niedziela, 26 kwietnia 2020

Języczni - czyli mowa pod lupą


Co jest Waszym największym marzeniem? Takim, że gdy o nim myślicie, aż tupiecie nóżkami z przypływu emocji. Wydanie książki? Wizyta w Nowym Jorku? Pierwszy udany, samodzielnie zrobiony sernik? Wymarzone studia? Najprawdopodobniej zaskoczę Was tą odpowiedzią, ale badania wskazują, że najskrytszym marzeniem większości osób jest biegłe władanie drugim językiem. Naprawdę wielu z nas chce, aby półgodzinne rozmyślanie o angielskim odpowiedniku słowa rabarbar nigdy się nie powtórzyło. Pragniemy, żeby kontakt z naszymi znajomymi zza granicy przebiegał bez jakichkolwiek słownych barier. Jednak czym rzeczywiście jest językowa biegłość i kiedy możemy mówić o wkroczeniu na ten poziom?

W swoim niedługim życiu wielokrotnie słyszałam, że dzieci, w domu których mówi się dwoma językami, to osoby ze szczęściem w kieszeni. I faktycznie, jeśli już od pierwszych dni swojego życia słyszymy i uczymy się dwóch języków, mamy nieco ułatwioną przyszłość. Powszechnie wiadomo, że dzieci łatwiej przyswajają kolejne porcje słówek, pojedyncze zasady gramatyki lub pisowni. Jednak czy to nie jest przypadkiem mit? Odwołajmy się do obserwacji, badania zostawię Wam do samodzielnego odkrycia. Kiedy podejrzymy przedszkolne zajęcia języka angielskiego, na twarzach dzieci ujrzymy same uśmiechy. Nauka jest dla nich przyjemna. Wierszyki, piosenki i wspomagające pamięć choreografie taneczne sprawiają im ogromną frajdę. Wiecie dlaczego? Ponieważ nie myślą o swoich błędach, a co za tym idzie - nie wstydzą się ich. Skupiają się na tym, co już potrafią. Gdyby dorośli wzięli z nich przykład w tej kwestii, oszczędziliby sobie mnóstwo stresu i nerwów.


Aktualnie szkoły językowe cieszą się niezłą popularnością. Listy oczekujących na wolne miejsca rosną. Ale jak pewnie się domyślacie, sytuacja z językowymi zajęciami nie zawsze wyglądała tak kolorowo. Na początku ubiegłego wieku takie szkoły świeciły pustkami. Zresztą i tak było ich nie za wiele. Społeczeństwo twierdziło, że drugi język źle wpływa na rozwój dziecka. Zdaniem ówczesnych językoznawców znajomość drugiego języka szkodziła, była niczym niepożądany zwój mózgu. Z ich przedwojennych notatek możemy dowiedzieć się, że dwujęzyczność prowadzi między innymi do uszczerbku na inteligencji. W końcu to sprzeczne z naturą - jako małe brzdące uczymy się najczęściej tylko jednego języka, więc po co utrudniać zadanie naszemu mózgowi? Na całe szczęście z biegiem czasu specjaliści od mowy oznajmili, że te twierdzenia to kompletne bzdury.


Pisząc o mowie należy zaznaczyć, że nauka nowego języka idzie w parze z poznawaniem kultury kraju, z którego dany język się wywodzi. Każde państwo posiada swoje własne poczucie humoru, gry słowne, riposty oraz teksty znane wszystkim obywatelom. Osoba ucząca się języka polskiego na początku swojej przygody nie będzie widziała różnicy pomiędzy „nostalgią” a „tęsknotą”, jednak z czasem nabierze wprawy w dokładnym definiowaniu i nazywaniu naszych uczuć. Bardzo dużo osób posługujących się językiem angielskim na wysokim poziomie, przejęło także brytyjskie żarty. Czy to oznacza, że ludzie dwujęzyczni mają dwie osobowości i dwa poczucia humoru zależne od używanego języka? Nie ma jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. W jednej kwestii psycholodzy są zgodni - osobowość jest jedna. Natomiast mogą ukazywać się jej dwa oblicza.

Przenieście się na moment do swojego dzieciństwa. Powspominajcie przedszkolne przyjaźnie, posiłki w śniadaniówce robione przez mamę w lekkim pośpiechu, pasowanie na pierwszaka, podwórkowe szaleństwo z koleżankami i kolegami, obrzydliwe flaczki na obiad oraz pyszne babcine kompoty. W jakim języku myśleliście o tych momentach? Badania wskazują, że wydarzeniom z dzieciństwa najczęściej przypisujemy swój pierwszy język. To dlatego, że dane wyrazy, twarze i gesty kojarzą się nam z (w tym przypadku) językiem polskim. Mama krzyczała przez okno "Chodź na obiad!", a nie "Come for the dinner!". Myśląc o wspomnieniach z okresu, kiedy już zaczęliśmy wkraczać w kulturę innego kraju, do głowy mogą nam przychodzić wyrazy w obydwóch językach. Bardzo podobało mi się zdanie jednej z badaczek. Powiedziała ona, że język pierwszy to rower, drugi to samochód, a trzeci - autobus. Gdy usłyszymy słowo "jazda", pomyślimy o wszystkich trzech środkach lokomocji.


Dzisiaj pojawia się bardzo dużo pytań, prawda? W takim razie zadam Wam kolejne. Czy wiecie, kim dokładnie jest native speaker? Zazwyczaj sądzimy, że to osoba o ogromnej swobodzie w wyrażaniu swoich myśli, idealnej gramatyce i perfekcyjnej biegłości w danym języku. Wspomogę się tutaj definicją: "native speaker to osoba władająca danym językiem od wczesnego dzieciństwa, nie wskutek nauczenia się go jako dziecko czy osoba dorosła". Wszyscy jesteśmy native speakerami danego języka. Nie ma kategorii, które ujawniałyby nasz poziom językowy. Native speakerem jest zarówno Jerzy Bralczyk jak i człowiek, który z nauką był na bakier. Dlatego chcąc podszkolić swój kolejny język należy dokładnie przeanalizować możliwe opcje, aby nie dać wpuścić się w maliny.


Na pewno pojawiła się w Waszym życiu sytuacja, podczas której nie chcieliście wypowiedzieć danego słowa. Wydawało się Wam, że jest ono nieodpowiednie, nie na miejscu. Szukaliście zamiennika. Jakiś czas temu przeprowadzono eksperyment na osobach dwujęzycznych. Miał on na celu wskazanie, którego języka używają badani podczas rozmów na tematy wstydliwe i krępujące. Koniec końców wygrał język drugi, i to z wielką przewagą. Okazuje się, że język ojczysty często kojarzy się nam z rodziną, jej opiniami i normami społeczeństwa. Każde zdanie wydaje się być dosadne. Natomiast język drugi, nabyty, pozbywa nas zahamowań. Posługując się nim, potrafimy się bardziej otworzyć przed rozmówcą. Za przykład może posłużyć wyznanie miłości. "Kocham cię" brzmi znacznie konkretniej niż "I love you", które może być zakończeniem każdej wiadomości do przyjaciół.

Jak już wspomniałam, nauka nowego języka to pewnego rodzaju przygoda. To nie tylko suche reguły i zasady gramatyki. Mamy możliwość zawarcia nowych znajomości oraz zanurzenia się w obcej dla nas kulturze. Jagoda Ratajczak, autorka książki "Języczni. Co język robi naszej głowie" bardzo trafnie porównuje mowę do słoika z marmoladą. Możemy cały czas jeść dokładnie ten sam smakołyk i mówić, że to najwspanialsze, co nas spotkało. Jednak czasami warto sięgnąć po inny rodzaj marmolady. Jest szansa na to, że nasze ryzyko się opłaci i kubki smakowe będą jeszcze bardziej zadowolone. A jeśli się nie uda, przynajmniej będziemy mieć poszerzone horyzonty i większą wiedzę w tym temacie.


Czy idealne władanie danym językiem jest realne? Jak wiek wpływa na naszą językową wydajność? Ile lat nauki wystarczy, aby nazwać siebie biegłą bestią? Dlaczego tak właściwie uczymy się języka? Czy jedną z motywacji do jego nauki może być nienawiść? Jagoda Ratajczak, filolożka i tłumaczka, uważnie przyjrzała się tym tematom i je opisała. W jej książce "Języczni. Co język robi naszej głowie" znajdziemy również całkiem sporo cudownych porównań oraz metafor, które często są tematem przewodnim tajemniczych ilustracji Oli Niepsuj.

No dobra, a co język robi Waszej głowie?

Tytuł - Języczni. Co język robi naszej głowie
Tekst - Jagoda Ratajczak
Ilustracje - Ola Niepsuj
Wydawnictwo Karakter, Kraków, 2020

niedziela, 19 kwietnia 2020

Plastik fantastik? - czyli problem z tej Ziemi


Mam do Was pytanie. Jak często wybieracie się na krótką wędrówkę z workami wypełnionymi śmieciami? Wcale nie tak rzadko, prawda? Założę się, że w większości przypadków połowę tych odpadów stanowi wszechobecny plastik. Pomyślmy teraz o naszym pierwszym posiłku danego dnia. Chleb - w plastikowej torebce. Ser - w plastikowym opakowaniu. Masło - w papierze powlekanym plastikiem. Mleko - w plastikowej butelce. Owsianka - w plastikowej tubie. Winogrona - w plastikowej reklamówce. Już przed południem udaje się nam zapełnić dno kosza przeznaczonego na to tworzywo. Trochę niepokojące.


Cofnijmy się o dwadzieścia osiem lat. Być może niektórzy z Was już wiedzą, że w ostatnim czasie lubię przenosić się do przeszłości (ściskam moich stałych czytelników!). Tym razem wskoczymy na statek, który znajduje się między Hongkongiem a portem Tacoma w Stanach Zjednoczonych. Jesteśmy na ogromnym kontenerowcu. Myślę, że spokojnie można go nazwać wręcz monstrualnym. Pogoda nad Oceanem Środkowym jest nie najlepsza. Sztorm i wysokie fale zmyły z pokładu aż dwanaście kontenerów. Wiecie, co znajdowało się w środku? Tysiące zabawek do kąpieli, czyli kaczki, bobry, żaby i żółwie. A może zawieruszył się tam jakiś pelikan? Wymienione przedmioty czekały niespotykane przygody. Po wielu miesiącach niebezpiecznych tras wśród zwierząt, można było je odnaleźć na wybrzeżach Alaski, Ameryki Północnej i Szkocji. Prawie w ogóle nie dostrzegano u nich oznak zniszczenia. Od nowych modeli różniły się tylko wyblakłym kolorem i porysowanymi przez kamienie powierzchniami. Jednak wciąż spełniały swoją funkcję. Wiecie dlaczego? Ponieważ zostały wykonane z plastiku. To najtrwalsze, najlżejsze i wodoodporne tworzywo. A gdyby zabawki wykonano z innego materiału? Drewno jest skazane na przemoczenie i rozpadnięcie się. Szkło szybko by się potłukło i zatonęło. Natomiast metal od razu znalazłby się na dnie oceanu, a później czekałby go tylko proces rdzewienia.


Plastik znajdziemy w absolutnie każdym sklepie. To głównie ze względu na prostą produkcję, szybki transport i nikłą wagę. Na przykład pusta litrowa butelka na wodę lub sok waży około trzydzieści gramów. Gdybyśmy postawili na wadze butelkę szklaną, ujrzelibyśmy wynik pięciuset gramów. I znów wygrywa plastik. Jego plusem jest także to, że się nie stłucze. Metalowe części we wszystkich środkach transportu również są zamieniane na te wykonane z tworzywa sztucznego. Dzięki temu samochody, tramwaje, samoloty, pociągi i statki kosmiczne stają się dużo lżejsze. Plastik pozwala im na szybsze i dłuższe przemieszczanie się oraz na zużywanie mniejszej ilości paliwa.

Nikomu nie życzę, aby trafił w tym okropnym czasie do szpitala, więc przenieśmy się do niego tylko myślami. We współczesnej medycynie plastik znajduje się praktycznie wszędzie, dlatego możemy być leczeni w bezpieczniejszych i bardziej sterylnych warunkach. Kiedyś lekarze wielokrotnie używali na przykład tych samych strzykawek. Oczywiście odkażali je po każdym użyciu, jednak niekiedy zmęczenie dawało się we znaki i nie zawsze wykonywali to poprawnie. Zarazki z ogromną łatwością przenosiły się wtedy do organizmu następnego pacjenta. Teraz w szpitalach i gabinetach znajdują się tylko i wyłącznie strzykawki plastikowe, jednorazowe, więc ryzyko zakażenie jest równe zeru. Bardzo przydatne są również jednorazowe rękawiczki i maseczki, o których teraz jest tak głośno.


Pobuszujmy troszkę w sędziwych archiwach. Pierwsze tworzywo sztuczne, czyli celuloid, powstało w drugiej połowie dziewiętnastego wieku. Wynaleziono je z nietypowego powodu. Poszukiwano zamiennika do produkcji kul bilardowych, które wykonywano z drogiej kości słoniowej, chcąc tym samym oszczędzić życia zwierząt oraz pieniędzy. Później pojawiały się kolejne rodzaje tworzyw sztucznych. To dlatego, że były tanie i łatwe do wyprodukowania. W zawrotnym tempie zastąpiły inne materiały. Panie zachwycały się nylonowymi pończochami, które stroniły od oczek. W kuchni zaczynały królować plastikowe naczynia - o wiele prostsze w obsłudze niż ich poprzednicy. Wkrótce nadeszły lata siedemdziesiąte ubiegłego wieku, a wraz z nimi potworne plastikowe butelki.


Obecnie masowo produkuje się przerażające ilości plastikowych przedmiotów codziennego użytku. Są one powszechnie dostępne. Zapewne wiecie, że wykorzystanie plastiku w ciągu ostatnich lat gwałtownie zwiększyło się. Przez trzysta sześćdziesiąt pięć dni używamy na świecie ponad trzystu milionów ton produktów z tworzywa sztucznego. Marnujemy aż bilion torebek plastikowych rocznie. W każdej minucie korzystamy z około dwóch milionów reklamówek. W tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym czwartym roku zużycie plastiku wynosiło piętnaście milionów ton. Sześć lat temu wzrosło ono aż dwadzieścia jeden razy. Muszę przyznać, że wyobrażenie sobie takiej ilości śmieci przychodzi mi z ogromnym trudem.


Gdzie ląduje porzucony przez nas plastik? Tylko dziewięć procent całości są poddane recyklingowi. Większa część trafia do spalarni śmieci. Jednak kiedy spalamy plastik, uwalniają się z niego trujące substancje, które szkodzą ludziom, zwierzętom i roślinom. Mogą powodować niebezpieczne choroby. Bardzo dużo odpadów zostaje wywiezione na wysypisko śmieci, co również nie jest dobrym rozwiązaniem. Papier rozkłada się od jednego do sześciu miesięcy. Bawełna - od jednego do pięciu miesięcy. Skóra - od czterdziestu do pięćdziesięciu lat. Natomiast plastik - od stu do tysiąca lat. Chociaż tak naprawdę nie można tego nazwać rozkładem, ponieważ jego cząsteczki tylko przenikają do gleby. Blisko osiem milionów ton plastiku rocznie trafia do oceanu. Powstały już nawet dryfujące wyspy ze śmieci. Jedna z nich jest większa od Polski! Drobinki plastiku znajdujące się w wodzie zostają zjadane przez ryby, dlatego zdecydowanie powinniśmy ograniczać ich spożywanie. Chociaż nawet bez zjadania ryb plastik przenika do naszego organizmu - wszystkie zwierzęta i spora część roślin również go w sobie mają. To przerażające.


Dwudziestego drugiego kwietnia obchodzimy Światowy Dzień Ziemi. W trosce o dobro naszej planety oraz nas samych powinniśmy w miarę możliwości unikać plastiku. Rozejrzyjmy się, istnieje przecież mnóstwo alternatyw. Jeśli wybieramy się do kawiarni i mamy w kuchennej szafce termos, spakujmy go do plecaka. Pomyślicie pewnie - przecież jeden jednorazowy kubek i tak niewiele zmieni. I faktycznie, muszę przyznać, że macie rację. Ale jeśli wszyscy będziemy nosić ze sobą termosy, możemy zdziałać naprawdę wiele. Tak samo jest ze słomkami, wacikami, plastikowymi sztućcami i wszystkimi przedmiotami jednorazowego użytku. Zdecydowanie powinniśmy brać przykład z Danii. Wiecie dlaczego? Tego Wam nie zdradzę.

Tuż obok mnie znajduje się książka pod tytułem "Plastik fantastik?". Została stworzona przez dwie koreańskie autorki. Tekst napisała Eun-Ju Kim, natomiast ilustracje wykonała Ji-Won Lee. Obie panie postanowiły zebrać informacje o plastiku, które każdemu z nas obiły się o uszy, jednak najczęściej nie zgłębialiśmy tematu. Wiecie, czym dokładnie jest recykling? Jak produkuje się plastikowe naczynia, zabawki, nici oraz folie? W jaki sposób wytwarza się tworzywo sztuczne i z czego dokładnie powstaje? Nie znacie odpowiedzi na te pytania? Koniecznie musicie sięgnąć po "Plastik fantastik?". Jeśli macie powyżej pięciu lat, śmiało możecie wziąć do ręki naszą pozycję, zawołać domowników i wspólnie ją przeczytać. Całość idealnie dopełniają urocze ilustracje o cieszących oko kolorach.

Ziemio, już w środę jest Twój dzień! Wszystkiego, co najlepsze! 

Tytuł - Plastik fantastik?
Tekst - Eun-Ju Kim
Ilustracje - Ji-Won Lee
Przekład - Marta Tychmanowicz
Wydawnictwo Babaryba, Warszawa, 2019

niedziela, 12 kwietnia 2020

Listy do A. - czyli przedstawienie bez antraktu


W gronie Waszej rodziny z pewnością znajdują się bliscy w bardzo dojrzałym wieku. Dla młodszych członków rodziny - babcia i dziadek. Dla tych nieco starszych - mama i tata. Czasami do naszego życia wkradają się momenty troski i zaniepokojenia. Ze zmartwieniem w oczach obserwujemy wolne tempo na spacerze, szwankowanie pamięci i nieposłuszeństwo zdrowia. Właśnie takie chwile pojawiały się w rodzinie Anielki coraz częściej. 

Najpierw wskoczymy do wehikułu czasu i cofniemy się o kilka lat. Znajdujemy się na wsi, w domu babci Tosi. To kobieta niezwykle żwawa i zabawna. Wiele dzieci może mianować ją swoją przyjaciółką. Między innymi dlatego została dyrektorką przedszkola. Kiedy wnuczka ją odwiedza, jeżdżą tam razem. Podczas długich podróży autobusem babcia wymyślała zagadki specjalnie dla Anielki. Często odwiedzały lodziarnię. Wybór starszej kobiety nigdy nie był zaskakujący - zawsze wygrywała śmietanka i wanilia. Babcia królowała także w kuchni. Żaden obiad nie smakował tak pysznie jak jej pierogi z jagodami. Nikt nie gardził także smakowitymi wypiekami. Natomiast wieczorne wspólne czytanie było dla Anielki jedną z najprzyjemniejszych chwil.


No dobrze, wyskoczmy już z tego wehikułu. Przenieśmy się do domu dziewczynki. Od niedługiego czasu mieszka tam również babcia Tosia. Anielka nie ma pojęcia, dlaczego. Z podsłyszanych jednym uchem rozmów wywnioskowała, że do babci przykleił się Pan A... Dziewczynka za żadne skarby nie potrafi zapamiętać jego nazwiska. Wie, że to właśnie on każe babci odgrywać długi spektakl. Pan A. jest reżyserem, a babcia dostała rolę pierwszoplanową. Przynajmniej tak sądzi Anielka. Obiecała sobie, że wespnie się na wyżyny swojej pomysłowości, aby Pan A. opuścił jej najlepszą przyjaciółkę. Chciała wrócić do wspólnych łamigłówek i pysznego gotowania.


Co robicie, gdy słyszycie hałas i nerwowe krzątanie się? Oczywiście wychodzicie zobaczyć, czemu Wasi domownicy zachowują się tak głośno. Anielka nie była wyjątkiem, również tak zrobiła. Jednak widok, który ujrzała, sprawił, że na kilka sekund przestała ufać swoim oczom. Mama wyciągała z lodówki buty. Babcia włożyła tam obuwie z szafek i wyjęła wszystkie produkty spożywcze. Anielka była pewna, że to sprawka Pana A. Przecież jej ukochana babcia Tosia nawet nie wpadłaby na taki pomysł! Przez niewidzialnego mężczyznę o strasznie ciężkim do zapamiętania nazwisku mama Anielki niezwykle często płakała, tłumacząc się, że dosłownie chwilkę temu przestała kroić cebulę.


Zmartwienie dziewczynki o babcię rosło z każdym dniem. Para ciekawości zaczęła wychodzić Anielce nawet uszami. Postanowiła porozmawiać o Panu A. ze swoją starszą siostrą Patrycją. Już chciała otworzyć drzwi do jej pokoju, jednak wewnętrzny głos zadał pytanie - co się teraz dzieje z hormonami Patrycji? Jeśli buzują jak szalone, lepiej jej teraz nie odwiedzać! Na szczęście okazało się, że hormony właśnie zasypiały, więc to idealny czas na siostrzaną rozmowę. Patrycja wytłumaczyła dziewczynce, że Pan A. jest nieuleczalną chorobą, przez którą pamięć płata babci nieprzyjemne figle. To dlatego kobieta mówi do Anielki "Marysia", a do Patrycji zwraca się "pani". Jednak dziewczynka uznała, że to nie może być prawdą.


Anielka nie mogła pogodzić się z tym, że ta straszna choroba zaatakowała akurat babcię Tosię. Kiedy dziadek wpadł do jej domu z wizytą, postanowiła zaprowadzić go do swojego pokoju i zaskoczyć salwą pytań. Ku jej rozpaczy, dziadek potwierdził to, co wcześniej mówiła Patrycja. Zaznaczył też, że mózg babci jest w nie najlepszym stanie, dlatego warto wspomagać go ćwiczeniami. Role się odwróciły - teraz Anielka wymyślała babci zagadki i czytała jej książki. Często układały wspólnie puzzle. Wyglądało to tak, że wnuczka szybciutko dopasowywała do siebie kolejne kawałki, natomiast babcia patrzyła na nią z podziwem w oczach.


Zdarzało się, że kiedy Anielka tworzyła kolejną bransoletkę z koralików, do pokoju wpraszał się gniew. Oczywiście był on spowodowany tym, że Pan A. kradł jej babcię. Dziewczynka postanowiła się z nim rozprawić. Obiecała, że nie będzie jadła czekolady, ale pod jednym warunkiem. Pan A. koniecznie musi się wyprowadzić! Mijał już drugi tydzień, a tak bardzo wyczekiwane zmiany nie nadchodziły. Jedyną zmianą było to, że Anielka nawet nie tknęła słodkości, przez co Patrycja zaczęła na nią patrzeć nieco podejrzliwym wzrokiem. Natomiast babcia zaczęła dziwnie spoglądać na mamę. Pamięć znowu zrobiła ją w bambuko i wymazała z głowy fakt, że ta osoba jest jej córką. Dlatego kobieta stwierdziła, że koniecznie trzeba się jej pozbyć za pomocą miotły. Ten moment zdecydowanie nie należał do najweselszych.


Pewnego dnia babcia Tosia postanowiła wybrać się na spacer. Problem tkwił w tym, że zapomniała poinformować o tym domowników. Kiedy mama Anielki spostrzegła, że w domu panuje pustka, poruszyła całym osiedlem i zadzwoniła pod odpowiednie numery. Gdy Anielka i Patrycja wróciły ze szkoły, także stały się detektywami. Wyruszyły na poszukiwanie. Po długiej wędrówce odnalazły babcię. Kiedy do niej podeszły, zostały zapytane, kim są oraz czy również się zgubiły. Serca dziewcząt uroniły łezki. Jednak postanowiły nie pokazywać swojego smutku. Zaprowadziły babcię do domu. Tam mama przywitała je - wszystkie trzy - gorącymi uściskami. Już zapomniała o tym, że starsza kobieta wsypała do cukiernicy sól i podlewała szafki zamiast roślin.


Jak zapewne zdążyliście się już zorientować, babcia Tosia nie odgrywała żadnej roli. Ukradła ją choroba o nazwie Alzheimer. Dopada ona najczęściej osoby starsze. Niestety wciąż nie można jej wyleczyć. Anielka, chcąc się jej pozbyć, pisała listy do Pana A. Każdego wieczora kładła je pod drzwiami babcinego pokoju. W ten sposób dawała także upust swoim nieprzyjemnym emocjom, które towarzyszyły jej praktycznie codziennie. Tak naprawdę Pan A. nie jest reżyserem. To Alois Alzheimer, czyli człowiek, który odkrył i opisał chorobę zapominania. Nie powinniśmy się na niego gniewać. Dzięki niemu naukowcy i lekarze wiedzą, nad jakim lekiem koniecznie muszą popracować.


Autorka książki "Listy do A." jest córką kobiety, której pamięć płata poważne figle. Jak taką chorobę może rozumieć dziecko? Przecież z niektórymi sytuacjami nie radzą sobie nawet dorośli. Dlatego tak trudno przychodzi im rozmowa. Czytając tę niezwykłą książkę myślałam o tym, co by się stało, gdyby na miejscu babci Tosi znalazłaby się moja babcia lub dziadek. Ciężko jest mi wyobrazić sobie trudności, z jakimi musielibyśmy mierzyć się każdego dnia. Kiedy w moich rękach znalazła się pozycja "Listy do A. Mieszka z nami Alzheimer", najpierw zwróciłam uwagę na cudowną okładkę. Zarówno za nią, jak i za ilustracje, odpowiedzialna jest Ewa Beniak-Haremska. Podobnie jak rysunki Joanny Concejo, przenoszą nas one do nostalgicznego świata, w którym obraz stoi na istotnym miejscu.


Przeczytajcie listy Anielki do Pana A. Może dziewczynka zrobi Wam bransoletkę na pocieszenie?

Tytuł - Listy do A. Mieszka z nami Alzheimer
Tekst - Anna Sakowicz
Ilustracje - Ewa Beniak-Haremska
Wydawnictwo Poradnia K, Warszawa, 2019