piątek, 31 marca 2017

Draka w Muzeum - czyli Dziadek z ekipą w Muzeum Narodowym, i to bez biletów!


Muzeum to zapewne nuda dla energicznych dzieci, właśnie takich jak Janek. Ale włamanie się do takiej ogromnej instytucji kultury to już inna bajka. Janek założył się z Witkiem, że może wejść gdzie tylko chce, nawet do Muzeum Narodowego w Warszawie nocą! Moglibyśmy powiedzieć, że to wariactwo, lecz Janek brał to zupełnie poważnie. Na dowód tego, wziął sobie do pomocy młodszego brata Stefka.

Stefek już wiedział, że nie powstrzyma swojego brata przed wejściem do Muzeum nocą. Janek całe popołudnie siedział przy komputerze szukając wiadomości o eksponatach znajdujących się w tym oto budynku w stolicy Polski. Mało tego! Mieli ogromne szczęście, że ich Dziadek Edek pracował niegdyś w Muzeum Narodowym w Warszawie. Znał tam każdy zakątek, wszystkie szczeliny. No, może nie tak do końca wszystkie, ponieważ od ostatniej wizyty Dziadka w Muzeum upłynęło trochę czasu i mogły odbyć się jakieś remonty.


Dziadek dał się wkręcić w ten cały atak na Muzeum. Janek użył fortelu. Wmówił Dziadkowi, że to na polski. Taka trzymająca w napięciu historia przyda mu się na bank lub też może sejf podziemny!

Na niektórych stronach książki mamy dopiski dotyczące wspomnianej instytucji, ale też obrazów, eksponatów, kultur oraz obyczajów. Nasza wiedza wzbogaca się o działalność przedstawionego Muzeum aż od 1862 roku. Dokładnie w tym czasie założone zostało Muzeum Narodowe w Warszawie.


Agata Loth-Ignaciuk na podstawie śmiesznego opowiadania przedstawia nam, wydające się większości dzieci nudne, Muzeum. Wcale ono takie nie jest! A nawet kryje w sobie tajemnice! Dowiecie się o nich po przeczytaniu "Draki w Muzeum". Nie pozostaje nam nic innego, jak tylko wziąć Dziadka za rękę i pójść do Muzeum Narodowego w Warszawie.

Komiksowe ilustracje są autorstwa Bartka Ignaciuka. Tak, pan Bartek i pani Agata to zapewne rodzina. Te obrazki to linoryty. L i n o r y t y! Mało osób spotyka się z tym słowem, więc troszeczkę go rozjaśnię. Na płytce dłutami wydłubuje się jakiś wzór. Smaruje się go farbą, odbija na kartce i włala! Mamy arcydziełko. Taką właśnie techniką posłużył się pan Bartek. Wyszło mu to wyśmienicie!


Jak się wszyscy domyślamy, Muzeum Narodowe w Warszawie zaangażowało się w wydanie tej oto książki. No bo, gdyby w "Drace w Muzeum" były jakieś przekłamania, cała historia straciłaby sens. O tym, że wszystko jest prawdą (oczywiście poza włamaniem Janka, Stefka i Dziadka) możecie się upewnić zwiedzając nasze wspaniałe Muzeum. Tylko mi nic nie buchnijcie!


Tytuł: Draka w Muzeum; tekst: Agata Loth-Ignaciuk; ilustracje: Bartek Ignaciuk
Wydawnictwo druganoga, Warszawa 2016

sobota, 25 marca 2017

Słoń na Księżycu - czyli historia nie z tej Ziemi


Każdego dnia o godzinie 22:00 Astronomka siadała na stołeczku i przez teleskop obserwowała Księżyc ze swojego obserwatorium. Znała go jak własną kieszeń. Nawet nie widząc Księżyca mogła opisać wszystkie jego góry, kratery i oceany srebrnego globu.

Pewnego wieczora Astronomka odkryła coś zadziwiającego! Coś, w co nie może uwierzyć żaden uczestnik Towarzystwa Księżycowego. Zobaczyła słonia mieszkającego na Księżycu! Spadliście ze stołeczków? Nie ma się co dziwić.


Nie znalazł się nikt taki, który zaufałby od razu Astronomce, więc aby udowodnić prawdę dzielna obserwatorka Księżyca zaprosiła do swojego domowego obserwatorium Towarzystwo Księżycowe. Niestety, plan nie wypalił. Słoń schował się i nie można było go ujrzeć z Ziemi. Taki pech!


Wszyscy wyśmiewali Astronomkę. Ale ona nie przejmowała się tym i nie spoczęła na laurach. Zbudowała rakietę i fruuu! Spokojnie wylądowała na Księżycu. Gdy wyszła z kosmicznego pojazdu przyjaźnie przywitał ją słoń. Tak, to był ten słoń, którego nasza bohaterka widziała przez teleskop. Ale to musiało być zaskoczenie! Zdradzę Wam, że największe zaskoczenie czeka troszkę dalej.


Mikołaj Pasiński pokazuje nam, że nie należy przejmować się złymi ocenami innych na temat nam bliski. Po prostu trzeba robić swoje. Nie widzieć tych "przyjemniaczków" tylko cel. I w ten właśnie sposób patrzyła na świat i także wszechświat Astronomka. No bo jak myślicie, gdyby brała sobie do serca opinie innych zbudowałaby rakietę i spełniłaby swoje marzenia, dosłownie wzięte, z Księżyca?!


"Słonia na Księżycu" zilustrowała Gosia Herba. Wykonała kawał dobrej roboty! Teleskopy, planety, rośliny, okulary... to chyba jej specjalność. Na pewno w tej książce. Przeglądając ją, czuje się tę podróż Astronomki na Księżyc. Wyczekujemy momentu, w którym spotka się ze słoniem. Aż się w nas gotuje, a może to ta atmosfera?


Po roku do Towarzystwa Księżycowego przychodzi paczka z Księżyca, a w niej coś naprawdę kosmicznego!

Kosmoloty stop, bo przyleciał - tytuł: Słoń na Księżycu; tekst: Mikołaj Pasiński; ilustracje: Gosia Herba
Wydawnictwo Centrala, Poznań 2016

środa, 22 marca 2017

Praktyczny pan - czyli mruczenie górą


Pewien pan był bardzo praktyczny. Nie robił nic niepraktycznego, czyli nie tarzał się w trawie, nie łaskotał kolegów pod pachami, nie przytulał się do drzew. Jak powiedziałyby to małe dzieci - nie robił żadnych przyjemnych rzeczy.

Praktyczny pan lubił mieć wszystko zaplanowane, za to złościł się, gdy coś go zaskakiwało. Nie przeszkadzało mu to, że codziennie wszystko było takie same... Zawsze dzień zaczynał od ćwiczeń gimnastycznych, następnie jadł niesmaczne, lecz zdrowe śniadanie i zabierał się do pracy. Nie przepadał za swoją pracą, ale wiedział, że jest ważna i potrzebna.


Ludzie praktyczni bardzo często są nerwowi. Główny bohater tej książki także był nieco niespokojny. Właśnie, gdy brał tabletkę na rozluźnienie, usłyszał w radio, iż lepsze na uspokojenie od tabletek jest mruczenie kota. I wiecie co kupił? Nabył poradnik o życiu kotów w domu!


Później praktyczny pan zakupił: miseczki, suchą karmę, żwirek i łopatkę. O nie! Zapomniał kupić najważniejszego! Kota. I trzeba było się wrócić.

Minął jeden dzień, drugi, trzeci, a kot nie mruczał. Praktycznego pana jeszcze bardziej to zirytowało i wziął aż dwie tabletki na uspokojenie. Przecież robił wszystko dokładnie tak, jak było napisane w poradniku, czemu więc kot nie mruczał? Nasz pan postanowił pójść..., ale Wy nigdzie nie idźcie! Chyba, że po książkę. Naprawdę zachęcam Was, abyście wzięli w dłoń książkę napisaną przez Roksanę Jędrzejewską-Wróbel oraz zilustrowaną przez Adama Pękalskiego i sami przeczytali o nim całą historię. Niezły pomysł?


Książka uczy nas, że owszem, robienie rzeczy praktycznych jest bardzo ważne w naszym życiu, jednak trzeba sobie czasami pozwolić na chwilę rozkoszy. Czasami musimy się trochę rozluźnić (nie przez tabletki!) i odpocząć od tych wszystkich praktycznych rzeczy.

Kapitalnie zilustrował "Praktycznego pana" Adam Pękalski. Świetnie oddał praktyczność naszego głównego bohatera. Pokazał jego pasje i zajęcia, to co robi i czego nie robi. Myślę, że ilustracje spodobają się dzieciom, jak i równie dorosłym. Przyciągają naszą uwagę błyskawicznie. Zerkamy na okładkę i mówimy - Jaki "Praktyczny pan"!

A teraz praktyczne informacje - tytuł: Praktyczny pan; tekst: Roksana Jędrzejewska-Wróbel; ilustracje: Adam Pękalski
Wydawnictwo Bajka, Warszawa 2016

niedziela, 19 marca 2017

Aciumpa - czyli opowieść z 'aciumpastycznym' humorem


Pewien badacz w rozsypującym się słowniku odkrył coś zupełnie nowego. Coś, czego ludzkość nie słyszała od wielu, wielu lat. Była to 'aciumpa'! Och, jaki to był wynalazek! Wszyscy chcieli używać tego słowa, lecz nie wiedzieli jak. Co to było za tajemnicze słowo?


Ktoś wpadł na pomysł, aby zapytać o to 137-letnią kobietę - panią Zulmirę. A pani Zulmira owszem, znała to słowo. Tylko, że nie mówi się 'aciumpa', ale 'aciumpować'. To jest po prostu czasownik! No i ludzkość teraz wszystko 'aciumpowała'. 'Aciumpowała' choćby ciasto!


Później jakiś językoznawca stwierdził, że używanie słowa 'aciumpa' jako czasownika to kompletna bzdura! Bo to przecież rzeczownik! I nagle wszyscy zaczęli widzieć 'aciumpy'. 'Aciumpy' tu, 'aciumpy' tam i to nawet zielone! Teraz już wszyscy chcieli mieć 'aciumpy' w domach. Wydzwaniali do sklepów, czy może maja je na stanie. Nic z tego! Nikt nie wiedział nawet jak one wyglądają, a kupcy tylko wciąż narzekali.


Tymczasem nasz badacz przemyślał sprawę. To był jednak przymiotnik! O ja cię! Teraz wszystko było 'aciumpowe'! Jeżeli komuś tylko nie przychodził do głowy inny przymiotnik... to było takie 'aciumpowe'!

Powstawało jeszcze wiele nowych stwierdzeń, 'aciumpa' cały czas zmieniała swoją formę. Tak myślę, że tytuł książki Catariny Sobral powinien zostać słowem roku 2017!

Czytając "Aciumpę" poznajemy rzeczowniki, czasowniki, przymiotniki. Co to? Są to oczywiście części mowy! Może ta książka będzie wskazówką dla polonistów, jak należy uczyć dzieci takich oto rzeczy!


Książka ma tylko jedną 'wadę'... jest krótka! Lubię książki i krótkie, i długie, ale tą - czytamy, czytamy i nie chcemy, żeby koniec nadszedł szybko. Jednak nie zmienia to faktu, że słowo 'aciumpa' może zostać wyrazem roku! Ciekawe, czy jest kategoria słów dla najmłodszych. Ten tytuł nadawałby się na to znakomicie.

"Aciumpa" została zilustrowana przez samą Catarinę Sobral! I trzeba jej za to nieźle 'poaciumpować'! Albowiem, nie widziałam nigdy książki o wyrazie wymyślonym przez autora. Jak myślicie, czy pani Sobral udało się zilustrować to słowo? Jasna sprawa, książka zawiera świetne ilustracje!


Jak myślicie, czym została 'aciumpa'? A może używano jej do wszystkiego? Dowiecie się tego, po przeczytaniu oraz obejrzeniu książki pt. "Aciumpa". To fenomenalna opowieść. Zróbcie to jak najaciumpniej!

Uwaga, uwaga! Nadchodzi już - tytuł: Aciumpa; tekst i ilustracje: Catarina Sobral; przekład: Tomasz Pindel
Wydawnictwo Dwie Siostry, Warszawa 2017

środa, 15 marca 2017

Kurt i ryba - czyli rybą i widlakiem po świecie

Kurt jest kierową wózka widłowego. Ma wąsy, słodką żonę Annę-Lizę, która jest architektem oraz trójkę dzieci - Chudą Helenę, Małego Kurta (Kurta Bąbelka) i Buda. Pracuje nad nabrzeżem od wielu lat. Jego szefem jest Gunnar, który ma bardzo wysoki głos - wręcz jak kobieta! Pewnego dnia Kurt widzi coś ogromnego i czarnego, coś, czego nigdy w życiu nie widział. Ale o tym za dwie chwilki.


Nasz główny bohater codziennie wstaje bardzo wcześnie rano. Pochłania dwie lub trzy kanapki i robi sobie jedną dużą do pracy. Następnie wsiada do wózka widłowego i jedzie nad nabrzeże. Tam, jak zwykle, Gunnar wita kierowców-widłowców swoim wysokim głosem i zaczynają przewozić skrzynki z jednego miejsca na drugie. I tak również było tego niezwykłego dnia, ale ten dzień tylko się tak zaczynał.

Po pracy Kurt wybrał się na spacer brzegiem morza. Gdy tak szedł i szedł, ujrzał ogromną, czarną rybę. To była największa ryba jaką Kurt widział w całym swoim życiu, a widział ich naprawdę wiele. Według moich pomiarów ilustracji, ryba była cztery razy wyższa od niego. Kurt poszedł do Gunnara spytać się, co ma z nią zrobić. Po dłuższej rozmowie zdecydowali, że Kurt może ją sobie zabrać.


Kiedy przyjechał do domu z tak wielką rybą, wraz z żoną uznali, że jedzenia mają na kilka dobrych miesięcy i mogą przez jakiś czas przestać pracować. I co tu robić w domu? Nic! Trzeba jechać w podróż. Wzięli niezbędne rzeczy (w tym rybę oraz wózek widłowy) i od razu z rana wyjechali. Na początku zdecydowali się jechać do Ameryki. To właśnie stamtąd pochodziło imię Buda. Rzecz jasna, Norwegię od Ameryki oddziela ocean. Do przemierzenia jest i ląd, i woda, więc trochę pojechali, a trochę popłynęli na rybie. Każdego dnia odkrajali kawałek swojego statku na obiad.


Dotarli do Ameryki. Anna-Liza chociaż była architektem, nigdy nie widziała aż tak wysokich budynków! Ale była jedna rzecz, która ich niepokoiła - czemu ci ludzie nie zwracają uwagi na tak wielgachną rybę? Może to z tego pośpiechu, a może to dla nich nic dziwnego? Tego chyba nie wie sam Erlend Loe!

Rodzina Kurta śpi sobie spokojnie w nowojorskim parku, a tu nagle... nie ma Buda! Panika! Czekają, bo kiedy Bud zgłodnieje, wtedy przyjdzie po kawałek ryby, taka jest pyszna! Bud jest bardzo malutki i dopiero się uczy. Ku zdziwieniu Kurta, Buda przyprowadził Murzyn. Obaj uśmiechnięci szli sobie za rączkę.


Później Kurt, Anna-Liza, Chuda Helena, Mały Kurt (Kurt Bąbelek) oraz Bud odwiedzili również inne części świata. Chuda Helena od jedzenia tej ryby stała się Grubą Heleną, natomiast Bud... Bud pozostał Budem. Mały Kurt od francuskiego kucharza dostał urządzenie do napojów gazowanych, co uczyniło go szczęśliwszym. Dlaczego? Jakie miejsca odwiedziła jeszcze rodzina Kurta? Kogo spotkali? Z jakimi problemami się borykali? Odpowiedzi na te pytania, możecie (a raczej musicie) szukać w książce "Kurt i ryba". Naprawdę, lepszego Kurta to ja nie znam!

Ilustracje do tej książki wykonała Kim Hiorthøy. Oddają one charakter Kurta i jego zwariowanej rodzinki. Nawet patrząc na same rysunki możemy się śmiać i domyślać się, jakich przeżyć doczekała się familia z Norwegii.

Tytuł: Kurt i ryba; autor tekstu: Erlend Loe; autorka ilustracji: Kim Hiorthøy; przełożyła: Helena Garczyńska
Wydawnictwo EneDueRabe, Gdańsk 2012

niedziela, 12 marca 2017

Atlas przygód zwierząt - czyli plum, ćwir i hop w wykonaniu zwierząt

Czy widzieliście prawie wszystkie zachowania aż 32 zwierząt w jeden dzień? Ja tak, i to nawet nie tylko zachowania, lecz także ich wygląd oraz terytorium! Przygody, zwyczaje i ciekawostki poznałam dzięki dwóm kobietom - Rachel Williams oraz Emily Hawkins, natomiast wygląd zwierząt i tereny przez nie zamieszkiwane dzięki Lucy Letherland. Razem stworzyły świetny "Atlas przygód zwierząt".


A oto nasi bohaterowie: antylopy gnu, rudawki, hipopotamy, sardynki, żółwie zielone, niedźwiedzie polarne, maskonury, pszczoły miodne, płomykówki, tygrysy syberyjskie, pawie, słonie, pandy wielkie, orangutany, ptaki rajskie, altanniki, dziobaki, kangury rude, nerki, narwale, karibu, niedźwiedzie czarne, kolibry, legwany, mrówki grzybiarki, anakondy zielone, humbaki, lwy morskie i orki, rybitwy popielate, pingwiny cesarskie i na końcu foki Weddella.


Książka podzielona jest na siedem rozdziałów: Afryka, Azja i Bliski Wschód, Australazja i Oceania, Ameryka Północna, Ameryka Środkowa i Południowa oraz Antarktyda. Jak się pewnie domyślacie, podział zbliżony jest do podziału na kontynenty. W każdym z rozdziałów autorki dotykają od czterech do sześciu zwierząt. Muszę przyznać, że dużą rolę odgrywają tutaj ilustracje i wcale nie jest to minus!

Przejdźmy do Afryki, a tam jako trzeci czeka na nas hipopotam. Teraz kilka ciekawostek właśnie o tych olbrzymach, więc tak: w jednej grupie może się nawet zebrać 30 samic, ale zawsze tylko jeden samiec; ich skóra wydziela oleistą substancję o wartościach takich, jakie ma krem przeciwsłoneczny; o zachodzie słońca hipopotamy wynurzają się z wody; walczą ze sobą o terytorium oraz partnerki; mogą nawet spać pod wodą, wynurzając się z niej, aby zaczerpnąć powietrza, lecz wcale tego nie czują i nie budzą się. Zamurowało was? Nie dziwię się, a to tylko kilka z wielu ciekawostek!


Z Afryki przenosimy się do Europy. Tam czekają na nas pszczoły miodne, aż trzy rodzaje, bo pszczoła robotnica, truteń oraz najważniejsza królowa matka. Mieszkają na Wyspach Brytyjskich; większość z nich to robotnice; żyją w rojach; tańczą, wskazując innym osobnikom drogę do domu; tylko królowa może pić pszczele mleczko; truteń to samiec pszczoły i musi doprowadzić do tego, by matka zniosła jaja; tylko królowa matka ma prawo znosić jaja. Oczywiście, jak i pszczoły, to i miód! Ślinka cieknie...


Azja. Panda Wielka - wspina się po górach; żyje samotnie; żywi się bambusem i pije wodę tylko z rzek i strumyków; codziennie musi zjeść około 20 kilogramów bambusa, aby przeżyć; młode zostają pod opieką matki do 18 miesiąca życia; jest to najbardziej płochliwe zwierzę; doskonale pływają; potrafi jeść całymi dniami!

Pozostało nam jeszcze 29 zadziwiających zwierzaków, które zamieszkały w tej książce, ale radość z czytania polega na tym, że musicie je odkryć sami! Kto by pomyślał, żeby w tak krótkim czasie dostarczyć mózgowi aż tyle mądrości? Ze szczęścia możemy skakać jak kangury!

Na barkach Lucy Letherland spoczywał ogromny obowiązek. Podejmując się zilustrowania tej książki musiała wiedzieć, jak wyglądają te zwierzęta, a narysowanie ich to niełatwe wyzwanie! Przecież jest wiele stworzeń, tak podobnych do siebie!


Na końcu narysowane mamy fragmenty różnych ilustracji i musimy je znaleźć! Jestem ciekawa, który twardziel podejmie się tego wyzwania!

Tytuł: Atlas przygód zwierząt; tekst: Rachel Williams i Emily Hawkins; ilustracje Lucy Letherland; tłumaczenie: Maria Pstrągowska
Wydawnictwo Nasza Księgarnia, Warszawa 2017

środa, 8 marca 2017

Wilki z Nowego Meksyku - czyli drżyjcie jałówki, wilki idą!

Wilk Szary, Blanka i wataha - to jest właśnie grupa wilków, w której króluje Lobo. Wszyscy kowboje i hodowcy bydła pragnęli jego śmierci. Był on najsprytniejszym wilkiem w całej dolinie Currumpaw. Tubylcy Nowego Meksyku mieli z nim nie lada kłopot!


Farmerzy bali się, by do ich bydła nie przyczepiła się wataha nieustraszonego Lobo, dlatego mieszkańcy tej części Stanów Zjednoczonej Ameryki za głowę wilka postawili tysiąc dolarów. Pewnego dnia do Nowego Meksyku przybył ze swoimi psami strażnik Teksasu, a jego nazwisko brzmiało Tannery. Myślał, że to on zdobędzie wyznaczoną nagrodę. Niestety, musiał wrócić do Teksasu z pustymi rękami! Grupa wilków okazała się być sprytniejsza.


Następnego roku inni myśliwi pragnęli spróbować swych sił, lecz żadna z ich sztuczek nie była skuteczna. Tylko nam się wydaje, że do wilka wystarczy strzelić i od razu leży martwy. W tym przypadku tak nie było.

Do akcji wkroczył Ernest Thomson Seton, sprytny myśliwy, który przebył tysiące kilometrów, aby schwytać wilka. On się nie poddawał. Dzielnie dążył do celu. Miał mnóstwo pomysłów na Lobo i wciąż główkował, co by tu zrobić, żeby go uśmiercić.


Któregoś z wieczorów, przy kolacji, Seton dowiedział się, że bydło spłoszyło się i już podejrzewał kto mógł być sprawcą. To był dla niego dobry znak. Kowboj współpracujący z Setonem zauważył, że przed łapami króla wilków, były odbite także mniejsze łapy. To łapki Blanki - partnerki Lobo. To była niezbędna podpowiedź dla myśliwych. Już wiedzieli, jak mają przywabić władcę watahy na teren rancza, a tu nagle.... Nie, nie, nie! Przecież nie opowiem Wam całej książki. Sięgnijcie po nią sami! Nie ma się co wa(ta)hać. Naprawdę warto!


William Grill i napisał, i zilustrował tę opowieść. Oparta na faktach pozostaje w naszych sercach i mamy wątpliwości - czy jesteśmy po stronie wilków, czy też myśliwych. Ja osobiście bardzo lubię wilki tak, jak i psy, więc zapewne próbowałabym odgonić ludzi od pomysłu zabijania wilków. Niektórzy pewnie stanęliby po stronie Setona.

Ilustracje są znakomicie wykonane kredkami. Ich nie da się zapomnieć. Myślę, świetnie oddają jak wyglądał Nowy Meksyk w XV wieku. Oglądając obrazki wczuwamy się w rolę Lobo i innych wilków. Ci myśliwi, te tereny, konie, psy, wilki... ach, ta nasza dzika natura!


Na samym końcu znajduje się słowniczek, który mówi o zwierzynie, terenach i innych nowo meksykańskich wiadomościach. Po przeczytaniu słowniczka i obejrzeniu towarzyszących mu obrazków, nie wahamy się co jest czym.

Takie wilcze... auuu! na koniec, bo już czas na - tytuł: Wilki z Nowego Meksyku; autor tekstu i ilustracji: William Grill; tłumaczenie; Agata Napiórska
Wydawnictwo Kultura Gniewu (Krótkie Gatki), Warszawa 2017

niedziela, 5 marca 2017

Wombat Maksymilian i Królestwo Grzmiącego Smoka - czyli Kozioł, wombat i muł w Bhutanie

Wombat to zwierzę podobne do koali. Ludziom, którzy jeszcze nie znają wombatów mogą one przypominać zmutowane chomiki, jednak bardzo się oni mylą! To nie chomiki, a właśnie koale są najbliższymi kuzynami wombatów. Te zwierzątka gdy się urodzą są malutkie jak fasolka - osiągają 2 cm i przez krótki czas siedzą w torbie na brzuszku mamy. Tak, wombaty to torbacze, podobnie jak kangury.


Pewien Maksymilian Wombat (jak wskazuje jego nazwisko jest wombatem) wykopał tunel głęboki, bo bez moczenia futerka przebył ocean, i tak długi, że z Australii dostał się do Królestwa Grzmiącego Smoka - czyli państwa, położonego w Himalajach, nazywanego także Bhutanem. Ma tam do spełnienia bardzo ważną misję, która z pewnością uszczęśliwi mieszkańców w jego rodzimych stronach.


Wszyscy koledzy na Maksymiliana mówią Maks. To imię oddaje jego naturę, ponieważ on wszystko robi na maksa! Nasz główny bohater wykopał tunel, o jakim nie słyszały najstarsze na świecie wombaty. Dziesięć tysięcy kilometrów od domu - południowo-wschodniej Australii.

Gdy tylko Maks wychylił łepek z tunelu na nowej ziemi, mnisi w szlafrokach urządzili sobie polowanie na wombata. Tak w realu, to w cale nie było polowanie na Maksymiliana, lecz najpopularniejszy sport w Bhutanie, czyli łucznictwo. A te stroje to nie szlafroki, ale narodowe stroje 'go'.

'Go' to strój dla mężczyzn. Panie w Królestwie Grzmiącego Smoka do pracy i urzędów muszą nosić 'kirę'. Ale jak to? Oni muszą nosić takie same stroje do pracy, szkół i urzędów? Właśnie tak! Oczywiście, po pracy mogą się przebrać, lecz jak już włożą swój narodowy strój, to z reguły zostają w nim na cały dzień.

Nasz Maksiu poznaje muła Sangaja. A wiecie jaki jest przepis na muła? Mamusia klacz i tatuś osioł. Tata Sangaja pomagał przenosić różne rzeczy mnichom i jego syn jest z niego bardzo dumny! Prócz tego Sangaj ma całkiem niezłe poczucie humoru. No... taki wesoły osiołek!


Książka w szczególności dedykowana jest młodym odkrywcom i podróżnikom. Nawet nie będąc w Bhutanie, możemy go zwiedzać na całego! Pan Marcin Kozioł, który jest autorem tej książki, przygotował dla nas filmiki, wirtualne spacery, zdjęcia 360° i dużo innych atrakcji. Wystarczy zainstalować aplikację TAP2C lub wejść na stronę www.wombatmaksymilian.pl. Teraz pytanie co dalej? W książce ukryte są tajne kody, które trzeba przepisać lub zeskanować. Tylko wtajemniczony czytelnik je znajdzie, więc tę książkę trzeba czytać uważnie!

Miałam okazję poznać pana Marcina i to widać w jego oczach, że kocha podróże! Sam był w Bhutanie i zna całą prawdę. Chciał, aby poznali ją też inni, dlatego napisał książkę właśnie o kulturze Bhutanu. Jeżeli przeczytacie książkę od deski do deski na pewno dowiecie się kim jest ten Grzmiący Smok!


Do "Wombata Maksymiliana i Królestwa Grzmiącego Smoka" ilustracje wykonał Mariusz Andryszczyk. Ujął tę dynamikę Maksa doskonale!

Na końcu musi się znaleźć - tytuł: Wombat Maksymilian i Królestwo Grzmiącego Smoka; autor tekstu i fotografii: Marcin Kozioł; autor ilustracji: Mariusz Andryszczyk
Wydawnictwo Edipresse, Warszawa 2016

czwartek, 2 marca 2017

Dziękujemy ci, Amelio Bedelio! - czyli Amelia piecze szarlotkę

Do państwa Rogers miała przyjechać ciotka Myra, a pani Rogers (chyba z tego przejęcia) zapomniała podać Amelii Bedelii poleceń takich, aby można je było zrozumieć tylko na jeden sposób. No i już możemy się domyślać, że gosposia zrobiła coś zupełnie zwariowanego.

 

Tak, jak już kiedyś pisałam - Amelia Bedelia to szalona gosposia. Pani Rogers chciała, żeby wszystko było dopięte na ostatni guzik. Nie, nie. W tej chwili nie myślcie, że Amelia zapinała guziki, lecz robiła wiele innych rzeczy. Jakich? A mianowicie pierwszym krokiem było podzielenie prześcieradeł. Tylko po co je drzeć? Drugim krokiem było odebranie i sprawdzenie, czy wszystko w porządku z koszulami pana Rogersa, bo pani Rogers wiedziała, że ta pralnia pierze w kratkę. Ale trzeba do tego używać pędzla i farb? Dalsze kroki poznacie po przeczytaniu książki (cały czas łączącej się z takimi samymi nazwiskami - Parish, Siebel, Mann) pt. "Dziękujemy ci, Amelio Bedelio!".


Przejdziemy teraz trochę dalej, bo do rolad z dżemem. Ci państwo Rogers są bardzo niemądrzy według Amelii Bedelii, bo czy da się zrolować dżem? Rzecz jest jasna, że nie! Ale to złe zlecenie pani Rogers, czy też złe wykonanie gosposi?

Już wiemy, że pan Wojtek znów przełożył starą książkę Peggy Parish, jednak po tych dwóch sztukach - można mu klaskać co najmniej tydzień! Tutaj także pokazał, jak powinno się przekładać książki dla dzieci! No normalnie boski chłop!

Opowieść też nie jest za długa, ale ilustracji mnóstwo! Amelia Bedelia wygląda tak samo, państwo Rogers wyglądają tak samo, piesek wygląda tak samo, dom wygląda tak samo... och ta staranność! A czego innego moglibyśmy się spodziewać od pana Fritza Siebela.


Tutaj nie pojawił się bezowo cytrynowy tort, lecz szarlotka. Teraz to zapewne się wahacie - była pyszna, a może jednak spalona? Po takiej kobiecie można się spodziewać wszystkiego! I najważniejsze pytanie - czy ciasto smakowało ciotce Myrze?

Uwaga, uwaga! Tytuł: Dziękujemy ci, Amelio Bedelio!; treść: Peggy Parish; ilustracje: Fritz Siebel; przekład: Wojciech Mann
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2017