niedziela, 22 listopada 2020

Wihajster, czyli przewodnik po słowach pożyczonych - wycieczka w głąb słownika

Można powiedzieć, że języki żyją własnym życiem. Weźmy na tapet język polski. Ten to ma dopiero bujne życie towarzyskie! Cały czas przychodzi na domówki do swoich kumpli i dzięki nim poznaje nowe słowa. Co więcej, sporą część z nich pożycza i... nie oddaje. Nie świadczy to o jego złym wychowaniu, lecz o chęci powiększenia swojej kolekcji słów. Chcielibyście może poznać zapożyczenia? Tak? Świetnie, z przyjemnością spełnię Waszą prośbę.

Najpierw zajrzyjmy do kuchni. Czy Wy też czujecie unoszący się zapach słodkich wypieków? Spójrzcie, pani kucharka właśnie rozkłada talerze na ceracie. Może załapiemy się na pyszne ciasto! Ale chwilka - czym jest właściwie ta "cerata"? To bardzo stare słowo, które przywędrowało do nas z samej łaciny. W oryginale oznacza ono "coś woskowanego". I rzeczywiście, trudno zaprzeczyć tej definicji. Niekiedy zamiast obrusu na stole ląduje cerata, bo ścieranie z niej plam to bułka z masłem. A w jaki sposób do języka polskiego trafił talerz? Talerz na pewno ma zakwasy, ponieważ pokonał kawał drogi! Przyszedł na świat w łacinie, gdzie jest synonimem wyrazu "kroić". Później przeskoczył do języka włoskiego i tam z kolei zamienił się w "deskę do krojenia mięsa". Po języku włoskim przywędrował do niemieckiego, chwilkę później pojawił się w czeskim, a zaraz potem odwiedził język polski. 

Nie będziecie mieli nic przeciwko, jeśli zostaniemy jeszcze troszkę w kuchni? Pozwólcie, że zajrzymy do dużej, drewnianej miski na warzywa. A co my tutaj mamy? Sałata, pomidor, kalafior... Kalafior, cóż za ciekawe słowo! Okazuje się, że jego korzenie sięgają pewnego włoskiego dialektu, czyli takiego minijęzyka. Kalafior pierwotnie oznaczał "kwiat kapusty". No tylko na niego zerknijcie. On naprawdę wygląda niczym biały kwiat kapusty! A tuż za naszą drewnianą miską na warzywa znajdują się starannie poukładane, podłużne pudełka. W jednym z nich gości kakao. Kakao, podobnie jak talerz, to urodzony wędrowiec. Aztekowie, czyli lud mieszkający na terenie dzisiejszego Meksyku, nazywali ziarna kakaowca słowem "cacaua". Niedługo później Meksyk podbili Hiszpanie, którzy wprowadzili tam swój język. Stwierdzili jednak, że nie będą wyganiać wszystkich wyrazów Azteków i niektóre zostawią w spokoju. Jak już możecie się domyślać, kakao przetrwało! I język polski oczywiście je pożyczył.

Powoli będziemy już wychodzić z kuchni. Aby wydostać się z mieszkania, w którym właśnie jesteśmy, musimy przejść przez salon. O rany, podnieście głowę! Ten pięknie mieniący się żyrandol to zapewne skarb właścicieli mieszkania. Wypowiedzcie to słowo na głos - żyrandol. Czuć tutaj nutkę języka francuskiego, nie sądzicie? Nic dziwnego, w końcu "żyrandol" przyszedł do nas właśnie z francuskiego. Wcześniej zdążył jeszcze zadomowić się w języku włoskim, gdzie wywodził się od czasownika "wirować". Gdy lekko spuścimy swój wzrok z żyrandola, ujrzymy jeszcze bardziej bezcenny skarb, czyli... książki! Są idealnie poukładane na regale. Słowo "regał" najprawdopodobniej przyszło na świat w jednym z niemieckich dialektów. Oznacza ono "stojak" lub "półka". Na przykład taka na cudowne książki.

No dobra, zerknijmy jeszcze na moment do łazienki. Cóż za ogromne lustro! Zostało sprowadzone z Włoch lub z Francji, nie ma tutaj zgodności specjalistów od języka. Właśnie tam lustrem nazywa się blask lub połysk. Ale tak naprawdę jego korzenie sięgają aż łaciny. Łaciński czasownik "lustro" bądź "lustrare" oznacza "oczyszczać, oświecać, oglądać". Natomiast "prysznic" ma zupełnie odmienną historię. To dlatego, że pochodzi od nazwiska austriackiego wynalazcy tego jakże przydatnego urządzenia. Vincent Priessnitz był jednym z twórców wodolecznictwa, czyli takich kąpieli, których możemy zażywać na przykład w uzdrowiskach. A co my jeszcze mamy w tej naszej łazience? Wanna, szampon, prysznic, żyletka, kurek... Uwierzcie mi, że każdy ten przedmiot jest godny uwagi!

Czy wy również czujecie ten przyjemny powiew wiatru? Jak dobrze wyjść na świeże powietrze! Miasto tętni życiem. Przejdźmy się może główną aleją, co Wy na to? Nie do końca wiemy, czy wyraz "aleja" znalazł się w naszym języku dzięki Francuzom, czy dzięki Niemcom, ale na sto procent wiemy, że "aleja" zawsze oznaczała główną ulicę miasta. O rany, jaki piękny budynek! Tutaj, po prawej. To teatr. Do języka polskiego przywędrował prosto z łaciny, natomiast wcześniej mieszkał w języku greckim. "Théatron" to miejsce, z którego dobrze się coś ogląda. Jeżeli kiedykolwiek spotkacie mnie w teatrze, ostrzegam - nie warto za mną siadać! Mimo tego, że nie należę do osób wysokich, moje włosy potrafią zasłonić połowę sceny! Po przedstawieniu teatralnym można wrócić do domu na przykład tramwajem. Ten środek komunikacji miejskiej przyjechał do nas prosto z Anglii jako "tramway". To połączenie dwóch słów: "tram" - szyny oraz "way" - drogi.

O, zobaczcie! Tuż obok nas biegną maratończycy. "Maraton" pochodzi od nazwy greckiej miejscowości, pod którą dawno temu odbyła się bitwa Greków z Persami. Według legendy, po zwycięstwie bitwy Grecy wysłali do Aten swojego posłańca, który chcąc przekazać wspaniałą nowinę rodakom, pędził do Aten, ile sił w nogach. Gdy wreszcie dotarł na miejsce i ogłosił radosną wiadomość, padł z wycieńczenia. Pewnie tak czuje się każdy maratończyk po przebiegnięciu czterdziestu dwóch kilometrów. A skoro jesteśmy już przy sporcie, zahaczmy lekko o kajakarstwo. Kajak przypłynął do Polski aż z języka inuickiego. To język ludów mieszkających na Grenlandii. Kajak oznacza tam "męską łódkę". Jak w takim razie nazywała się "damska łódka"? Jestem niezwykle ciekawa.

Wiecie, skąd wziął się u nas "jacht", "wirus" i "fachowiec"? A może znacie korzenie "szyby", "firanki" lub "bigosu"? W książce "Wihajster, czyli przewodnik po słowach pożyczonych" moim absolutnym ulubieńcem jest historia o "papuciach". Te to dopiero przydreptały do nas z daleka! Michał Rusinek, mistrz posługiwania się słowem, odwiedził odległe zakątki świata i wrócił do Polski z walizkami pękającymi w szwach od ogromu ciekawych historii. Muszę przyznać, że nigdy nie zastanawiałam się nad tym, jakie korzenie mają słowa, które wypowiadam kilka razy dziennie. W książce "Wihajster, czyli przewodnik po słowach pożyczonych" bardzo ważną rolę odgrywają nie tylko słowa, ale również kolorowe i radosne ilustracje Joanny Rusinek. Jeżeli będziecie trzymali tę pozycję w rękach, koniecznie zwróćcie uwagę na rysunki regału oraz pani w wannie - są cudowne. Zawsze będę darzyła sympatią rodzeństwo Rusinków, ponieważ to właśnie z nimi spędzałam niegdyś każdy wieczór. Czytane przez mamę "Wierszyki domowe" lub "Wierszyki rodzinne" były najlepszym zakończeniem dnia po przedszkolnych harcach. Sądzę, że sięgnięcie po dzisiejszą pozycję będzie równie wspaniałym przeżyciem.

No dobra, a na koniec mam do Was śmiertelnie poważne pytanie - co u licha tak naprawdę oznacza słowo "wihajster"?!


Tytuł - Wihajster, czyli przewodnik po słowach pożyczonych

Tekst - Michał Rusinek

Ilustracje - Joanna Rusinek

Wydawnictwo Znak Emotikon, Warszawa, 2020

niedziela, 15 listopada 2020

Ziemia. Żywa planeta - czyli historia w zaokrągleniu

Nasza planeta jest niezwykle doświadczona i dojrzała. Ma na karku ponad cztery i pół miliarda lat. Całkiem sporo. Dokładnie pamięta wydarzenia, o których my dowiadujemy się dzięki trudnej i wnikliwej pracy badaczy oraz naukowców. Ziemia jest bardzo zmęczona. Liczne wybuchy, zlodowacenia i bombardowania dały jej w kość. A teraz my - ludzie - nie pozwalamy jej na ani sekundę wytchnienia. Temperatura na Ziemi ekspresowo pnie się ku górze. Smog już dawno wymknął się spod kontroli. Trwa masowa wycinka lasów. Pochłaniamy zwierzęta na kilogramy i wyrzucamy plastik w każdy możliwy kąt. Za wszystkie wymienione okropności odpowiadamy my - ludzie, a to właśnie nasza planeta cierpi na tym najbardziej. Dzisiaj jednak nie skupimy się na nadchodzącej katastrofie klimatycznej, lecz na historii Ziemi. W takim razie musimy cofnąć się o ponad trzynaście miliardów lat.

Niecałe czternaście miliardów lat temu nie istniały ani planety, ani gwiazdy. Cały Wszechświat był jedną wielką pustką. Nieco później nastąpił wielki wybuch. Dosłownie w ułamku sekundy kolosalna eksplozja sprawiła powstanie materii, przestrzeni i czasu. Nagle cząsteczki materii fruwały na prawo i lewo. Były zbyt młode, aby posiadać orientację w terenie, więc cały czas się ze sobą zderzały. Dzięki ich "nieudolności" pojawił się Wszechświat, a w nim - gwiazdy oraz planety. Ziemia ukształtowała się z części energii zgromadzonej wokół Słońca. Jednak nie od początku prezentowała się tak pięknie, jak teraz. Najpierw była tylko... rozgrzanym obłokiem.

No dobrze, zatrzymaliśmy się na obłoku. Później zamienił się on w przeraźliwie gorącą materię. Co chwilę wybuchały nowe wulkany. Ziemia została zalewana zniewalającymi ilościami lawy. Erupcje były także obfite w różnego rodzaju gazy i pyły. Planetę często odwiedzały meteoryty. Chociaż "odwiedzały" to chyba zbyt łagodne słowo (o meteorytach napiszę ciut więcej w następnym akapicie, obiecuję!). Wówczas na Ziemi nie istniało jeszcze żadne życie. Z biegiem czasu planeta stygła. I właśnie wtedy nadeszły dwie niezwykle ważne zmiany. Po pierwsze - wytworzyła się atmosfera. Po drugie - pojawiła się woda! Ta ciekła substancja, którą doskonale znamy, gromadziła się w oceanach. Wyobraźcie sobie, że pierwsze oceany powstały ponad cztery miliardy lat temu!


Pod koniec pierwszego etapu dziejów Ziemi, czyli hadeiku, doszło do niezwykłego wydarzenia. Nastąpiło Wielkie Bombardowanie. Dosłownie tak nazwali to naukowcy. Wielkie Bombardowanie było pewnego rodzaju deszczem. Ale nie wyglądał on tak, jak sobie teraz wyobrażacie. W tym deszczu pojawiły się raczej znikome ilości wody. A to dlatego, że był to deszcz meteorytów! Właśnie dzięki niemu chłodzenie skorupy Ziemi trwało tak długo. Meteoryty zaatakowały nie tylko naszą planetę. Na przykład na Księżycu wciąż możemy zaobserwować charakterystyczne kratery, które wielokrotnie widzieliśmy na zdjęciach. Tak, to właśnie dziury zrobione przez meteoryty.

Przeszliśmy już przez Wielkie Bombardowanie i mamy idealnie ostudzoną skorupę ziemską. Weszliśmy w nowy etap istnienia naszej planety. Teraz znajdujemy się już w archaiku. Dokładnie wtedy na Ziemi pojawiło się... życie! Pierwszymi mieszkańcami planety były bakterie. To mikroskopijne żyjątka składające się tylko i wyłącznie z jednej komórki. Bakterie idealnie potrafią przystosować się do ciężkich warunków, dlatego przetrwały do dzisiaj i stały się pierwowzorem wszystkich żyjących istot. Doskonale radziły sobie pod wodą. "Dlaczego nie żyły na lądzie?" - możecie spytać. Z wielką chęcią Wam odpowiem. Dlatego, że wówczas nie było lądu. Całą planetę zalały oceany, natomiast masy lądu zaczęły wychodzić na powierzchnię dopiero trzy miliardy lat temu. 

Jak myślicie - czy wyłaniający się ląd od razu pięknie zajął miejsca kontynentów, które znamy dzisiaj? Oczywiście, że nie. Skorupa ziemska non stop ulegała wielu zmianom. Co więcej, ona wciąż się rusza! Nie odczuwamy tego na własnej skórze, ale musimy mieć świadomość, że zmiany nie zakończyły się sześćdziesiąt sześć milionów lat temu. Wiecie może, jak wyglądały kontynenty Rodinia, Pangea, Laurazja i Gondwana? Nie odbiorę Wam przyjemność z odkrywania tej wiedzy. Zdradzę tylko, że stworzenia żyjące na tych kontynentach byłyby mocno zdziwione, gdyby zobaczyły naszą Azję, Europę i Afrykę.

Dwa i pół miliarda lat temu klimat Ziemi znowu zupełnie się odmienił. Nasza planeta stała się ogromną kulą śniegową. Średnia temperatura powierzchni Ziemi wynosiła aż pięćdziesiąt stopni na minusie! Wszystkie oceany i kontynenty pokryła ponadkilometrowa warstwa śniegu i lodu. Mrozy utrzymywały się przez kilka milionów lat. A później - kiedy Ziemia już przestała być kulą śniegową - zaczęły rozwijać się złożone organizmy, czyli już nie takie jednokomórkowe. Rozwijająca się fauna żyła w głębinach wód. Dzięki skamieniałościom wiemy, że morskie istoty miały miękkie, symetryczne kształty i osiągały nawet dwa metry długości!

Tuż po faunie edakariańskiej na Ziemi  "narodziły się" pierwsze rośliny. Powstały grzybowe lasy, które wyglądały naprawdę komicznie. Pojawiały się także nowe stworzenia. Było ich coraz więcej. Czterysta piętnaście milionów lat temu pod wodą zaczęły funkcjonować płazy. Ba, nie tylko pod wodą! Jak już zapewne wiecie, płazy to zwierzęta wodne, które mogą przeżyć także na lądzie. Życie wreszcie wyszło z wody. Zaraz po płazach na Ziemię wkroczyły gady. One raczej niechętnie wchodziły do mórz i oceanów. A jeśli jesteśmy już przy gadach, zostało nam tylko kilka kroków do dinozaurów. Później należy wspomnieć o wielkim wymieraniu, królestwu ssaków, epoce lodowcowej oraz istotach człowiekowatych. Jak myślicie, w jakie zwierzęta ewoluowały wspomniane istoty człowiekowate? Dowiecie się, jeżeli sięgniecie po książkę "Ziemia. Żywa planeta".

Kiedyś wydawało mi się, że historia naszej planety to opowieść z taką warstwą kurzu, że nie sposób się nią w ogóle zaciekawić. Jak bardzo się myliłam! Aina Bestard, artystka z Majorki, zanurzyła się do niesamowicie odległych etapów Ziemi i przedstawiła je nam, czytelnikom, z ogromną lekkością i bez ani cienia nudy. Czytając "Ziemię. Żywą planetę" w przekładzie Karoliny Jaszeckiej, nie można nie zwrócić uwagi na cudowne ilustracje. Rysunki w książce, przypominające swoim wyglądem sędziwe ryciny, są dokładnie tak samo ważne, jak tekst. Kalki, na które kilkukrotnie trafiamy poznając historię Ziemi, tylko dodają zachwytu nad tą pozycją. "Ziemia. Żywa planeta" Ainy Bestard postawiła niezwykle wysoką poprzeczkę wszystkim twórcom książek przyrodniczych.

Sięgnijcie po tę pozycję! Być może poznanie niełatwych losów Ziemi sprawi, że spojrzycie na nią z jeszcze większą troską.


Tytuł - Ziemia. Żywa planeta

Tekst i ilustracje - Aina Bestard

Przekład - Karolina Jaszecka

Wydawnictwo Tatarak, 2020

niedziela, 8 listopada 2020

Elementarz polskiej kultury - czyli świetna sztuka

Wyobraźmy sobie, że kultura to przeolbrzymia szafa z miliardem szufladek. We wszystkich szufladkach znajdują się rozmaite przedmioty, obrazy i dźwięki. Każda osoba, która otworzy ogromną szafę i nieco w niej pobuszuje, znajdzie coś dla siebie. Niektóre szufladki są otwierane niezwykle często. Co chwilę ktoś do nich zagląda i zachwyca się ich zawartością. Rzeczy ukryte w tych szczególnie lubianych szufladkach znacząco wpływają i kształtują kulturę. Można powiedzieć, że są jej twarzą i godnie ją reprezentują. Dzisiaj skupimy się właśnie na kulturowych perełkach, które - mimo upływającego czasu - nie leżą na dnie szafy.

Czy Wasze uszy również wyłapują tę cichą muzykę? Wydaje mi się, że dobiega ona z radia. Pozwólcie, że ją podgłośnię. Cóż to za piosenka? Jest jednocześnie delikatna i przerażająca. Brr, aż pojawiła się na moich rękach gęsia skórka. Krzysztof Komeda doskonale wiedział, jak odnaleźć czuły punkt ludzkich emocji. Jego "Kołysanka Rosemary" powstała do pierwszego hollywoodzkiego filmu Romana Polańskiego o tytule "Dziecko Rosemary". Stacje radiowe pokochały ten utwór i rozsławiły na cały świat. "Kołysanka" to ponoć najpopularniejsza polska piosenka muzyki rozrywkowej. Nominacje do Złotych Globów i Grammy mówią sama za siebie!

Jaki obraz pojawia się przed Waszymi oczami, kiedy słyszycie słowo "tłum"? Zapewne przychodzi Wam na myśl chaos, tłok i szybkie tempo. Wyobraźnia Magdaleny Abakanowicz zaprowadziła ją do zupełnie innych skojarzeń. "Tłum" tej pani to bezgłowe męskie postacie stojące w grupie. Wszystkie tego samego wzrostu i wszystkie w takiej samej pozie. Te nietypowe figury zostały wykonane z utwardzonego żywicą jutowego worka w szarobeżowobrązowym kolorze. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że postacie niczym się nie różnią, jednak nie ma dwóch identycznych. Kiedy dokładnie się im przyjrzymy, dostrzeżemy, że są puste w środku. To tylko skorupy. Magdalena Abakanowicz powiedziała, że tłum - niczym bezgłowy organizm - niszczy lub wielbi na komendę i jej instalacja ma o tym przypominać. 

Nowy Jork to miasto tętniące życiem. A dzięki komu jest ono tak żywe i dynamiczne? Dzięki ludziom, którzy w nim przebywają. Wśród nich znajdują się także osoby bezdomne. Pomocną dłoń wyciągnął do nich Krzysztof Wodliczka. Stworzył artystyczny projekt będący zarazem użytecznym obiektem. Najpierw Krzysztof Wodliczka prowadził rozmowy z ludźmi bezdomnymi o tym, czego szczególnie potrzebują. Chciał zaspokoić ich podstawowe potrzeby. A potem zbudował pojazd, który jest transportem i schronieniem. Pojazd dla bezdomnych nie tylko stał się mobilnym mieszkaniem dla osób w trudnej sytuacji, ale także zwrócił uwagę na ogromny problem i przykre doświadczenie, jakim jest bezdomność.

"Nic dwa razy" to najczęściej cytowany wiersz Wisławy Szymborskiej. Opowiada on o uciekającym czasie oraz wyjątkowych chwilach, które zdarzają się tylko raz. O spojrzeniu w oczy, wyznaniu miłości i niezapomnianych dniach oraz nocach. Poetka odczytała ten wiersz na noblowskim spotkaniu w Sztokholmie, dzięki czemu pojawiał się on na pierwszych stronach najpopularniejszych gazet oraz czasopism. To dzieło Wisławy Szymborskiej idealnie ukazuje charakterystyczne cechy jej poezji, czyli prostotę, melodyjność oraz szczyptę ironii i paradoksu. Noblistka miała w zwyczaju puszczać oczko do odbiorców swoich wierszy. Utwór "Nic dwa razy" nie jest wyjątkiem.

Do czego służą kominy? Jak dostarczyć wodę do domu? W jaki sposób zamontować guziczek do otwierania bramy? Skąd wziąć prąd? Jakie wybrać światło? To problemy, z którymi mierzy się elegancki pan Tom Łebski. Ubrany w płaszcz, z melonikiem na głowie i parasolką w ręku, próbuje zbudować dom i rozwiązać swoje zagwozdki. Niestety bezskutecznie... Ale na całe szczęście z pomocą przychodzi mu architekt Hilary Kąt. Wydana w pierwszej połowie ubiegłego wieku książka "Pan Tom buduje dom" autorstwa Franciszki i Stefana Themersonów zawiera ogromną garść awangardy oraz sporą szczyptę wiedzy, a na dodatek jest przyprószona porządną dawką zabawy! 

Uwielbiam zdjęcia, na których widać autentyczność, prawdziwość, szczerość i ani grama sztuczności. Zofia Rydet również ceniła takie fotografie. Gdyby było inaczej, nie odwiedziłaby kilku tysięcy domów z aparatem analogowym w ręku. Odwiedzała głównie wsie. Lubiła przyjeżdżać do mniejszych miejscowości, ale twierdziła, że zdjęcia stamtąd są za bardzo podobne. Jednakowe meblościanki i dodatki nie robiły takiego klimatu, jak wnętrza wiejskich domów. Jednak Zofia Rydet nie miała na celu pokazać wystroju mieszkań. Dzięki swoim genialnym fotografiom z cyklu "Zapis socjologiczny" opowiadała historie ludzi. Przyjaciół, rodzin, krewnych i sąsiadów. Wszystkie fotografie są czarno-białe, chociaż nie od początku miało tak być. Prace fotografki zajmują godne miejsca na przykład w Museum of Modern Art w Nowym Jorku lub w Muzeum Narodowym we Wrocławiu.

Wyobraźcie sobie, że pewna siebie kobieta za kierownicą zielonego bugatti spogląda na Was spod półprzymkniętych powiek. Jej usta są wyraźnie zaznaczone czerwoną szminką, a brwi idealnie wyregulowane. Kosmyki krótkich włosów wystają jej spod pilotki. Ta kobieta to ikona lat dwudziestych ubiegłego wieku. Jest niezależna i wyzwolona. To Tamara Łempicka. Obraz, który teraz opisałam, powstał na zamówienie niemieckiego magazynu. Poproszono malarkę, aby zapozowała do zdjęcia na okładkę, lecz ona wolała namalować swój autoportret. Co prawda nie posiadała zielonego bugatti, ale cała reszta się zgadza. Uwierzcie mi, mało kto wpłynął na malarstwo kobiet tak bardzo, jak feministyczna Tamara Łempicka!



"Elementarz polskiej kultury" to zestaw jedenastu szufladek. W każdej szufladce mieszczą się cztery dzieła - każde innego twórcy. "Architektura" skrywa opowieść między innymi o Robercie Koniecznym, natomiast "film" - o Agnieszce Holland. Otwierając "teatr" dowiemy się o spektaklu Krystiana Lupy, a zerkając do "literatury" poznamy historię najpopularniejszej książki Olgi Tokarczuk. Ewa Solarz, Karol Szafraniec oraz Małgorzata Miśkowicz opisali czterdzieści cztery elementy, które w połączeniu ze sobą tworzą esencję polskiej kultury. Co więcej, tę pozycję zilustrowało jedenastu ilustratorów - siedem artystek i czterech artystów. Tekst oraz oprawa graficzna są niezwykle spójne i idealnie ze sobą współgrają. Ale jeśli sięgnęliście po poprzednie dwie części z serii elementarzy (w tym roku piętnastoletniej!) Wytwórni, zapewne nie jest to dla Was zaskoczeniem. Koniecznie musicie mieć na swojej półce trzeci tom tego kultowego cyklu! Uwierzcie mi, nacieszycie nim nie tylko swoje oczy.

A podczas czytania zwróćcie uwagę na krój pisma. Nieprzypadkowo zawitał do tej książki.

Tytuł - Elementarz polskiej kultury 

Tekst - Ewa Solarz, Karol Szafraniec, Małgorzata Miśkowicz

Ilustracje - Basia Flores, Ola Jasionowska, Igor Kubik, Karolina Lubaszko, Julia Mirny, Małgorzata Nowak, Tomasz Opaliński, Urszula Palusińska, Tin Boy, Marta Tomiak, Łukasz Zbieranowski (Fajne Chłopaki)

Wydawnictwo Wytwórnia, Warszawa, 2020