dyrektorki. Kobieta od razu zaznacza, że nie rzuci naszych bohaterek na pożarcie. Dlatego wybrała dla nich przewodniczkę i przyjaciółkę. Ma na imię Yasmeen. Jej włosy są różowe, a nadgarstki podejrzanie chude.

Yasmeen okazuje się być dziewczyną inną niż wszyscy. Nie zadaje pytań "w jaki sposób robicie siku?" i nie mówi "takie życie musi być koszmarem". Jeśli nawiązuje do tematu wyglądu swoich nowych koleżanek, robi to w bardzo umiejętny sposób. Nie jest lubiana w szkole. Większość uczniów się jej boi. Gdy tylko ktokolwiek rzuci obraźliwe słowa w kierunku sióstr syjamskich, czeka go wysłuchiwanie krzyków Yasmeen. Świeżo poznana dziewczyna staje się pewnego rodzaju autorytetem dla Tippi i Grace. Siostrom imponuje jej niezależność oraz to, że ma chłopaka. Bo one niestety nie mogą.

Przewodniczka przyznana naszym bohaterkom oraz jej chłopak stają się dla Tippi i Grace prawdziwymi przyjaciółmi. Nie podchodzą do nich ze współczuciem albo wyższością. Bardzo szybko akceptują ich odmienność. Można nawet powiedzieć, że chyba ją polubili. Podczas spotkań z Yesmeen i Jonem, nastolatki czują się swobodnie. W tym samym czasie, w domu ubywają pieniądze. I to w coraz szybszym tempie. Jak już wcześniej wspomniałam, Dragon marzy o wyjeździe na prestiżowy i kosztowny turniej baletowy. Jak się pewnie domyślacie, rodzice nie mają na to funduszy. Dlatego Tippi i Grace podejmują niezwykle ryzykowną decyzję. Pozwalają nakręcić o sobie dokument do telewizji, za co dostaną kolosalną sumę. Robią to, ponieważ kochają swoją rodzinę.

Pierwszym zaskoczeniem jest kolosalna suma za udział we wspomnianym dokumencie. Główne bohaterki nawet nie śniły o takiej kwocie. Ale cała rodzina miała zupełnie inne wyobrażenie na temat programu z udziałem Tippi i Grace. Kamera będzie je śledzić przez praktycznie dwadzieścia cztery godziny na dobę. To oczywiście nie koniec niespodzianek w książce "Tippi i ja". Ale jeśli chodzi o treść, ja już milknę i nie zdradzę Wam nic więcej.

Muszę przyznać, że nigdy nie zastanawiałam się nad tym, jak wygląda życie sióstr syjamskich. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, z iloma problemami spotykają się w ciągu choćby jednego dnia. Sarah Crossan (autorka "Kasieńki" oraz "My dwie, my trzy, my cztery") zdecydowanie otworzyła mi oczy. Dzięki dzisiejszej pozycji doświadczyłam radości, smutku i wzruszenia, które bardzo płynnie przeplatały się ze sobą. "Tippi i ja" to pamiętnik Grace pisany wierszem od sierpnia do marca. Te osiem miesięcy były wypełnione zmianami i wydarzeniami, które naprawdę warto poznać. 

Tytuł - Tippi i ja
Tekst - Sarah Crossan
Przekład - Małgorzata Glasenapp
Okładka - Zosia Frankowska
Wydawnictwo Dwie Siostry, Warszawa, 2019

niedziela, 8 grudnia 2019

Milion miliardów Świętych Mikołajów - czyli tysiąc pytań, jedna historia


Stało się! Kalendarzowe kartki z wielkim napisem "listopad" są już przeszłością. Nadszedł grudzień. Mroźny, aczkolwiek niezwykle przyjemny miesiąc. Z pewnością kojarzą się nam z nim prezenty. Założę się, że wręczyliście już niespodzianki swoim pociechom. A jeśli nie, na pewno macie pochowane je po kątach. Czy szóstego grudnia w Waszym domu padło pytanie "czy Święty Mikołaj naprawdę istnieje"? Uniknęliście odpowiedzi? Możecie być spokojni, pomogę Wam.


Dawno, dawno temu, żył tylko jeden Święty Mikołaj - pan z siwą brodą, okrągłym brzuszkiem i czerwonym strojem. Miał tylko jednego pomocnika - renifera. Nie potrzebował nikogo innego. A to dlatego, że na świecie była zaledwie garstka dzieci. Czteroletni przedszkola nie miałby najmniejszej trudności z policzeniem ich.


Gdy nadchodził pamiętny, grudniowy wieczór, Mikołaj pakował prezenty, wsiadał na swoje sanie i wybierał się w podróż. Zdążył odwiedzić dosłownie wszystkie szkraby. Zawsze zatrzymywał się u nich na ciepłą herbatkę oraz mały posiłek. Dzieci wytrzeszczały oczy z zaskoczenia i skakały z radości.


Jednak z każdym grudniem dzieci było coraz więcej. Już nie można było policzyć ich na palcach dwóch dłoni, o nie. Worek z prezentami stał się straszliwie ciężki. Mikołajowi zaczęło brakować sił. Renifer musiał robić sobie przerwy na odpoczynek. Święty Mikołaj myślał tylko o jednym. O tym, aby mógł się rozdwoić. Wtedy dostarczanie niespodzianek nie byłoby już takim kłopotem. I uwaga! Marzenie naszego bohatera zostało spełnione! Wspaniale, prawda?


Teraz nasi dwaj Mikołajowie mogli wykonywać wszystkie czynności dwa razy szybciej. Tylko że byli również dwa razy mniejsi. Idealni do wchodzenia do domu przez komin. Ale dzieci wciąż przybywało, i to w coraz szybszym tempie. Nasi dwaj panowie musieli pomyśleć o innym rozwiązaniu. Stwierdzili, że podwojenie się jest najlepszym pomysłem. Po kilku chwilach na świecie było już czterech Mikołajów. Lecz czy to koniec tej świątecznej historii? Ależ oczywiście, że nie.


"Milion miliardów Świętych Mikołajów" to pozycja posypana szczyptą humoru, absurdu i błyskotliwości. Czytając i oglądając ją, uśmiech nie schodzi nam z buzi. Od czasu do czasu pojawia się również wzruszenie. Autorki - Hiroko Motai oraz Marika Maijala - podeszły do tego tematu w bardzo nietypowy sposób. Tekst oraz ilustracje są równe pomysłowi, który skradł moje serce. Jestem pewna, że czytelnicy od trzeciego roku życia również będę nim zachwyceni. Rodzice oczywiście nie są wyjątkiem!


Ta przewrotna i śliczna książeczka musi znaleźć się na Waszej półce.

Tekst - Hiroko Motai
Ilustracje - Marika Maijala
Przekład - Karolina Iwaszkiewicz
Wydawnictwo Dwie Siostry, Warszawa, 2019