niedziela, 31 grudnia 2017

Bałtycka Syrena - czyli opowieść o Konstancji, niezwykłej gdańszczance


Jan Czirenberg z niecierpliwością czekał na piątego potomka. Nie miał żadnych wątpliwości, że jego żona urodzi piątego syna. Nawet nie brał pod uwagę tego, że jego dziecko mogłoby być córką. Do tej pory żona Jana rodziła samych synów. No właśnie, do tej pory. Piątym dzieckiem państwa Czirenbergów była dziewczynka, urocza Konstancja.


Konstancja była obdarzona wieloma talentami - świetnie grała na organach, cytrze i klawikordzie, miała przepiękny głos, malowała znakomite obrazy, umiała posługiwać się wieloma językami i wspaniale haftowała, a na dodatek miała niezwykle piękną urodę. Jej jasne włosy i zielone oczy przykuwały uwagę każdego, zresztą tak samo, jak jej śpiew. W Gdańsku nie było nikogo, kto nie słyszałby o anielskim głosie Konstancji Czirenberg.


Gdy dziewczynka skończyła już 15 lat, jej rodzice zdecydowali, że trzeba wysłać ją na bal karnawałowy. Konstancja wyróżniała się na tle partycypantów balu swoją suknią, urodą oraz dobrym wychowaniem. Jako jedna z niewielu, jadła nożem i widelcem. Praktycznie wszyscy "kości rzucali pod stół, a brudne palce wycierali w obrus".


Chodziło wiele plotek o Konstancji. Mówiono, że córka Czirenbergów jest syreną - ma syrenią urodę i syreni głos. Brakowało jej tylko ogona. Zapewne wiecie, że jeśli syrena kogoś pokocha, ten będzie miał nieszczęście do końca życia.


Ale czy Konstancja naprawdę była syreną? A jeśli tak, to czy zrzuciła na kogoś klątwę nieszczęścia? Tego Wam nie zdradzę. Odpowiedź na to pytanie poznacie sięgając po książkę "Bałtycka Syrena" Anny Czerwińskiej-Rydel oraz Marty Ignerskiej.


Nikt nie zaprzeczy temu, że Konstancja Czirenberg była wyjątkowa, pod każdym względem. Konstancja była dziewczyną o ogromnym potencjale. Była dziewczyną, która wyznaczyła sobie cel i dzielnie do niego dążyła. Dziewczyną, która się nie poddawała, mimo wielu przykrych komentarzy. Dziewczyną, z której trzeba brać przykład. Dziewczyną, którą każdy powinien poznać, niezależnie od tego, czy wierzy w Bałtyckie Syreny, czy też nie.


Książka ta podzielona jest na dwie połowy. Pierwszą część, należącą do Marty Ignerskiej, wypełniają ilustracje. Drugą, należącą do Anny Czerwińskiej-Rydel - słowa. Nietypowo zacznijmy od drugiej połowy. Pani Anna, jak zresztą zawsze, nie zawiodła nas. Wspaniały pomysł, ciekawa postać i ten rozpoznawalny dla niej język, dzięki któremu jej teksty czyta się z wypiekami na twarzy, bez żadnych przerw. Nie sposób oderwać od niej wzrok!



Przejdźmy teraz do pierwszej części. Gdybym otworzyła tę książkę, nie spoglądając na imię i nazwisko osoby wykonującej ilustracje, od razu wiedziałabym, że to Marta Ignerska zilustrowała tę książkę! Już po samej okładce widać, że to ta Pani jest odpowiedzialna za rysunki. Tym razem w ilustracjach Pani Marty zagościły niedopowiedzenia. Dzięki nim możemy uchylić drzwiczki pokoju, w którym mieszka nasza wyobraźnia, jednak po przeczytaniu tekstu, warto po raz drugi wrócić do połowy Marty Ignerskiej, aby upewnić się, czy nasza wyobraźnia się myliła, czy też nie.


A Wy, Drodzy Czytelnicy, zapamiętajcie - bez względu na to, z jak przykrymi komentarzami się spotykacie, zawsze trzeba robić swoje i dzielnie dążyć do celu!

Tytuł - Bałtycka Syrena
Tekst - Anna Czerwińska-Rydel
Ilustracje - Marta Ignerska
Wydawnictwo Muchomor, Warszawa 2014










* * *

Dziś ostatni dzień w 2017, dlatego też chciałabym życzyć Wam szczęśliwego Nowego Roku, pełnego cudownych i pachnących książek!
A, jeszcze jedno. Nie strzelajcie w Sylwestra, pomyślcie o zwierzakach! Przecież mamy zimne ognie :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz