niedziela, 24 września 2017

Mały atlas ptaków Ewy i Pawła Pawlaków - czyli co łączy akwarele, wycinanki i pióra


Zapewne często zastanawiacie się, jak wygląda dzień ilustratora, jakie panują u niego zwyczaje i co (oprócz ilustrowania) robi najczęściej. Z atlasu, który właśnie mam przed oczami, dowiemy się jakie ptaszki goszczą w ogrodzie Ewy i Pawła Pawlaków! Przeglądając tę książkę zastanawiałam się, czy skrzydlate stworzenia, które kiedyś zobaczyłam lub widzę na co dzień, są kuzynami ptaków gatunku Pawlakowatych. Po obejrzeniu "Małego atlasu ptaków Ewy i Pawła Pawlaków" jestem przekonana, że niektóre z nich tak!


Otwieramy atlas i na pierwszej stronie widzimy kopciuszka. Nie myślcie sobie, że jest to ten Kopciuszek z baśni, o nie! Ten kopciuszek jest pięknym ptaszkiem z ognistą sterówką, który zasiedla ruiny. Jak piszą autorzy tej książki, nie był to komplement dla ich domu.


Przewracamy tekturowe kartki dalej i naszym oczom ukazuje się szpak stroszący pióra. Tak w sumie, to tych szpaków jest aż sześć. Jeden jest autorstwa pani Ewy, drugi, trzeci i czwarty pana Pawła, piąty został narysowany przez Hanię, a szóstemu szpakowi zrobiono zdjęcie i właśnie ta fotografia trafiła do książki.


Następnie widzimy sikory. Sikory bogatki, sikorę ubogą i sikory modre. Czytamy, że te ostatnie zwane są również modraszkami. Gdy tylko autorzy tej książki dostali "ptasie pyzy", sikory podleciały do kulek z ziarnami i zostały w ogrodzie państwa Pawlaków już na zawsze! Dowiadujemy się także, iż ten gatunek lubi siedzieć na tej samej gałęzi, na której niegdyś wisiały wspomniane już "pyzy".


I tak przewracając kolejne strony dotrzemy do ostatniego, dwudziestego ptaka i będziemy chcieli jeszcze raz obejrzeć tę książkę, gdyż jest ona tak piękna, że aż w głowie się nie mieści! Mnie najbardziej podobają się mazurki. Mogłabym wpatrywać się w nie długi, a nawet bardzo długi czas. Jak sam tytuł wskazuje, te mazurki nie są ciastami, lecz ptaszkami, rzecz jasna. Dodałam to tak dla pewności, abyście nie myśleli, że atlas leży na boku, a ja zachwycam się ciastem!


Uwielbiam obserwować ptaki, i te za oknem, a od teraz i te w książce państwa Pawlaków. Już sam koncept jest wspaniały, a wykonanie... pierwsza klasa! Chyba wszyscy wiedzą, jak mistrzowskie ilustracje wykonuje ten duet! Tym razem pan Paweł chwycił za pędzel, pani Ewa za nożyczki i tadam! Dołączyła do nich również Hania, która złapała za kredki.


"Mały atlas" to lektura kierowana zarówno do miłośników ptaków, jak i wielbicieli dobrych ilustracji! Każdy będzie zadowolony z tej książki, obiecuję!


A ja zachęcam Was do obserwowania ptaków. Tych za oknem, ale również tych na ilustracjach.

Tytuł - Mały atlas ptaków Ewy i Pawła Pawlaków
Tekst i ilustracje - Ewa Kozyra-Pawlak i Paweł Pawlak
Rysunki - Hania Cisło
Wydawnictwo Nasza Księgarnia, Warszawa 2017

niedziela, 17 września 2017

Słońcem na papierze - czyli bezgrzeszne lata Kornela Makuszyńskiego i nie tylko


W pewnej malutkiej miejscowości o nazwie Stryj, w 1884 roku na świat przychodzi dziecko, które zawsze promieniuje słoneczną radością! Na imię ma Kornel, a jego nazwisko brzmi Makuszyński. Mały i wesoły Kornel był rozpieszczany przez swoje siostry (a miał ich niemało, bo aż sześć!) tak bardzo, jak tylko to możliwe! Z drugiej strony, nie ma się co dziwić. Był przecież jedyną męską perełką wśród dzieci Julii i Edwarda Makuszyńskich. Choć w dzieciństwie Kornel przeżył trzy okropności (pożar, powódź i śmierć ojca), nie zapadł w depresję i już jako dziecko pisał wierszyki, które kilka lat później przeobraziły się w profesjonalną poezję!


Trzeba przyznać, że życie młodego Makuszyńskiego nie było łatwe! Po śmierci ojca, matka nie mogła utrzymać swoich dzieci, więc Kornel wyjechał do Lwowa. Już w wieku czternastu lat utrzymywał się z korepetycji, a pisząc wiersze dla kolegów, dostawał bułki z kiełbasą. Jednak nie znaczy to, że uśmiech chłopca znika! Chłopak jest wielkim optymistą. Ma opracowaną technikę na wchodzenie za darmo do teatru, co świadczy o jego sprycie. A pewnego razu... zakochuje się w dziewczynce o imieniu Kazia i musi dosłownie WACZYĆ o jej rękę! Bitwa o rękę Kazi niestety kończy się bardzo nieszczęśliwie...


Mija kilkanaście lat. Makuszyński właśnie siedzi sobie w swoim gabinecie i czyta listy od dzieci, a jest ich naprawdę mnóstwo! Starszy pan jest przeszczęśliwy! Mieszka w Zakopanem w stylowym góralskim domku, na koncie ma już wiele książek, między innymi przygody każdemu znanego Koziołka Matołka, swoją autobiografię zatytułowaną "Bezgrzeszne lata" oraz, na przykład opowieści o Jacku i Placku. Pewnego dnia pan Kornel czuje się słabo, kładzie się na łóżku i... już niestety nie wstaje. Lecz zostało po nim mnóstwo książek, dla dorosłych i dla dzieci.


A Wy jak myślicie, co takiego robiły siostry Kornela, aby malutki Makuszyński zawsze miał uśmiech na twarzy? Jak zakończyła się bójka o rękę Kazi? Czy słynny poeta od początku swojej kariery lubił pisać dla dzieci? Jak Makuszyński przeżył obie wojny światowe? Gdzie można było spotkać starszego pana Kornela najczęściej? Na te i inne pytania odpowiedzi powinniście szukać w książce doskonałej biografki Anny Czerwińskiej-Rydel i przezdolnej ilustratorki Doroty Wojciechowskiej!


Kornel Makuszyński, wybitny poeta i twórca słynnego Koziołka Matołka, miał życie jak z bajki! I choć ta bajka nie składała się tylko i wyłącznie z przygód ze szczęśliwym 'finiszem', na twarzy Makuszyńskiego zawsze malował się uśmiech. Po tę biografię mogą sięgnąć zarówno dzieci, jak i dorośli. Nauczy nas ona (między innymi), że warto się uśmiechać, czasem nawet w nadmiarze salwować ludzi swoim uśmiechem. Pokazuje nam również, jak ważne jest zostawianie po sobie śladu. Chociaż Makuszyński nie żyje już od 1953 roku, praktycznie wszystkie dzieci znają Koziołka Matołka oraz Jacka i Placka.


Jak już wcześniej wspomniałam, książkę tę napisała Anna Czerwińska-Rydel. Nie zawiodłam się, tutaj autorka także używała niełatwych słów! Uwielbiam to, bo ciekawie opisana historia plus trudne słowa plus wspaniałe ilustracje równa się kapitalna książka!


No właśnie, ilustracje! Wykonała je przezdolna Dorota Wojciechowska. Przyznam szczerze, że nigdy wcześniej nie zetknęłam się z jej rysunkami, lecz od tej pory, kiedy tylko zobaczę ilustrację jej autorstwa, nie będę miała żadnych wątpliwości i od razu powiem - Dorota Wojciechowska! Przyciągające oko barwy, niespotykany styl, dokładność... prawdziwy rarytas dla oka!


A Wy sięgnijcie po tę lekturę i poznajcie "niezwykłe losy Kornela Makuszyńskiego"!

Tytuł - Słońcem na papierze. Niezwykłe losy Kornela Makuszyńskiego
Tekst - Anna Czerwińska-Rydel
Ilustracje - Dorota Wojciechowska
Wydawnictwo Przygotowalnia, 2017

poniedziałek, 11 września 2017

Babcia robi na drutach - czyli opowieść pełna włóczki oraz wzruszeń


Nagle w miasteczku przy gaju pojawiła się pewna staruszka. Jej ekwipunek stanowiło tylko i wyłącznie kilka rzeczy, a mianowicie: szydełko, dwa ostre druty oraz "kaftan suty". Babcia miała jednak wielkiego pecha, ponieważ już na samym początku wkroczenia do miasta pojawił się nie lada problem. Nie znalazło się dla niej żadne mieszkanie. Była już zmęczona tym szukaniem, miała go wręcz po kokardę! "Wyszła z miasteczka na pole kartofli". Zrobiła sobie na drutach pantofle. Zastanawiała się gdzie je postawić, i stworzyła dywanik. Ale gdzie babcia miała położyć dywanik? I właśnie dlatego powstała podłoga. A następnie łóżko, kołdra, powłoczka i poduszka, nocniczek babuni, okna, ściany, firanki, belki, a na końcu... "dach wielki"!


Gdy babcia wyszydełkowała sobie już cały dom, powstały... wnuki! Dziewczynka i chłopiec. Lecz (jak zresztą wszystko stworzone na drutach lub szydełku) dzieci miały dziurki, nazywane również oczkami. Staruszce w ogóle to nie przeszkadzało, lecz innym osobom tak. Choć dziewczynka i chłopiec byli bardzo radosnymi dziećmi, nikt nie chciał ich uczyć! Nikt!



"Szepcą miedzy sobą belfrzy i belferki:
Szydełkowane dzieci? Przecież to wstyd wielki.
Nie tylko dla szkoły - dla całego miasta.
Nie ma o czym mówić, skończone i basta"!


Jednak wnuki nie przejmowały się tym i dalej pozostały szczęśliwymi i wesołymi osobami. Tak w sumie, to nie ma się co dziwić, bo gdy ma się bardzo zdolną babcię, która umie czarować szydełkiem i drutami, i z włóczki zrobi dosłownie wszystko, chyba nie da się być niezadowolonym! Babcia nie oszczędzała materiałów. Dla wnuków zrobiła wszystko, co tylko chciały! A takich zachcianek było naprawdę wiele. O tym, jak wyglądały i czemu służyły, dowiecie się już sami sięgając po "Babcię robiącą na drutach". Muszę podkreślić, że popełnicie kolosalny błąd, jeśli tego nie zrobicie!


A teraz wróćmy do dzieci i staruszki. Babcia 'stanęła na głowie', aby jej wnuczęta mogły chodzić do szkoły, a tymczasem wyszydełkowany przez staruszkę dom oraz plac zabaw dla jej dzieciaków z dziureczkami stały się jednymi z najczęściej odwiedzanych miejsc przez turystów! I pomyśleć, że dzięki włóczce można tyle zdziałać! Jednak przyjechał burmistrz i zamknął wełniane miasteczko za kratami! To było nie do pomyślenia, więc babcia zezłościła się straszliwie i... więcej już Wam nie zdradzę, ale dodam od razu, że kiedy przeczytałam koniec tej książki, łzy kapały mi z oczu jak kapuśniaczek. Lecz niestety nie był to płacz ze szczęścia. A Wy jak myślicie, co zrobiła staruszka w tych nerwach?


Jak wspomniałam już chwileczkę wcześniej, "Babcia robi na drutach" to książka, na którą mogą nam polecieć łzy (jednak uważajcie, lepiej, żeby łzy spadały na ubranie lub podłogę!!!). Koniec jest naprawdę zaskakujący. Ta lektura pokazuje nam, że wyobraźnia (babci) nie zna granic, a przede wszystkim uświadamia, jak bardzo można skrzywdzić drugiego człowieka, i nie chodzi mi tutaj o przemoc. "Nie szata zdobi człowieka", a w tym przypadku nie dziurki zdobią dzieci. Domyślam się, że mieszkańcy miasteczka przy gaju nie słyszeli tego przysłowia lub się do niego nie stosowali. I jak mówi kolejna stara sentencja - "mądrzy ludzie uczą się na swoich błędach, a jeszcze mądrzejsi na cudzych", dlatego my musimy zapamiętać krzywdzące zachowanie mieszkańców.


Zakończenie książki może nie jest zbyt kolorowe, lecz to wcale nie znaczy, że ilustracje nie mają jaskrawych i przyciągających oko barw! DOSKONALE zadbała o to Marta Ignerska! Mnie najbardziej podoba się ilustracja dziewczynki, czyli wnuczki, śmiejącej się i zasłaniającej ręką buzię. I na dodatek nad dwoma kucykami 'małej śmiechały' widzimy czerwone paski, które świetnie kontrastują z dziurkowanym sweterkiem i uśmiechem od ucha do ucha! Nigdy nie zapomnę tego wspaniałego rysunku i śmiało mogę stwierdzić, że Marta Ignerska to prawdziwa mistrzyni!


Na koniec kilka słów o autorze tekstu. Zapewne mało kto przypuszczałby, iż Uri Orlev urodził się w Warszawie! Teraz mieszka w Izraelu. "Babcia robi na drutach" została napisana w 1981 roku i myślę, że pan Orlev jest w pełni zadowolony ze swojej polskiej "Babci", gdyż, po pierwsze, sam ją przetłumaczył na język polski, a po drugie, wiem, iż powiedział kiedyś, że najlepsze wydanie jego książki to właśnie to z ilustracjami Marty Ignerskiej (i wcale mu się nie dziwię). Dlatego po raz kolejny wielkie brawa dla pani Marty!


A Wy macie zadanie specjalne - zwróćcie czasem uwagę na jakąś starszą panią z włóczką i dziurkowane dzieciaki.

Tytuł - Babcia robi na drutach
Tekst - Uri Orlev
Ilustracje - Marta Ignerska
Wydawnictwo Wytwórnia, Warszawa 2009

czwartek, 7 września 2017

Tonja z Glimmerdalen - czyli lwie kędziorki, list, Heidi i muzyka


Tonja Glimmerdal jest dziesięcioletnią dziewczynką z rudymi "lwimi kędziorkami" i uwielbia jeździć na sankach, a szczególnie tych z kierownicą! Jej motto to szybkość i wiara w siebie. Niestety, jest jedynym dzieckiem w Glimmerdalen! Lecz nie znaczy to, że nie ma przyjaciela. Jest nim Gunnvald, staruszek, który sam prowadzi swoje gospodarstwo. No dobrze, pomaga mu Tonja. 

Glimmerdalen jest bardzo pięknym miastem położonym wysoko w górach. Gdy tylko nadchodzi zima, Tonja (nazywana również "małą łobuziarą") wyciąga narty oraz sanki i zjeżdża z samego czubka kolosalnych gór! I muszę dodać, że zawsze robi prawie salto, a kiedy ląduje głową w śniegu myśli, że właśnie umiera. Ale nie martwcie się, mała łobuziara żyje. 


Rudokędziorkowata dziewczynka jest bardzo dzielna, a udowadnia to takie oto zdanie - Tonja nie boi się niczego (minus wszystkie psy)! Jednak czy rozwiąże problemy, z którymi mają kłopoty nawet dorośli? O tym przekonacie się sami! Wystarczy tylko sięgnąć po książkę z napisem "Tonja z Glimmerdalen" na okładce. 

Powieść ta podzielona jest na trzy części. Pierwsza z nich to "List", druga "Heidi", a trzecia "Muzyka". Zapewne zadajecie sobie teraz pytania - co wspólnego mają list i muzyka ze zwariowaną dziewczynką oraz kto to jest Heidi? Na te pytania Wam nie odpowiem! Ale jestem pewna, że wiecie co trzeba zrobić, aby poznać wszystkie wyjaśnienia.


Maria Parr została okrzykniętą "nową Astrid Lindgren", więc kiedy zobaczyłam, że na okładce widnieje dziewczynka z rudymi, kręconymi włosami, mewą na głowie i sankach z kierownicą w rękach, byłam przekonana, że książka ta jest siostrą bliźniaczką "Pippi Pończoszanki" i życie Tonji jest piękne oraz cukierkowe. I to był wielki błąd!


Fakt, że Pippi Astrid Lindgren i Tonja Marii Parr to szalenie podobne dziewczynki, jednak coś je różni (i nie mam tu na myśli włosów!). Czytając "Tonję z Glimmerdalen" można wypuścić ze swoich oczu łzy (i to nie ze szczęścia!). Dla pocieszenia dodam, że takich momentów jest tylko pięć.

"Tonja z Glimmerdalen" to lektura także dla rodziców, a przede wszystkim tatusiów. Uczy ona, że swoje dzieci, bez względu na to jakie są, trzeba kochać. A kiedy wyjadą daleko w świat, zadzwonić do nich. Nawet jeżeli nie dzwoniło się do swojego dziecka przez trzydzieści lat. Lepiej późno niż wcale. 


No dobrze, teraz wróćmy do rzeczy troszkę weselszych. Oprócz tego, że czytając przygody naszej Tonji (i tak w sumie to nie tylko jej) można się wzruszyć, będziemy również śmiać się jak szaleni! Dlatego przed czytaniem tej lektury lepiej ostrzec sąsiadów przed nagłym atakiem śmiechu!

Co kilka lub kilkanaście stron w książce pojawiają się dość zabawne ilustracje autorstwa Heleen Brulot. A jeżeliby zsumujemy to z wyśmienitym tekstem Marii Parr oraz kapitalnym tłumaczeniem Anety W. Haldorsen, wychodzi świetne trio!


A Wy musicie zapamiętać trzy rzeczy:
1. Koniecznie sięgnąć po naszą "Tonję";
2. Uprzedzić sąsiadów przed nagłym rabanem;
3. Nie ukrywać łez!

Tytuł - Tonja z Glimmerdalen
Tekst - Maria Parr
Ilustracje - Heleen Brulot
Przekład - Aneta W. Haldorsen
Wydawnictwo Dwie Siostry, Warszawa 2015

poniedziałek, 4 września 2017

Wróg - czyli wojna, mistrz i świetna kreska


Otwieramy książkę, przewracamy stronę i widzimy napis - "Jest wojna". Te dwa wyrazy od razu rzucają nam się w oczy, gdyż są one białe, napisane bardzo dużą czcionką na czarnym tle. I już wiemy, że nie będzie to cukierkowa lektura! Posuwamy się o krok dalej i spostrzegamy trzy gałązki, lecz tylko jedna z nich ma liście. Czytamy. "Widać jakieś pustkowie". A na kolejnych stronach spostrzegamy dwie dziury, a w dziurach dwóch żołnierzy. Niestety, "są wrogami"!


To tylko początek książki, bo na kolejnej stronie widzimy tytuł i dwóch autorów. Tekst napisał Davide Cali, a ilustracje są sprawką Serge'a Blocha. Przewracamy kolejne kartki i czytamy, że wróg jest w dziurze, lecz żołnierz go nie widzi. Rano główny bohater budzi się i strzela w jego kierunku. Wróg również oddaje strzał. Przez resztę dnia każdy z wojowników nie wyściubia nawet nosa ze swojej kryjówki. Chociaż żołnierz jest głodny, nie rozpala ognia, ponieważ wróg mógłby to wykorzystać, podkraść się i go zabić. Jednak bardzo często głód przezwycięża strach i trzeba rozpalić ogień. Wtedy wróg również przygotowuje sobie jedzenie.


Wróg jest sam, żołnierz też. Cały czas trwa wojna. Wróg jest dziką bestią. Wszystkich zabija. "To jego wina, że jest wojna". Jednak czemu zabija, skoro również ma rodzinę? Na to pytanie już Wam nie odpowiem. Na to pytanie odpowiecie sobie sami po przeczytaniu niezwykle mądrej i zmuszającej do refleksji lektury pod tytułem "Wróg".


Jak to zazwyczaj bywa w książkach Davide'a Cali'ego i Serge'a Blocha, nie są one 'grubasami' i każda z nich czegoś uczy. Ta sztuka pokazuje nam jak ważna jest tolerancja. I jak bardzo niepotrzebna jest wojna. Myślę, że "Wróg" kierowany jest głównie do osób wrażliwych, nie tylko tych małych. Dorośli również powinni przeczytać tę książkę. Nawet oni mogą się wzruszyć, choć po pierwszym rzucie oka na okładkę raczej nie sądzimy, że do czytania tej książki mogą dołączyć się łzy.


No dobrze, już koniec tych smutasów, chociaż takie tematy również są bardzo ważne! Teraz przejdziemy do ilustracji, wcześniej wspominanego, Serge'a Blocha. Pierwszą książką z jego ilustracjami, którą przeczytałam i obejrzałam była "Wielka historia małej kreski". Więc kiedy tylko ujrzałam okładkę "Wroga", od razu wiedziałam, że to Serge Bloch wykonał te obrazki (i nie myślcie sobie, że podpowiedział mi napis na okładce!). Ten pan ma naprawdę świetną kreskę!


A teraz czas na przekład! Tę książkę, podobnie jak historię wspomnianej już Kreski, przełożyła Katarzyna Skalska i zrobiła to w prosty i kapitalny sposób! Jeżeli zawierzyć jej tłumaczeniu, Davide Cali jest prawdziwym mistrzem, gdyż używając niewielu liter umie bardzo dużo przekazać!


Już zaczął się rok szkolny, więc zadam Wam pracę domową! Po przeczytaniu tej książki zastanówcie się, czy nie jesteście wrogami, niekoniecznie tymi z bronią w ręku.

Tytuł - Wróg
Tekst - Davide Cali
Ilustracje - Serge Bloch
Przekład - Katarzyna Skalska
Wydawnictwo Zakamarki, Poznań 2014