niedziela, 29 lipca 2018

Jane, lis i ja - czyli historia szarością i kolorem pisana


Wszyscy wiemy, że wyśmiewanie się z innych jest krzywdzące. A w szczególności dla osób, które tak naprawdę w ogóle na to nie zasłużyły. W ich gronie znajduje się Hélène, nieśmiała piątoklasistka, z której szydzi cała klasa. Ba, cała szkoła! Kiedy dziewczyna widzi napis na drzwiach toalety: "Hélène waży 100 kilo! Jedzie od niej oborą!" - co oczywiście nie jest prawdą - z pewnością nie jest jej łatwo. Jednak nasza bohaterka musi znosić takie męczarnie na co dzień. Hélène nawet nie chce patrzeć na twarze złośliwych rówieśników. Między innymi to właśnie dlatego chodzi ze spuszczoną głową.


Kiedy Hélène wraca ze szkoły autobusem, zawsze wyjmuje swoją książkę. Książkę Charlotte Brontë zatytułowaną "Dziwne losy Jane Eyre". Bywają momenty, w których Hélène trudno jest oderwać się od świata książkowej bohaterki. Dziewczyna utożsamia się z Jane. Tak samo jak ona jest nieśmiałym dzieckiem, troszkę na uboczu. Jane - choć nie miała łatwego dzieciństwa - wyrosła na wspaniałą i mądrą kobietę. Ale czy Hélène na taką wyrośnie? Czy jej życie także będzie kolorowe? - te pytania wciąż nurtuje dziewczynkę. Niestety czasem musi oderwać się od cudownego świata książkowej bohaterki. W czytaniu przeszkadzają jej "koleżanki" z klasy. Znowu się z niej wyśmiewają. Wciąż im się to nie znudziło.


Na całe szczęście dziewczyna ma kochającą mamę. Mamę, która mimo natłoku obowiązków, do późnych godzin nocnych szyła swojej córce krynolinową sukienkę. Spełnienie marzeń Hélène. Pomarańczowa krynolinowa sukienka w różowe grochy. Kiedyś wszystkie dziewczyny z klasy nosiły taką sukienkę. Teraz nosi ją tylko Hélène.


Nadchodzi wiosna. Niekiedy jest tak piękna pogoda, że Hélène wraca ze szkoły do domu pieszo. Podziwia zieleń, która właśnie powoli się pojawia. Do domu zawsze przychodzi zziajana. Po przejściu takiego kawału drogi chyba może pozwolić sobie na kilka karmelków. Zjada je ze smakiem, co na chwilę pozwala zapomnieć jej o wszystkim. Teraz Hélène myśli tylko i wyłącznie o pysznym smaku karmelków! Ale niezbyt długo...


Pewnego dnia pani nauczycielka oznajmiła, że wszystkie piąte klasy jadą na obóz pod namioty. Jadą wszyscy. Hélène musi jechać, nie ma wyjścia. Piąte klasy przygotowują ogromną laurkę dla swoich dobroczyńców, dzięki którym wyjazd może się odbyć. Każdy się na niej podpisuje. Nadchodzi kolej na podpis Hélène. Kiedy dziewczyna odkłada długopis zauważa, że jest on cały mokry, a jej ręce są oblane potem. Wszyscy wiemy, dlaczego.


Co wydarzyło się na wycieczce? Czy wyjazd odmnieni Hélène? A może to Hélène odnajdzie kogoś, kto ją zrozumie i polubi taką, jaką jest? Gdzie Hélène spotka tytułowego lisa? Czy szare życie naszej bohaterki nabierze kolorów, tak, jak życie Jane? No właśnie, co stało się z książkową bohaterką? Odpowiedzi na te pytanie poznacie sięgając po "Jane, lis i ja", znakomity komiks, który poruszy każdego, bez wyjątku. Tego jestem pewna!


Przyznam szczerze, że czytając (i oglądając) tę pozycję, musiałam sięgnąć po chusteczki trzy razy. Ale 'wzruszek' (jak to mawia Mirellka von Chrupek) jest tutaj o wiele więcej. "Jane, lis i ja" to przede wszystkim pozycja o przyjaźni i jej braku. O wyśmiewaniu, szkolnym życiu nastolatki oraz o samotności i inności. Moim zdaniem, powinna to być lektura obowiązkowa. Dla małych i dużych. Nie mam ani pół cienia wątpliwości.


Komiks ten jest sprawką dwóch pań - scenografki Fanny Britt oraz rysowniczki Isabelle Arsenault. A skoro to komiks, to jest on oczywiście zapełniony ilustracjami. I to jakimi ilustracjami! Wiele z tych rysunków mogłabym sobie powiesić na ścianie pokoju. Komiks (w tym przypadku) to nie tylko ilustracje, to także tekst. Tekst, który trafia prosto do naszego serduszka. Podobnie jak rysunki. Nic dziwnego, że "Jane, lis i ja" pojawiła się na liście rekomendowanych książek w amerykańskich bibliotekach. To po prostu małe dzieło sztuki!


Sięgnijcie po tę pozycję. Poznajcie świat Hélène i Jane. Koniecznie!

Tytuł - Jane, lis i ja
Tekst - Fanny Britt
Ilustracje - Isabelle Arsenault
Przekład - Zespół - Łukasz Babiel, Monika Skrzyńska, Monika Dac, Magorzata Kąkiel, Alina Machala
Wydawnictwo Kultura Gniewu, Warszawa, 2018

sobota, 21 lipca 2018

Drzewa - czyli książka literkami i listkami zapełniona


Wszyscy wiedzą, że drzewa od milionów lat odgrywają bardzo ważną rolę. Te kolosy wśród roślin nie tylko cieszą oczy miłośników przyrody. Między innymi, to także dzięki nim możemy oddychać. Są one również schronieniem wielu zwierząt, i nie tylko tych widzianych na pierwszy rzut oka! Drzewa to też źródło tak potrzebnego przecież drewna. Na ich przykładzie doskonale można pokazać moc natury. Próbka mocy? Proszę bardzo. Z jednego, malutkiego nasionka potrafi wyrosnąć ogromne drzewo, pod cieniem którego mógłby schować się nawet największy dinozaur! Zdarzają się nawet i takie na 43 hektary! Tak, ja też wybałuszyłam oczy, kiedy ujrzałam tę liczbę.
Wybierzmy się wspólnie do lasu! Weźmy po pachę butelkę z wodą i książkę "Drzewa", zapewniam Was, że się przyda. W drogę Moi Drodzy Czytelnicy!



Na samym początku przycupnijmy sobie przy banianie. Nie, nie będziemy zajadać się bananami. Jest wiele odmian banianów. Hmn, może wybierzmy ten z pniami, które powstały z wiszących korzeni naszego baniana. Na samym początku - kiedy ujrzałam ilustrację znajdującą się poniżej - od razu pomyślałam, że nasz banian to kilka drzew połączonych gałęziami. Ha, i byłam w dużym błędzie! To jedno drzewo, które ma tak bardzo rozłożyste gałęzie, że muszą one 'wytwarzać' sobie własne, małe pnie, dzięki którym będą mogły utrzymać się nad ziemią, a nie na niej. Trzeba przyznać, że sprytna to roślinka!



O, patrzcie, jaki świetny baobab! A wiecie, że jego baobabowy
 braciszek aktualnie jest niezwykle przytulnym pubem? Taki jest ogromny! Właśnie w ten sposób właściciel baobabu wykorzystał jedną z dwóch naturalnych grot w spróchniałym pniu. Druga jest piwniczką na wino. Wnętrze baobabu idealnie się do tego nadaje, ponieważ zawsze panuje w nim temperatura wynosząca 22°C. To musi być wielka frajda - wejść do środka drzewa!


W koronach drzew mieszka cała masa przeróżnych zwierząt. Moją szczególną sympatię wzbudziły dwa spośród przedstawionych - czepiak czarci oraz leniwiec trójpalczasty. Otóż czepiak ma trzy ręce. Tą trzecią jest chwytny ogon, którego używa, jak dodatkową rękę. Natomiast leniwiec... no cóż, zawsze mam słabość do słodziutkich twarzyczek takich zwierzątek. Zdradzę także, że leniwiec pokazany na ilustracji bardzo przypomina mi mojego wujka, ale myślę, że wujek nie byłby zadowolony, gdybym ten temat rozwinęła, więc postawię tutaj kropkę.



O, mam pomysł! Wybierzmy się teraz pod Hyperion, najwyższą sekwoję na świecie. Nasza sekwoja mierzy aż... 115,6 metra! Znajduje się w Kalifornii, w USA. Jest wyższa od Statuy Wolności, która sięga do wysokości 93 metrów. Ba, przerosła nawet i Big Ben wyższy od słynnej Statuy o 3 metry. Niezła z niej zawodniczka! Dla porównania dodam, że dom jednorodzinny mierzy około 6 metrów, co oznacza, że nasza rekordzistka jest od niego prawie dwadzieścia razy większa! Gdyby drzewa umiały czytać, od razu przesłałabym kolosalnej sekwoi list z gratulacjami.



Odwiedźmy teraz drwali. Przyznam szczerze, że ja osobiście nie chciałabym wykonywać tego zawodu. Codziennie musiałabym niszczyć życie drzew. Ale są i tacy twardziele, którzy go wykonują. Dzisiaj wycinanie drzew jest o wiele łatwiejsze niż kiedyś, wystarczy tylko wziąć pilarkę łańcuchową, rachu-ciachu i już. Oczywiście trzeba się przy tym nieźle natrudzić, ale kiedyś to dopiero była robota. W czasach pił ręcznych i siekier drwale tracili aż 9 tysięcy kalorii dziennie! Ależ później przyjemnie musiało się jeść te wszystkie pyszności.


A skoro odwiedziliśmy już drwali, to wybierzmy się do Japończyków. A konkretnie - do Japończyków, którzy zajmują się sztuką bonsai. Sztuka ta polega na umiejętnym pielęgnowaniu drzewka. Każda roślinka bonsai musi być jak najmniejsza, a jej gałęzie muszą układać się w odpowiedni sposób, zależy to od stylu. Należy zaznaczyć, że wygląda to naprawdę uroczo. Bardzo chciałabym mieć takie drzewko w pokoju!


Drzewa to nie tylko kolosalne rośliny. Istnieje przecież Darwinowskie Drzewo Życia, czy też drzewo genealogiczne. Mnie zawsze niezwykle interesują drzewa genealogiczne. A jeszcze jeśli są tak świetnie przedstawione, jak w naszej książce, to już w ogóle bomba! Spędziłam naprawdę dużo czasu na prześledzeniu twarzy wszystkich osób z rodziny Zalewskich. Najbardziej moją uwagę przykuł Otto, łasuch wciśnięty w strój marynarza. Możecie zobaczyć go na dole po lewej stronie. No czyż on nie jest sympatyczny?!


Dobrze, już koniec tego zdradzania! Aby dowiedzieć się o drzewach jeszcze więcej, koniecznie musicie sięgnąć po książkę "Drzewa". Jeśli zobaczycie ją na półce którejś z księgarni, z pewnością nie będziecie mieli wątpliwości, że to ona, jedyna w swoim rodzaju. Dla podpowiedzi dodam, że na okładce ma wyrysowane drzewko z oczami i zębami. Tak, zgadliście. To ent!



Autorami "Drzew" są Piotr Socha oraz Wojciech Grajkowski. Pewnie znacie tych panów z ich poprzedniej książki pod tytułem "Pszczoły" (pisałam o niej tutaj). Coś czuję - i zresztą nie tylko ja - że sukces "Pszczół" się powtórzy. "Drzewa" to znakomite wydawnictwo zilustrowane z wielkim poczuciem humoru oraz ogromną dokładnością. Książka przedstawiona jest w formie sędziwego atlasu botanicznego, więc tutaj liczy się każdy szczegół, każda igiełka, każdy listek! Wyszło to panu Piotrowi fenomenalnie. To przyzna każdy, kto tylko weźmie do ręki tę książkę. A skoro trzymamy już w książkę w ręku, otwórzmy ją. Szybko przekonamy się, że wyrósł w niej las arcyciekawych informacji. Las ten w lekki i równie zabawny sposób wypielęgnował pan Wojciech. No cóż, pan Piotr i pan Wojtek to po prostu świetny duet!



Ta pozycja jest tak wspaniała, że po prostu musicie po nią sięgnąć, koniecznie!




Tytuł - Drzewa
Tekst - Wojciech Grajkowski
Ilustracje - Piotr Socha
Wydawnictwo Dwie Siostry, Warszawa, 2018

niedziela, 15 lipca 2018

Mam prawo i nie zawaham się go użyć - czyli dzieci nie ryby i swój głos mają


Czy wszystkie dzieci znają swoje prawa? Skąd takie zdziwienie w oczach niektórych z nich? Czyżby nie wiedziały, że mają nie tylko obowiązki, ale również przysługują im prawa, które muszą przestrzegać inni? W takim razie trzeba to koniecznie wyjaśnić! Na całe szczęście z pomocą w postaci książki "Mam prawo i nie zawaham się go użyć" nadchodzi niezwykle zgrana para - Joanna Olech i Edgar Bąk. Zacznijmy naszą podróż z Czerwonym Kapturkiem i jego przyjaciółmi!

Ups, chyba troszeńkę się zapędziłam. Już wszyściutko tłumaczę. Czerwony Kapturek to przesympatyczna dziewczynka (w całkiem niezłych trampkach), która zna się na prawach dzieci jak mało kto! Wszystkie te prawa ma pięknie wykaligrafowane na rulonie papieru i wyciąga je w odpowiednim momencie! Kapturek ma także wspaniałych rodziców, z którymi ma świetną, partnerską relację. Nasza bohaterka jest niezwykle pomocna. Nie tylko gromadce swoich przyjaciół. Sami przyznajcie, cud-dziewczyna z tego Kapturka!


Książka "Mam prawo i nie zawaham się go użyć" jest podzielona na dziewięć rozdziałów. Każdy z rozdziałów opowiada o historiach różnych dzieci, a nieliczne nawet i o dorosłych. Ja przedstawię Wam trzy rozdziały (i to w dużym skrócie). Przygotujcie się na czeredę nieszablonowych zdarzeń!

Pewnego pięknego dnia zza drzwi jednych z domów na ulicy Żurawinowej wyszła piegowata dziewczynka z czerwonym kapturkiem na głowie. Wzrok każdego spacerowicza przechodzącego obok naszego Kapturka spoglądał na jej nowiusieńkie, olśniewające, czerwone trampki. Owa dziewczynka właśnie niosła chorej babci koszyk pełen pysznych smakołyków oraz najnowszy numer tygodnika "Twój komputer". Kiedy Czerwony Kapturek szedł do domku babci leśną dróżką, zupełnie niechcący cisnął szyszką w Wilka. O dziwo Wilk wcale się nie zezłościł, chciał tylko 'przytulić' dziewczynkę. Na całe szczęście Kapturek była myślącym dzieckiem i od razu zadzwoniła po babcię. Wilk dostał niezłą fangę w nos, a gdy się przebudził, ujrzał tylko napis:

Nikt nie ma prawa
krzywdzić dziecka, ani
dotykać go w sposób,
który je zawstydza,
przeraża, wprawia
w zakłopotanie.

Podpisano: Rzecznik praw dziecka

i już go nie było!


Następna historia wydarza się w okresie Świąt Bożego Narodzenia. Choć zapadał zmrok, całe miasteczko wprost błyszczało od świątecznych ozdób! Tata poprosił Kapturka wpatrzoną w światełka na choinkach w ogródkach sąsiadów o kupienie w pobliskim spożywczaku grzybów do uszek oraz odebranie od szewca butów należących do mamy. Jak się zapewne domyślacie, dla dziewczynki nie był to żaden problem. Każda okazja na wpatrywanie się w udekorowane witryny na wystawie cukierni była doskonała.


Kilkanaście minut później, dziewczynka wartkim krokiem wracała do domu. Właśnie wtedy spostrzegła bardzo dziwną kupkę łachmanów. Spod nim wystawały bose stopki. Jak się po chwili okazało, pod tymi łachmanami chowała się pewna dziewczynka. W jej ręce znajdowały się zapałki. Tata nie pozwolił wracać jej od domu, dopóki nie sprzeda wszystkich. Nasza Kapturek miała dobre serduszko - od razu wyjęła świeżo naprawione buty, kazała je włożyć dziewczynce i zabrała ją do domu. Tam dziewczynka z wielkim apetytem pochłaniała kolejne talerze zupy. Po chwili Kapturek szybciutko rozwinęła papierowy rulon z napisem:

Nikomu nie wolno
bić dziecka. Ani zmuszać
do pracy, która szkodzi
jego zdrowiu, rozwojowi,
edukacji. Dzieciom
przysługuje prawo
do dobrego traktowania
i godziwych
warunków życia.

Podpisano: Rzecznik Praw Dziecka

Kiedy dziewczynka opowiadała o tym, jak źle traktowana jest w domu, rodzice Czerwonego Kapturka raz-dwa chwycili za słuchawkę telefonu i wykręcili numer do Rzecznika. A co się wydarzyło później? To musicie odkryć sami.


Przeskoczmy teraz rozdział trzeci i przenieśmy się do rozdziału... Hmn, trudno wybrać. O, przenieśmy się do rozdziału ósmego. Otóż w miejscowości o nazwie Gorzów Wielkopolski mieszkała pewna Eurosierotka Marysia. Eurosierotka to dziewczynka, która ma oboje rodziców, tylko że to tak, jakby ich nie miała, bo wyjechali z kraju na zarobek. I Marysia musiała zostać z babcią. Z babcią nie było jej aż tak źle, ale gdy inne dzieci chodziły na lody z rodzicami, Marysia musiała siedzieć w babcinej kuchni. Nauka też szła jej dość opornie, bo zamiast się uczyć, cały czas wpatrzona w komórkę czekała na wiadomość od rodziców. A wiadomości przychodziły coraz rzadziej, raz w miesiącu, a to też nie zawsze. Pewnego dnia Marysia odczytała na swoim telefonie, że rodzice się rozstają. Za jakiś czas po dziewczynkę przyjechał tata i w tajemnicy przed mamą zamieszkał ze swoją córką w domku akurat przy ulicy Żurawinowej. Miał pecha, nie sądził, że trafi na tak myślącą sąsiadkę jak Kapturek. Kiedy tylko nasza dzielna bohaterka ujrzała nowych sąsiadów, pobiegła do kuchni przygotować świeże bułeczki na przywitanie. Za godzinkę Kapturek stała już pod drzwiami Marysi. Dzwoniła i dzwoniła, ale nikt nie otwierał. Widząc, że dzwonienie nic nie daje, położyła wypieki przed drzwiami i napisała karteczkę "Witamy". Na drugi dzień ujrzała Marysię w drodze do szkoły. Dowiedziała się, że dziewczynka nie może otwierać drzwi, bo jest tutaj nielegalnie. Wtedy Kapturek - szast-prast - rozłożyła rulon z napisem:

Dziecko ma prawo
do opieki obojga
rodziców, o ile żadne
z nich nie krzywdzi dziecka.
Jeśli rodzice
mieszkają w różnych
krajach, dziecko ma
prawo pozostawać
w kontakcie z obojgiem.

Podpisano: Rzecznik Praw Dziecka

Po przeczytaniu tych słów Marysia nie zastanawiała się ani chwili dłużej, niezwłocznie zatelefonowała do mamy.


Zapewne po zapoznaniu się z tymi trzema historiami nie macie wątpliwości, że dzieci powinny znać swoje prawa, prawda? Nie chodzi tutaj o to, aby nosić w kieszeni wszystkie je zapisane na papierowym rulonie tak, jak Czerwony Kapturek. Wystarczy, że będziemy wiedzieć, jak zachować się w podobnych sytuacjach. Dowiemy się także, że kiedy w naszej rodzinie pojawi się jakiś duży problem, zawsze możemy zadzwonić pod Telefon Zaufania lub też skierować się z prośbą do osoby tak mądrej, jak na przykład nasza Kapturek. Bo każdy problem da się rozwiązać, trzeba tylko wiedzieć, w jaki sposób!


Dzisiejsza lektura w lekki sposób ujmuje bardzo trudny temat. Świetnie pokazuje, że powiedzenia typu "Dzieci i ryby głosu nie mają" to bardzo aroganckie i bałamutne słowa, jakie możemy usłyszeć! Ale pojawiają się też tutaj momenty, kiedy nasza buzia już nie może wytrzymać w poprzedniej pozycji i po prostu musi się uśmiechnąć! Idealnym przykładem będzie pierwsze zdanie naszej książki - "Dawno, dawno temu (dokładnie w zeszły wtorek), nie za górami, za lasami, tylko na ulicy Żurawinowej pod numerem 13 otworzyła się zielona furtka i wyszła z niej niewielka dziewczynka". Czyż to nie brzmi zachęcająco? W sumie nic dziwnego, autorką tekstu jest przecież Joanna Olech, której pióro potrafi wyczarować prawdziwe cudeńka!


Za pozycją "Mam prawo i nie zawaham się go użyć" stoi jeszcze jedna bardzo ważna osoba. Jest nią Edgar Bąk, rozchwytywany grafik i ilustrator, który ma niezwykle oryginalny sposób ilustrowania. Otóż pan Edgar ilustruje poprzez odejmowanie, czyli skończona ilustracja zawiera tylko niezbędne elementy. Trzeba przyznać, że całkiem nieźle to wygląda! Każdą z ilustracji w tej książce można by ocenić jako plakat. Pani Joasia i pan Edgar to naprawdę zgrany duet!

Myślę, że "Mam prawo i nie zawaham się go użyć" doskonale nadaje się do czytania w gronie rodzinnym. Wykorzystajcie tę okazję!

Tytuł - Mam prawo i nie zawaham się go użyć
Tekst - Joanna Olech
Ilustracje - Edgar Bąk
Wydawnictwo WYtwórnia, Warszawa, 2014

sobota, 7 lipca 2018

Feralne urodziny ze Skarpetką - czyli rajstopki i sweterek na imprezie



Pamiętacie chłopca i Skarpetkę? Stali czytelnicy mojego bloga zapewne ich kojarzą, gdyż pisałam już o pierwszej części przygód tej pary tu, lecz dla osób, które dopiero co się ze mną zapoznają lub przeoczyły wspomniany wpis przedstawię naszych bohaterów. Chłopiec jest słodziutkim i naprawdę zabawnym dzieciakiem. Jest także właścicielem Skarpetki, królika rasy baran. Ze Skarpetką jest jeden problem - niestety, zwierzak jest "dość beznadziejny" w prawie wszystkim.


Urodziny. Wszystkie dzieci lubią imprezy urodzinowe! A w szczególności te, na które zaprasza Cię Twoja ukochana. Julia zaprasza chłopca na swoje urodziny. Julia jest ukochaną naszego bohatera. Co prawda jeszcze o tym nie wie, ale już wkrótce się przecież dowie! Chłopiec wykonuje prezent dla Julii samodzielnie, stara się jak tylko może. Nie dostrzega, że jego przyjaciel Skarpetka zjada mu potrzebne materiały...


Nasz bohater wpada także na genialny pomysł! Do głowy przychodzi mu myśl, że pójdzie na urodziny ze Skarpetką i... on przebierze się za Skarpetkę, a Skarpetka za niego! I tak też nasi przyjaciele zrobili. To wyglądało naprawdę komicznie! Chłopiec na głowę oraz nogi założył rajstopy. Ubrał także zielony sweterek. Natomiast Skarpetka na głowie miał coś w rodzaju malutkiej płowej peruki, a uszy, które włożył w rękawy czerwonego sweterka swojego właściciela (nawiasem wspomnę, że czerwony sweterek pojawił się też w pierwszej części) służyły mu jako ręce. Kiedy tylko ujrzałam ilustrację zamieszczoną jako otwierającą ten wpis, śmiałam się w głos. Dosłownie!


Nareszcie nadchodzi moment, w którym chłopiec wraz ze swoim królikiem wkraczają na imprezę urodzinową! Ale niestety nic nie idzie zgodnie z planem... Te urodziny to kompletna klapa w wykonaniu chłopca i królika. Prawdziwy ciąg niefortunnych zdarzeń. I choć ode mnie nie dowiecie się, co nasi bohaterowie ciekawego wyczynili, już możecie im współczuć, naprawdę!


W jaki sposób Julia dowie się, że jest ukochaną naszego bohatera? Jak zareaguje na przebranie chłopca i jego zwierzaka? Czy te urodziny naprawdę nie należały do udanych? Odpowiedzi na te pytania na pewno poznacie biorąc do ręki "Feralne urodziny ze Skarpetką". Tylko wtedy!

Nasza dzisiejsza pozycja jest wprost wypełniona przezabawną treścią i ilustracjami. Trzeba też przyznać, że pojawiają się wzruszające momenty, a więc mogą się pojawić łzy nie tylko ze śmiechu. Zupełnie niespodziewane zakończenie sprawia, że książka jest jeszcze wspanialsza!


Te wszystkie świetności wypisane powyżej są zasługą Benjamina Chauda, francuskiego ilustratora rozpoznawalnego na całym świecie. Wszystkie rysunki i teksty wychodzące spod rąk tego pana są znakomite! I już wiecie, dlaczego już po spojrzeniu na okładkę naszego wydawnictwa wiedziałam, że będzie ono naprawdę fajowe.


Sięgnijcie po przygody chłopca i Skarpetki, obowiązkowo! Niezależnie od tego, w jakim jesteście wieku, będziecie śmiać się w głos. Na sto procent!

Tytuł - Feralne urodziny ze Skarpetką
Tekst i ilustracje - Benjamin Chaud
Przekład - Katarzyna Skalska
Wydawnictwo Zakamarki, Poznań, 2017