wtorek, 22 sierpnia 2017

Podpalacze książek. Moja siostra wojowniczka - czyli kontynuacja pamiętnika Augusta i dziennika Cezaryny


A dziś zacznę dość nietypowo, bo zdaniem brzmiącym tak - jeżeli zamierzacie przeczytać pierwszą część z serii "Podpalacze książek" lub właśnie jesteście w  trakcie, nie czytajcie tej recenzji!!! Jednak tym, którzy już to zrobili lub książka ta nie znajduje się ich grafiku, mogę co nieco zdradzić.

Po walce, która (niestety) nie należała do tych zwyciężonych przez Bractwo (przypomnę, że rzekome Bractwo to grupa ludzi rozsypana po całym świecie, chroniąca książki przed zniszczeniem ich przez Podpalaczy), dziadziuś i babcia Cezaryny oraz Augusta, nazywanego również Gutkiem, zginęli, a mama pogrążała się w śpiączce. Nie był to łatwy czas dla czternasto, prawie piętnastolatka i siedmioletniej dziewczynki.


Dzieci musiały zamieszkać u nauczyciela chłopca, Marca DeVergy'ego, który także był członkiem Bractwa. Z początku Cezaryna (bo jak już zapewne wiecie jest ona autystyczna, dla niektórych artystyczna) nie chciała zamieszkać u nauczyciela. Przyczyna była prosta - miał on niepoukładane książki na półkach, a Cezaryna się tego boi. Jednak kiedy DeVergy powiedział, że może je ułożyć, zgodziła się. August nie protestował. Ale miał o wiele bardziej przekichane. Ponieważ został niesłusznie oskarżony o "napaść, kradzież, włamanie i umyślne podpalenie", na kostkę założony mu bransoletkę elektroniczną, która zaczyna piszczeć, gdy tylko Gutek opuści wyznaczony teren. To okropne!

Czy Cezarynie i Gutkowi uda się odnaleźć tajną broń Podpalaczy, a jeżeli tak, to w jakich okolicznościach to zrobią? Czy dziewczynka w plisowanej spódniczce może ćwiczyć sztuki walki? Czy mama obudzi się ze śpiączki? Kiedy August uwolni się od piszczącej bransoletki? Jak DeVergy planował przemieścić skarb Bractwa? Na te i inne pytania dotyczące Podpalaczy i Bractwa (a może być ich naprawdę wiele, bo gdy dodam, że książka ta ma 384 strony... to już mówi samo za siebie!) odpowiedzi możecie szukać w drugim tomie, który czyta się z wypiekami na twarzy, a podczas czytania nie wynurzamy nawet nosa z pokoju!


Druga część "Podpalaczy" (tak samo jak pierwsza) przede wszystkim uczy szacunku do książek oraz tolerancji, a w szczególności tolerancji! Nie będę też ukrywać, że to dość krwawa historia. Teraz myślicie sobie pewnie, że to jakiś horror i dzieci nie mogą go czytać. Wręcz przeciwnie! Dzieci powinny go przeczytać, jednak nie zaprzeczę, że "Moją siostrę wojowniczkę" mogą przeczytać również dorośli, ponieważ uważam, że może przypomnieć im to dzieciństwo wśród książek. Do głowy mogą wpaść im takie obrazy, jak babcia czytająca wiersze czy też rodzice opowiadający bajki przy lampce tuż obok łóżka... rzecz jasna, jeśli właśnie tak wyglądało ich dzieciństwo!

A teraz wyjaśnię Wam, jak powstała seria "Podpalacze książek" (dowiedziałam się o tym czytając wiadomości na tylnej okładce). Syn autorki nie chciał czytać książek, więc Marine Carteron założyła się z nim, że jeśli to ona napisze książkę, chłopiec ją przeczyta. I tak się też stało! To naprawdę świetny pomysł! Gdyby każdy rodzic właśnie tak postępował z nieczytającym dzieckiem, na świecie byłoby o wiele, wiele więcej książek i przybyłoby młodych czytelników!


Jak już wcześniej wspominałam, "Podpalacze książek" to trylogia i wszystkie jej części na język zrozumiały dla nas przełożył Przemysław Szczur. Do jej przetłumaczenie nie używał łatwych słów, o nie! Zadbał o to, aby nasz słownik z każdą kolejną stroną tej książki się powiększał. Śmiało mogę stwierdzić, że mu się udało!

Skoro napisałam już o przekładzie, czas na oryginalnie zaprojektowaną okładkę! To sprawka Anny Niemierko! Zrobiła to w przeciekawy sposób. Wystarczy wejść do którejś z księgarń (oczywiście chodzi mi o księgarnie, w których swoje miejsce na półce mają również "Podpalacze"), a w oczy wpadnie nam wystrzałowa dwójka! Dodam również, że jeżeli widzieliście pierwszą książkę z tej serii, nie będziecie mieli problemów z rozpoznaniem drugiej i również trzeciej.

Pamiętajcie, to trylogia! Mnie została jeszcze ostatnia część!

Tytuł - Podpalacze książek. Moja siostra wojowniczka
Tekst - Marine Carteron
Przekład - Przemysław Szczur
Wydawnictwo Wytwórnia, Warszawa 2015

piątek, 18 sierpnia 2017

Dziwolągi - czyli las, bal i fortel


"To było nudne lato"! Nic ciekawego się nie działo, aż do pewnego dnia! Zwierzęta zamieszkujące las zobaczyły tabliczkę z napisem "Bal", rysunkiem tortu i strzałką. Nie miały ciekawszego zajęcia, więc poszły we wskazanym przez ową strzałkę kierunku. Na biesiadzie tańczyły rumbę, cza-czę i salsę. Zjadły też mnóstwo ciasta czekoladowego. "Dużo za dużo"!


Kiedy bal się już skończył i jego uczestnicy wyszli z powrotem do lasu, nie mogli uwierzyć własnym oczom! Ich domy zniknęły! Nie było ich! Zwierzęta nie miały już gdzie spać, nie miały już gdzie schować się przed słońcem i deszczem, zostały bez przysłowiowego dachu na głową! Ale kto to zrobił?! Tytułowe dziwolągi! To one zniszczyły wszystkie drzewa w lesie! A jakby się poczuły, gdyby to właśnie im zabrać domy? Zapewne tak samo, jak zwierzęta, jeżeli nie jeszcze gorzej!

Jednak zwierzęta nie dały sobie w kaszę dmuchać! Wpadły na pewien pomysł i użyły podstępu! Nie powiem Wam, jaki to był fortel i czy zadziałał. O tym musicie przekonać się sami!


Czy mieszkańcy lasu odnaleźli swoje domy, a jeśli tak, to kto im pomógł? Kim były dziwolągi? Czy tytułowe postaci zrozumiały swój błąd? Na te i inne pytania odpowiedzi możecie szukać w bardzo potrzebnej lekturze. Świetnie zilustrowanej przez Cristianę Sitję Rubio i (jeżeli zawierzyć tłumaczeniu Macieja Byliniaka) nieskomplikowanie, lecz przepięknie napisanej przez Cristóbala Leóna i (wciąż tą samą) Cristinę!


Uważam, że "Dziwolągi" to bardzo ważna w dzisiejszych czasach książka, nie tylko dla młodszych czytelników. Pokazuje, jak bardzo zwierzęta cierpią po wycięciu drzew. Postawmy się w ich sytuacji. Idziemy sobie na bal, a gdy impreza się kończy, wychodzimy na zewnątrz. Patrzymy i dociera do nas, że nie mamy już gdzie mieszkać. To okropne! Ba, przeokropne!


Historia przedstawiona w tej książce jest dość surrealistyczna, lecz to bardzo mądra książka, która zmusza do refleksji. Po jej przeczytaniu zastanawiamy się, czy nie niszczymy domów mieszkańców lasu, czy nie przeszkadzamy im i czy zwierzęta naprawdę chodzą na bale. Wiem, to ostatnie pytanie wydaje się mieć banalną odpowiedź, ale skąd wiemy, że właśnie tak jest? A może to podniesienie łapy jest dla nich tańcem? To wiedzą tylko one!


Jak już wcześniej wspominałam, "Dziwolągi" zostały niesamowicie zilustrowane przez Cristianę Sitję Rubio. Jeśli dobrze się przyjrzymy, zauważymy, że Cristina do zrobienia ilustracji użyła pasteli o bardzo intensywnych kolorach! Już w samą okładkę można wpatrywać się kilka dobrych chwil, a przecież w środku czekają na nas jeszcze lepsze niespodzianki! Na każdą z ilustracji można patrzeć i patrzeć, a za każdym rzutem okiem będziemy dostrzegać inne elementy ilustracji. Och, ilustracje potrafią być piękne tak samo jak lasy!


A Wy, zanim zerwiecie jakiś listek lub gałązkę, zastanówcie się, czy naprawdę warto!

Tytuł - Dziwolągi
Tekst - Cristóbal León, Cristiana Sitja Rubio
Ilustracje - Cristiana Sitja Rubio
Przekład - Maciej Byliniak
Wydawnictwo Dwie Siostry, Warszawa 2017

niedziela, 13 sierpnia 2017

S.Z.T.U.K.A. - czyli opowieść pełna królików!


Gdy tylko usłyszymy lub przeczytamy słowo 'sztuka', od razu w głowie pojawiają nam się rzeźby, obrazy i galerie. A czemu słysząc bądź widząc je, na myśl nie przychodzą nam takie wyrazy jak 'kostka o dziewięciomilimetrowej krawędzi', 'szklanka, która jest dębem", 'wyspy w spódnicach', 'ogromne kule śnieżne w środku lata' czy też 'plastikowa palma w Warszawie'? Sebastian Cichocki chciał, aby się to zmieniło. I trzeba przyznać, że nieźle się mu to udało! Jego książka to naprawdę dobra sztuka!


Czy słyszeliście kiedyś o malutkiej kostce, która ma dziewięciomilimetrowe krawędzie? Jestem (prawie) przekonana, że nie! Chodzicie po ogromnej galerii i nic nie widzicie. Dopiero po jakimś czasie dostrzegacie bardzo niewielką kostkę położoną na podłodze. I nawet taki sześcian uważany jest za dzieło sztuki!


A czy słyszeliście o szklance-dębie? Z pewnością kiwacie teraz głowami w prawo i lewo! Otóż Michael Craig-Martin wziął szklankę, nalał do niej wody i powiedział, że to dąb! Jak to możliwe? Tego nie wie nikt!


Wiele razy widzieliście kobietę lub dziewczynkę w spódnicy. Ale czy widzieliście wyspę w spódnicy? Ja widziałam tylko na ilustracji Aleksandry i Daniela Mizielińskich, ale to już coś! Christo i Jeanne-Claude wykorzystali ogromny różowy materiał i otoczyli nim bezludną wyspę nieopodal amerykańskiej Florydy! Wyspa ta miała ubranko o szerokości pięćdziesięciu metrów. Ależ była ona szykowna!


Ogromne kule śnieżne w środku lata... musiały chłodzić jeszcze lepiej niż lodówka! Andy Goldsworthy przywiózł je do Londynu i rozłożył w przeróżnych miejscach! Mało tego! Umieścił w nich ptasie pióra, szyszki, gałęzie, ziemię oraz owczą wełnę! A skoro możliwe jest, aby śnieg pojawił się w środku lata, to czy palma może pojawić się w Warszawie? Oczywiście, gdyż palma stojąca na rondzie przy Alejach Jerozolimskich jest zrobiona z plastiku!


Wszystkie powyżej wymienione rzeczy nazywane są 'sztuką'. Dzieł opisanych w książce jest aż pięćdziesiąt jeden! Ja streściłam tylko pięć historii, gdyż nie chcę zdradzać całej książki i odbierać czytelnikom radości z poznawania kolejnych, ponieważ każdy rozdział jest ciekawy. Czasem nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, co może być 'sztuką'. Z tej właśnie książki zatytułowanej "S.Z.T.U.K.A." dowiedziałam się, że spacer to także sztuka, więc każdy z nas jest artystą!


Z książki tej można wyczytać naprawdę wiele, na przykład w którym roku przecięto pewien dom na dwie części lub w jaki sposób wybudowano pole błyskawicowe. Czemu wieloryb znalazł się w bibliotece i czy istnieje maszyna, która potrafi robić... kupy! Teraz wszystko w Waszych rękach! Zrobicie wielki błąd, gdy nie sięgniecie po tę sztukę!


Wspaniały tekst Sebastiana Cichockiego wzbogacają kapitalne ilustracje Aleksandry i Daniela Mizielińskich, ilustratorów z niepowtarzalnym stylem! Po każdym z rozdziałów jest dwustronicowy obrazek. To prawdziwy rarytas dla oczu, ale także dla naszego głosu! Ilustracje te nie są pozbawione humoru, więc można się śmiać i śmiać! Spodobają się one praktycznie każdemu!


Muszę dodać, że autor tekstu jest prawdziwym fanem królików! Dowiecie się więcej na ten temat po przeczytaniu niezłej sztuki!

Tytuł - S.Z.T.U.K.A*
Tekst - Sebastian Cichocki
Ilustracje - Aleksandra i Daniel Mizielińscy
Wydawnictwo Dwie Siostry, Warszawa 2011

*Szalenie Zajmujące Twory Utalentowanych i Krnąbrnych Artystów

czwartek, 10 sierpnia 2017

Kiedy dojrzeją porzeczki - czyli historia rysowana ilustracjami i szczyptą tekstu


Henryk robił sobie śniadanie. Szklankę herbaty oraz kanapkę z masłem i dżemem. Przygotowując je myślał o swoich niedobudzonych rękach. Szklanka wydawała mu się większa, cięższa. Z kanapką było tak samo. Musiał poświęcić więcej czasu, aby rozsmarować masło i dżem. Zjeść kanapkę, wypić herbatę. Ale Henryk miał mnóstwo czasu. Zużył z niego siedemdziesiąt lat. Dla niego było to nieskończenie mało. Dla niego było to TYLKO siedemdziesiąt lat.


Henryk miał "więcej czasu, żeby patrzeć przez okno". Był sam. Sam. I czekał na list. Jednak jego skrzynka była pusta. Pomijając rachunki i reklamy, nic się w niej nie znajdowało. Powtórzę - Henryk był sam, a jej fartuch jeszcze wisiał. Jeszcze wisiał. W domu siedemdziesięciolatka były również zdjęcia. Rodzinne zdjęcia. Także jej zdjęcia. Jej.


"Kiedy dojrzeją porzeczki" to książka, którą każdy zrozumie na swój sposób. Tekstu jest tu niewiele, ale aż roi się od ilustracji. Są osoby, które przeczytają ją w kilka minut i powiedzą, że to piękna sztuka. Są osoby (na przykład ja), które będą wracać do niej często, a dokładne przeczytanie i obejrzenie książki zajmie im kilka godzin. Po jej przeczytaniu i obejrzeniu, oraz po odpowiedzeniu sobie na pytania kłębiące się nam w głowie po tej lekturze (a pytań tych jest mnóstwo i nie każde musi mieć tylko jedną odpowiedź), powiedzą, że to jedna z najwspanialszych książek na calutkim świecie!


Pozycja ta to opowieść rysowana ilustracjami i szczyptą tekstu. To książka obrazkowa - picture book. To książka, przy której możemy się wzruszyć, ale również zaśmiać. Dla każdego, kto tylko zetknie się z "Porzeczkami", będą one choć ciut inne. Wszystko zależy od czytelnika. Właśnie to jest magia picture booków!


Książka ta jest wyjątkowa. Już chyba wiecie, kto ją zilustrował, prawda? Jeśli myślicie, że Joanna Concejo - jest to strzał w dziesiątkę! Pamiętacie tę "niezwykłą" ilustratorkę? Jeżeli czytaliście o "Księciu w cukierni", "Dymie" oraz "Czerwonym Kapturku", jestem przekonana, że tak! Bardzo ciężko opisać tak wspaniałe ilustracje, ale spróbuję. Gdy tylko na nie patrzę, oczy od razu chcą wyskoczyć mi z orbit! Oczywiście przytrzymuję je, bo przecież wyjdą jeszcze inne książki, które będę podziwiać. I choć przeczytałam i obejrzałam historię o Henryku już pięć razy, teraz również nie potrafię przestać się zachwycać! A mogę nawet powiedzieć, że nie chcę skończyć z tymi zachwytami!


W naszych "Porzeczkach" bardzo ważne są także dopiski pod lub też nad ilustracjami. Są to pewnego rodzaju niedopowiedzenia, ręcznie napisane przez samą autorkę. I trzeba czytać je uważnie! W książce są ukryte również daty. Ja znalazłam dwie. Jestem ciekawa, czy je odnajdziecie!


Joanna Concejo nie tylko nieziemsko zilustrowała tę książkę, ale też ją napisała! I to w jak piękny i poetycki sposób. Bo kto potrafi użyć takich wyrażeń jak "dalej, za polami, milczało jezioro" czy też "stały skrzynki na listy rozsianych wśród pól okolicznych domów"? Prawdziwy mistrz słowa!


Choć są wakacje, ja zadam Wam pracę domową! Jednak termin ważny jest to końca życia! Uważnie przeczytajcie tekst i dokładnie obejrzyjcie ilustracje oraz odnajdźcie swoją porzeczkową historię*!

Tytuł - Kiedy dojrzeją porzeczki
Tekst i ilustracje - Joanna Concejo
Wydawnictwo Wolno, Lusowo 2017









*Pamiętajcie! Historia może się powtarzać! A najciekawiej jest, jak za każdym razem jest inna!

poniedziałek, 7 sierpnia 2017

Wiktorio, I love you - czyli o łacinie i książkobusie


Linn ma dziewięć lat, uczy się łaciny (umie już wiele sentencji, a jej ulubiona to "per aspera ad astra") i zaginął jej kot, Gwoździk. Bez niego jest jakoś pusto w domu. Ale pewnego dnia, tuż obok mieszkania Linn, do kostki cukru (i nie chodzi tutaj o słodki kwadracik, na przykład do kawy czy herbaty) wprowadza się Wiktoria, bibliotekarka i parkuje swój książkobus właśnie przed ową kostką! Dziewięciolatka widzi ją ze swojego okna. Linn i Wiktoria bardzo się polubiły. Dziewczynka praktycznie codziennie puka do jej drzwi. Wiktoria jest miłą osobą, jednak w mieście Linn mieszkają również osoby niesympatyczne, na przykład Runa, która zawsze narzeka na innych.


Linn nie ma koleżanek, lecz ma jednego kolegę - Simona. Spotkała go w książkobusie Wiktorii. Po kilku dniach zobaczyła go ponownie, i tak naprawdę właśnie wtedy zaczęła się ich znajomość. Simon zaprosił Linn do swojego domu, a że interesuje się samolotami i chciałby zostać pilotem, kiedy będzie duży, jego pokój to lotnisko miniaturowych samolotów. Linn chciałaby zostać kierowcą maszyny, która kładzie asfalt. Ekscentryczne marzenie, jak na dziewczynę.


Co tak właściwie oznacza "per aspera ad astra"? Czy Gwoździk się znalazł, a jeżeli tak, to kto go odszukał? Czy Runa się zmieniła? Skąd Linn wzięła pomysł, aby jako dorosły człowiek kłaść asfalt? Czym jest kostka cukru? Czemu Simon aż tak bardzo lubi samoloty? Dlaczego książka ta nosi taki, a nie inny tytuł? Oczywiście to tylko garstka z całej masy pytań! Odpowiedzi na nie możecie szukać w książce Mai Hjertzell oraz Anny Nilsson zatytułowanej "Wiktorio, I love you"!


Wcale nie trzeba mieć dużo koleżanek, aby poczuć, że jest się wartościowym. Czasem wystarczy tylko jeden, prawdziwy i szczery przyjaciel. Niekiedy musimy trochę poczekać, żeby trafić na właściwą drogę. Drogę do przyjaciela. Nie ważne, jak on wygląda. Liczą się jego wnętrze (rzecz jasna, chodzi mi o serce)!


"Wiktorio, I love you" to książka adresowana w szczególności do dzieci, jednak rodzice również powinny ją przeczytać. Myślę, że może pomóc im zrozumieć najmłodszych mieszkańców naszej planety (ale wystarczy też naszego domu) i dzięki niej, zaczną trochę uważniej ich słuchać. Nie wszystko, co powiedzą jest niemądre i bezsensowne. Zdarza się, że rodzice nie wiedzą o swoich dzieciach bardzo ważnych rzeczy. A to dlatego, że ich nie słuchają lub mają zbyt duże dziury w uszach! Jednym uchem wlatuje, a drugim wylatuje.


Już sam pomysł na książkobus, samoloty Simona i kostkę cukru jest genialny! A jeśli zaufać świetnemu tłumaczeniu Marty Wallin, wykonanie jest równie niezwykłe! Samo to, że książka ma napisane w sobie łacińskie sentencje czyni ją wyjątkową! A jeżeli dodamy Gwoździka, Runę i ciut wyżej wymienione rzeczy, wyszło kapitalne czytadełko!


Gdy tylko ujrzałam ilustracje Anny Nilsson, od razu przed oczyma ukazała mi się gazeta z nagłówkiem "Piękne kwiaty"! Obrazki te idealnie pasują do czasopism, ale również książek dla dzieci! Ktoś, kto nie docenia ilustracji, powie zapewne, że to tylko jakieś dziecięce rysunki, lecz ktoś, kto choć ociupinkę się na tym zna, wie, że każda oddzielna ilustracja to małe dzieło! Ja jestem za tą drugą wersją.

Do tej książki powinni zajrzeć wszyscy książkarze! Bez wyjątku! Książkobus to potwierdza!

Tytuł - Wiktorio, I love you
Tekst - Maja Hjertzell
Ilustracje - Anna Nilsson
Przekład - Marta Wallin
Wydawnictwo Zakamarki, Poznań 2016