Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wydawnictwo Pauza. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wydawnictwo Pauza. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 14 marca 2021

Zabierz mnie do domu - czyli gdzie tak właściwie?


Historie. Anegdoty. Migawki z życia. Opowiadania. Stali czytelnicy mojego bloga na pewno wiedzą, że uwielbiam książki składające się z tego typu form. Kocham zagłębiać się w duszę człowieka poprzez opowieść o nim. Kocham poznawać jego uczucia oraz doświadczenia z przeszłości. Kocham rozczarowania, zdumienia i zachwyty, które towarzyszą mi podczas czytania jego przeżyć spisanych na kartkach książki. Kocham chwilę, kiedy mogę odnaleźć w nim cząstkę siebie. Kocham wciąż pogłębianą więź, którą nieświadomie z nim buduję. Kocham zadamawiać się w jego świecie. Pozycje z historiami ludzi wprowadzają do mojego życia mnóstwo dobra. Do Waszego też? Mam nadzieję!


Prawie wszyscy znajomi Marii i Johana byli już rodzicami. Maria i Johan bardzo cenili sobie swoją niezależność. Jedli długie, leniwe śniadania, chodzili na nocne imprezy, upijali się, odwiedzali kina i bawili się na koncertach. Jednak - wbrew pozorom - nie chcieli pozostać bezdzietni. Zamierzali mieć dziecko, ale za każdym razem się nie udawało. Gdy wybrali się do lekarza, okazało się, że pozostała im tylko jedna możliwość. Adopcja. Wyjechali za granicę do pewnego domu dziecka. Jasno nakreślili, że poszukują trzylatka. Och, gdybyście tylko zobaczyli szczęśliwą twarz Angela poznającego swoich nowych rodziców. Chociaż tak naprawdę to swoją nową mamę... Oprowadzał Marię po kolekcji zabawek, bawił się z nią, pozwalał jej nosić się na rękach i tak naprawdę był bardzo grzeczny. Co w tym czasie robił Johan? Spędzał czas z innymi dziećmi. Zapewne nie był świadomy, jak ogromną wyrządza im krzywdę. Bo przecież on wróci do Norwegii z Marią i Angelem. A one zostaną tutaj same. I cały czas będą chciały zwrócić na siebie uwagę dorosłych odwiedzających dom dziecka.


Bjørnar ma dwójkę dzieci i żonę. Aktualnie cała trójka wypoczywa na zachodnim wybrzeżu, a on korzysta z "chwili wolności". Jest na imprezie u przyjaciół. Siedząc przy stole w ogrodzie, popija winem grillowane mięso. Kiedy już kończy swój posiłek, widzi ją. Od razu wie, że to ona. W końcu mówią o niej całe Stany. Wszyscy wiedzą, że niedawno wyszła z więzienia. Większość twierdzi, że niesłusznie i zapewne miała jakieś układy. Głośno o niej w telewizji i prasie. Ludzie w sklepie skupiają na niej swój wzrok. Niektórzy nawet omijają ją szerokim łukiem lub rzucają w jej kierunku niemiłe teksty. Będąc w więzieniu, nawet nie zdawała sobie sprawy ze swojej popularności. Kiedy wróciła do domu, prawie w ogóle nie wyściubiała z niego nosa. Media zrujnowały jej życie. Czy słusznie? I chwila, chwila... Kim tak właściwie jest ta kobieta?


Ellen i Mina ogromnie się kochały. Po przyjacielsku. Razem się wygłupiały, zagadywały do chłopaków w klubach i oglądały filmy pod jednym kocem. Były nierozłączne. Niczym papużki. Jednak do czasu. Do czasu, w którym Ellen poznała Sigurda. Zakochała się w nim do szaleństwa. Nawet podczas wakacji z Miną w Barcelonie, Ellen spędzała więcej czasu ze swoim chłopakiem niż z przyjaciółką. Mimo tego, że Mina siedziała na przeciwko niej, Ellen i tak myślami, duchem i esemesami była z Sigurdem. Pewnie się domyślacie, jak bardzo ucierpiała na tym relacja dwóch przyjaciółek. Mina czuła się okropnie samotna. Przez cztery lata każdą wolną chwilę spędzała z Ellen. Nie łudziła się, że tak będzie zawsze. Znała prawdę. Ale nigdy nie sądziła, że niemal zupełnie zniknie z jej życia. Dwie papużki nierozłączki. Ellen i Sigurd. Już nie Ellen i Mina. Jak daleko może posunąć się zagubienie jednej z nich? I do czego może doprowadzić?


Henrik pracował jako pielęgniarz. Często porównywał swój szpital z tym, w którym jego niewielki braciszek spędził osiem dni. Na oddziale Henrika w każdej sali leżały zazwyczaj trzy lub cztery wcześniaki. Henrik je oglądał. Patrzył na ich maleńkie główki i paluszki. Na zamknięte oczka i nerwowo ruszające się nóżki. Czasem do wcześniaków przychodziło rodzeństwo. Stawało na palcach, opierało się na rękach mamy lub taty i patrzyło na noworodki. Henrik też tak kiedyś robił. Z poważną miną wpatrywał się w swojego brata. Jego braciszek był wcześniakiem. Liczył zaledwie osiem dni, kiedy zmarł. Trzynastego stycznia. Nieco później mały Henrik zobaczył w telewizji program o tym, że w pewnym szpitalu kradziono wcześniaki, a później mówiono ich rodzicom, że dziecko umarło. Czyżby jego mały braciszek żył? Może Henrikowi uda się go odnaleźć i mama już nie będzie taka smutna? Od tamtej pory Henrik bardzo uważnie przyglądał się każdemu mijanemu chłopcu. I trzeba przyznać, że wyciągał bardzo pochopne wnioski.


Kilkuletnia Maja ma dwa domy. Dom mamy i dom taty. Zdecydowanie bardziej woli przebywać w tym pierwszym. Już od chwili przekroczenia jego progu przytula mamę, daje jej całusy i za nic w świecie nie może się od niej odkleić. Z tatą jest inaczej. Można by powiedzieć, że zupełnie odwrotnie. A najgorsze są poranki. Maja robi się wtedy okrutnie markotna. Nie podoba się jej bluza. Nie smakuje jej pasta do zębów. Nie lubi łóżka, w którym śpi. Nie chce mieć na sobie wczorajszych rajstop. Kiedy tata każe jej jak najszybciej wychodzić, ponieważ już są spóźnieni do szkoły, Maja go bije, kopie i popycha. Krzyczy: "głupi tata, głupi tata". Jest już zmęczona swoim krzykiem. Tata również ma dość. Puszczają mu nerwy i robi coś bardzo złego. Rzecz niemal niewybaczalną.


Jeśli czytaliście książkę "Dorośli", na pewno wiecie, że Marie Aubert perfekcyjnie potrafi kreślić portrety ludzi. Jej pozycja "Zabierz mnie do domu" w tłumaczeniu Karoliny Drozdowskiej potwierdza tę tezę. Dziewięć rozdziałów. Każdy z nich skupiony na innej osobie, na innym charakterze. Każdy z nich to wycięty kawałek z życia uzupełniony o migawki z przeszłości. Bohaterów rozdziałów łączy wiele, natomiast różni podejście do domu. Niektórzy go unikają. Niektórzy za nim tęsknią. Inni go kochają. A jeszcze inni dopiero do niego wracają. Dom to dla nich nie tylko cztery ściany. Dom to także rodzina i bliscy. Relacje z nimi nie zawsze są łatwe. Marie Aubert doskonale o tym wie.


Odwiedźcie dom Solviega, Kathinki, Mathiasa i Ellinor. Myślę, że gościna się Wam spodoba.


Tytuł - Zabierz mnie do domu
Tekst - Marie Aubert
Przekład - Karolina Drozdowska
Wydawnictwo Pauza, Warszawa, 2021

niedziela, 5 lipca 2020

Turbulencje - czyli dwanaście opowieści, a o wiele więcej historii


Wybraliście się kiedyś w podróż samolotem? A jeśli nie, to może pociągiem? Z pewnością na jedno z tych pytań (lub nawet na obydwa pytania) możecie odpowiedzieć twierdząco. A czy podczas swoich rozmaitych podróży zastanawialiście się, jak wygląda życie Waszych "chwilowych" sąsiadów? Co lubi robić pani, która niedawno siedziała obok Was? Czy mężczyzna z wąsem z rzędu na przeciwko interesuje się architekturą? Dlaczego nastoletnia dziewczyna przez całą drogę wpatrywała się w szybę? Czyżby bała się turbulencji lub spóźnienia pociągu? A może rozmyślała o wczorajszej kłótni z dziadkiem? Jeśli powróciliście myślami do niedawno spotkanych turystów i rozpaliłam w Was lekką ciekawość, muszę Was niestety zmartwić. Najprawdopodobniej nigdy nie dowiecie się niczego o osobach, z którymi wymieniliście jedynie spojrzenia lub kilka słów. Jednak istnieje niewielka, naprawdę niewielka, szansa, że ponownie się z nimi zobaczycie. Bo świat przecież wcale nie jest taki duży, jak może się nam wydawać.

Starsza kobieta ma ponad siedemdziesiąt lat, lęk przed lataniem oraz syna Jamiego po pięćdziesiątce. Mieszka w Hiszpanii, choć jest Angielką, co można z łatwością poznać po jej akcencie. Niedawno wróciła do Londynu, jednak tylko na miesiąc. Spędziła ten czas w mieszkaniu swojego syna. Chciała być blisko niego. U pięćdziesięciolatka został wykryty rak prostaty. I to na dość zaawansowanym poziomie. Jamie musiał odbyć pobyt w szpitalu. Radioterapia okazała się niezbędna i nieunikniona. Mężczyzna należał raczej do tych ludzi, którzy wolą obracać swoje problemy w żarty. I powiedzmy to jasno - niezbyt śmieszne. Ale obecność jego mamy (już nie najmłodszej) zdecydowanie do tego nie zachęcała. Kiedy wrócił ze szpitala, jego myśli krążyły tylko i wyłącznie wokół kupienia kobiecie biletu powrotnego. Niezbyt martwił się tym, że siedemdziesięciolatka panicznie boi się lotów oraz turbulencji.

Werner jest pilotem. Kiedyś sterował samolotami pasażerskimi, teraz zawodowo wsiada tylko do tych towarowych. To dlatego, że transport towaru przynosi większy zysk niż transport ludzi, a co za tym idzie - pilotowanie samolotu towarowego to wyższa zapłata. Gdy Werner wezwał taksówkę, aby dotrzeć na lotnisko, wydarzyła się tragiczna sytuacja. Taksówkarz wjechał w skuter prowadzony przez młodego mężczyznę. Niestety, chłopak zginął na miejscu. To wydarzenie przypomniało Wernerowi o jego siostrze. Dziewczynka utopiła się, kiedy miała trzy lata. On liczył wtedy zaledwie pięć wiosen, był tylko ociupinkę starszy. Wciąż pamięta mocny uścisk dłoni taty oraz palący w stopy piasek, po którym szybko chodzili, nerwowo poszukując wzrokiem jego siostry. Śmierć dziewczynki była wstrząsająca i traumatyczna dla rodziców. Z półek oraz szafek w domu zniknęły wszystkie jej zdjęcia, przez co Werner zupełnie zapomniał, jak wyglądała jego siostra. Po kilku latach fotografie znów wróciły na swoje miejsce. Od tamtego momentu mężczyzna (a wtedy chłopiec) co jakiś czas przypomina sobie o niewielkiej istocie, którą kochał. Wypadek z chłopcem na skuterze przypomniał mu o śmierci dziewczynki. I nie, Werner nie spóźnił się na lotnisko. Złapał inną taksówkę.


Marion posiada niezwykłą umiejętność arcyciekawego pisania, a przynajmniej tak twierdzą jej czytelnicy. Młoda dziennikarka właśnie przeprowadzała z nią wywiad. Przed rozmową towarzyszyły jej stres oraz zadowolenie. Była ogromną fanką Marion - i nie wymyśliła tego na potrzebę wywiadu. Po kilku zadanych pytaniach oraz przemyślanie ułożonych odpowiedziach do pisarki zadzwonił zięć. Powiadomił ją, że już za momencik zostanie babcią. Marion przerwała wywiad i oznajmiła, że za dwie godziny ma lot do Seattle, gdzie właśnie rodzi jej córka. No cóż, reszta pytań musiała być wysłana mailem. Kiedy kobieta dotarła już do szpitala, nie mogła znaleźć męża swojej córki. Błąkała się po korytarzach. Bezskutecznie. Wydawało się jej to naprawdę dziwne. W końcu jedna z pań pracujących w szpitalu wskazała Marion drogę prowadzącą do sali Annie - jej córki. Na widok swojej pociechy z własnym maleństwem Marion zakręciła się łezka w oku, ogarnęło ją ogromne wzruszenie. Później dostrzegła niespotykany wzrok Annie, która oznajmiła, że Thomas urodził się niewidomy. Po tej szokującej nowinie Doug, czyli zięć Marion, wyszedł ze szpitala. Pisarka nigdy nie wybaczy sobie tego, że nie potrafiła odpowiednio zareagować na wiadomość o zaburzeniu widzenia wnuka.

Anita musiała zajmować się starszym panem, któremu starzenie się naprawdę dawało w kość. To była jej praca. Minęła prawie dekada, odkąd przybyła do Delhi. Do dzisiaj nie ma pewności, dlaczego właściwie to zrobiła. Drzemała w niej ogromna potrzeba ucieczki i odcięcia się od rodziny - w przeciwieństwie do siostry Nalini. Kiedy kobiety razem rozmawiały przez telefon, Nalini opowiadała z paniką w głosie o pożarze domu. Od tamtej chwili Anita wiedziała, że musi polecieć do Kochi i pomóc siostrze. Gdy już dotarła na miejsce, zaatakowały ją dwa zdziwienia. Po pierwsze, dom był w całkiem niezłym stanie. Po drugie, twarz Nalini była w naprawdę kiepskim stanie. To dzięki jej mężowi, który wyjątkowo przyjechał do domu. A musicie wiedzieć, że Shamgar zaszczycał pięcioosobową rodzinę swoją obecnością mniej więcej raz na rok lub dwa lata. Pracował w Katarze u białej kobiety. Anita mówiła swojej siostrze, że koniecznie musi odejść od męża. Obiecywała, że zawsze będzie służyła jej pomocą - wystarczy tylko jeden telefon. Nalini nie miała zamiaru się rozwodzić.


Wszystkie osoby, o których napisałam, są w jakiś sposób połączone. Ich historie przeplatają się ze sobą. Niekiedy stają się jedną opowieścią, czasami na moment się od siebie oddalają. "Turbulencje" są złożone z dwunastu rozdziałów. Tytułem każdego z nich jest kod portu lotniczego, na przykład "LGW - MAD". Motyw przelotu, lotniska, staje się bardzo istotny, nabiera w tej książce nowego znaczenia. Zbliża również do siebie wszystkich bohaterów. David Szalay potrafi zajrzeć człowiekowi przez ramię i w odpowiednim momencie zamknąć oczy. Wybitnie przelatuje do różnych państw, miast, domów, wysp. "Turbulencje", napisane naprawdę świetnym językiem - przetłumaczone przez Dobromirę Jankowską, pochłaniają czytelnika, jednocześnie zmuszając go do rozmyślań o różnych niedopowiedzeniach pojawiających się w książce. Myślę, że to pozycja o lękach. Tych związanych z miłością, śmiercią, stratą, przemocą, ale także lataniem. Okazuje się, że świat wcale nie jest taki duży, a obecność danej osoby w samolocie, siedzącej tuż obok nas, może odcisnąć na naszym życiu naprawdę spore piętno.

Wydawnictwo Pauza znowu udowadnia, że książki o zwykłych życiach są jednymi z tych najciekawszych. Przeczytajcie "Turbulencje".

Tytuł - Turbulencje
Tekst - David Szalay 
Przekład - Dobromira Jankowska
Wydawnictwo Pauza, Warszawa, 2020

niedziela, 14 czerwca 2020

Dorośli - czyli czy na pewno dorośli?


Macierzyństwo. Z książek, filmów, opowieści i własnych obserwacji mogę stwierdzić, że rola mamy wcale nie należy do tych najłatwiejszych. Najpierw pociecha nie może opuszczać matczynego pola widzenia. Pasją wielu maluchów jest wtedy głośny (naprawdę głośny!) płacz, przez co sen zajmuje mamom zaledwie jedną szóstą dnia. Następnie nadchodzi okres uderzania głową o grzejniki i zabawki oraz buszowania po zakamarkach wszystkich kontaktów elektrycznych. Kiedy dziecko zaczyna mówić, można nabawić się utraty głosu, ponieważ odpowiedziom na pytania nie ma końca! A później ponoć jest już tylko gorzej. To oczywiście macierzyństwo pokazane z niezbyt przyjaznej strony. Plusów jest przecież cała góra. Ida marzyła o rodzinnych posiłkach, odwiedzinach i wygłupach ze swoimi dziećmi. Dlatego bardzo pragnęła zostać mamą. 

Ida jest architektką. Właśnie pracuje nad nowym, naprawdę sporym projektem. Trzy miesiące temu obchodziła swoje czterdzieste urodziny. Niezbyt hucznie. Zaprosiła zaledwie garstkę koleżanek do jednej z pobliskich knajp. Ida dostrzega już lekkie kroki wczesnej starości, na przykład głęboką, długą zmarszczkę nieopodal policzka, jednak to nie przeszkadza jej, aby czuć się młodo. Dba o swój wygląd oraz swoje zdrowie. Czasami staje przed lustrem, aby skontrolować wzrokiem, czy "trzyma wagę". I faktycznie, trzyma. Jej nogi wciąż pozostają szczupłe. To między innymi dlatego, że biega. Zazwyczaj rano. W samotności. Niedawno jej tempo znacznie się poprawiło. Zdarza się tylko, że Ida lekko nadużyje alkoholu. Lubi stan błogości i fałszywego spokoju, który ją wtedy ogarnia. Ale nie, spokojnie, nie jest uzależniona.

Jak już wcześniej wspomniałam, największym marzeniem Idy jest zostanie mamą. Jednak czterdziestolatka nie chce tworzyć niepełnej rodziny, składającej się z mamy i dziecka. Chce, aby jej potomek miał również tatę. I tutaj pojawia się problem. Kobieta za nic w świecie nie może odnaleźć mężczyzny, w którym mogłaby się zakochać. A jeśli taki się pojawia, ten ma już swoją partnerkę. Gdy Ida opowiada koleżankom o swoich przelotnych romansach, one przewracają oczami i rzucają niezbyt przyjemnymi słowami. Natomiast kiedy z wyczerpaniem na twarzy wspomina o braku miłości, koleżanki mówią, że ta nadejdzie w odpowiednim momencie. Jednak co właściwie oznacza ten "odpowiedni moment", który ma spaść niczym grom z jasnego nieba? I czy on naprawdę nadejdzie?

Nasza bohaterka zdaje sobie sprawę z tego, że już za kilka lat do jej drzwi może zapukać menopauza. A jeśli ona nie będzie się zbytnio spieszyła, to Ida z pewnością zostanie zaszczycona obecnością okresu okołomenopauzalnego, więc czasu na zajście w ciążę nie ma zbyt wiele. W końcu zdecydowała się zamrozić swoje jajeczka. Wybrała się do Szwecji, zarezerwowała tam uroczy hotel, a następnego dnia udała się do szpitala. Tam przywitał ją miły pan ginekolog, który z uśmiechem na twarzy oznajmił, że za kilka (a nawet kilkanaście lat) czterdziestolatka będzie mogła tutaj przyjść ze swoim chłopakiem, a wtedy zajście w ciążę będzie prostsze niż posmarowanie tosta masłem. Wszystko wskazywało na to, że zamrożenie jajeczek to wspaniała decyzja i nic nie stoi na jej przeszkodzie. Hm, czyżby?

Całkiem niedługo po wizycie w szpitalu, Ida oznajmiła w pracy, że wybiera się na urlop. I to taki nad słonecznym, norweskim fiordem! Wraz z siostrą, jej partnerem oraz jego dzieckiem będą świętować sześćdziesiąte piąte urodziny mamy. Właśnie, muszę to zaznaczyć - Ida ma młodszą siostrę. Martha jest strasznym leniem, który nie potrafi pracować nad swoim wybuchowym temperamentem. Zdecydowanie nadużywa uroku osobistego. Co kilka minut potrzebuje przerwy na odpoczynek. Nie przepada za sportem. Wciąż towarzyszy jej młodzieńczy tłuszczyk. Przez wszystkich bliskich jest postrzegana jako osoba, do której cały czas należy wyciągać pomocną dłoń. Mimo tego, że już jakiś czas temu wkroczyła do grupy osób po trzydziestce, mama wciąż traktuje ją nad wyraz pieszczotliwie. A co najgorsze dla Idy, Martha właśnie zaszła w ciążę. Po wielu latach starań. Ida nie mogła uwierzyć, że jej siostra ją wyprzedziła. Nie do wiary! "Dlaczego Marthie, która jest ode mnie gorsza, udało się zrobić coś, czego ja nie zrobiłam?" - myślała kobieta. Krew krążyła w jej organizmie trzy razy szybciej. Była napędzana złością i zazdrością.


Kiedy Martha odpoczywała w hamaku i gładziła się po swoim jeszcze płaskim brzuchu (choć w sumie wcale nie tak płaskim), Ida musiała zajmować się kilkuletnią Oleą. Tata dziewczynki, czyli mąż Mathy, krzątał się w kuchni i próbował okiełznać tamtejszy bałagan. Olea traktowała Idę jak swoją najlepszą przyjaciółkę. Zresztą tak również ją nazywała. Uwielbiała spędzać z nią czas - bawić się w malutkim domku w ogródku, czesać zabawkowe kucyki oraz czytać niedługie opowiadania. Dziewczynka odnalazła w kobiecie swoją mamę, której jej brakowało. Natomiast kobieta odnalazła w dziewczynce swoje dziecko, którego tak bardzo jej brakowało. Można powiedzieć, że Ida cieszyła się z tego, że Martha nie zajmowała się swoją przybraną córką. Tworzenie więzi z tak małym człowiekiem sprawiało jej ogromną radość. Wieczorne usypianie dziewczynki stało się jednym z jej ulubionych rytuałów. 

Obchodzenie urodzin mamy. Wakacje nad fiordem. Popijanie musującego wina. Obieranie świeżych krewetek. Morskie wyprawy na statku. Czas z rodziną. Ciepłe wieczory w ogrodzie. Brzmi to niezwykle przyjemnie, prawda? Jednak wspomniane przyjemności chowają się na drugi plan. Podczas tych wakacji wychodzą na powierzchnię problemy, które wszyscy bliscy dusili w sobie przez lata. Rodzinny dom nad fiordem przestaje być ostoją spokoju i miejscem relaksu. Ten urlop znacząco różni się od wszystkich pozostałych urlopów Idy. Obcowanie z siostrą i mamą stało się kluczem otwierającym furtkę do przeszłości. Do Idy wracają bolesne wspomnienia z dzieciństwa. Kobieta przypomina sobie również o niesprawiedliwości oraz nierówności, z jaką musiała się mierzyć już we wczesnych latach życia. Obraz o beztroskim lecie, z którym spotykamy się na początku książki, pod koniec zmienia się w salwę niespodziewanych wydarzeń.

Czytając pozycję "Dorośli" czujemy się, jakby autorka, Marie Aubert, siedziała przed nami z lemoniadą w ręku i opowiadała nam historię. Historię bardzo uniwersalną. Jestem przekonana, że przydarzyła się ona wielu rodzinom. Jednak prostota tej opowieści urzeka czytelnika, intryguje go. Pisarce z ogromną lekkością udało się opisać uczucia, które drzemią w każdym z nas, a o których wstydzimy się mówić. "Dorośli" to książka na dwa wieczory, ewentualnie jeden długi. Na ponad stu czterdziestu stronach zapisana jest prawda o poczuciu własnej wartości, miłości  (a właściwie jej braku) oraz relacjach, nie tylko tych rodzinnych. Wiem już, że ta książka pozostanie w moim sercu na naprawdę długi czas i śmiało mogę stwierdzić, że zdecydowanie będzie szczytowała na mojej liście genialnych pozycji. Ach, i jeszcze ta okładka!

Tytuł - Dorośli
Tekst - Marie Aubert
Przekład - Karolina Drozdowska
Wydawnictwo Pauza, Warszawa, 2020

niedziela, 15 marca 2020

Przyjaciel - czyli strata i zdobycz


Zakładam, że niektórzy z Was przeżyli stratę bliskiej osoby. Muszę przyznać, że w mojej niewielkiej biografii nie znalazłoby się takie doświadczenie. Uczucie ogromnego, trudnego do przedstawienia, smutku znam tylko z książek, rozmów i filmów. Niedawno w moich rękach znalazła się pozycja, która dotyczy między innymi tego tematu. Ale spokojnie, nie musicie brać chusteczek, aby przeczytać tę recenzję. No chyba, że chcecie kichnąć.  

Był pisarzem. Uwielbiał wybierać się na dłuższe spacery. Twierdził, że sukces polega na wypracowanym rytmie. Wykładał na uczelni. Studenci darzyli go wielką sympatią. Rzadko trafiał się profesor z taką wiedzą oraz... błyskiem w oku. Trzeba przyznać, że był idolem i obiektem westchnień wielu młodych dziewcząt. Klasyfikowano go jako mężczyznę, który adoruje kobiecą urodą. Miał niezbyt pochlebne zdanie na temat wydawanych na rynku pozycji oraz kolegów po fachu. W jego życiu pojawiły się trzy żony i jedna córka - ponoć żona pierwsza była najciekawszą osobą. Miał wrażliwe serce i zawiłe myśli w głowie. Oraz był najlepszym przyjacielem bezimiennej narratorki.

Opisany przed chwilą mężczyzna żył w towarzystwie strasznej choroby, jaką jest depresja. Bywały dni, kiedy zmieniał rytm swojego dnia. A przecież był on dla niego tak istotny. Brakowało mu sił, aby wstać z łóżka. Unikał spotkań z ludźmi. Swoje spacery zastąpił wpatrywaniem się w sufit. Pisanie także odłożył na bok. Jednak później nastąpił zwrot akcji. Wszystkie czynności, które wykonywał z tak wielką przyjemnością, na nowo wkroczyły do jego codzienności. Werwa i wigor znów wróciły do serca pięćdziesięcioletniego mężczyzny. Pewnego dnia znalazł na dworze psa - doga arlekina. Był to zwierzak naprawdę imponujących rozmiarów. Gdyby stanął na tylnych łapach, mógłby podrapać po głowie dwumetrowego człowieka. Pisarza opanowało zauroczenie. Postanowił pomóc psu i poszukać jego właściciela. Bezskutecznie. Ogromny dog arlekin stał się nowym członkiem rodziny pisarza oraz jego żony (trzeciej). Najpierw pies wabił się Dino, jednak imię zostało zmienione na o wiele bardziej szlachetne. Apollo. Wielkolud, który zachwyca posłuszeństwem i łagodnością.


Stało się to nagle i niespodziewanie. Bez listu pożegnalnego. Bez jakiegokolwiek wytłumaczenia. Najlepszy przyjaciel narratorki znika. Jego bliscy nie mogą tego zrozumieć. Cały czas myślą o tej śmierci jak o wypadku. A przecież mężczyzna sam tego chciał. Pojawiają się pytania, na które nikt nie pozna już odpowiedzi. Czy samobójstwo było skutkiem chwilowej myśli? A może pisarz planował to latami? Mężczyzna zostawił po sobie teksty w szufladzie oraz psa, którym jego żona nie chciała się zaopiekować. Był ateistą, więc pogrzeb w ogóle nie wchodził w rachubę. Dlatego jego bliscy zorganizowali spotkanie "na wspominki". Nasza narratorka również została na nie zaproszona. 

Ale kobieta nie chciała tam przychodzić. Obawiała się, że wspominanie najlepszego przyjaciela dostarczy jej dodatkową porcję bólu. Jednak uległa namowom zapraszających. Nie zdziwiło jej to, że córka pisarza była zbyt zajęta, aby przyjść na przyjęcie. Podczas krótkiej rozmowy z trzecią żoną, padło bardzo istotne pytanie - czy najlepsza przyjaciółka mężczyzny mogłaby przygarnąć psa? Przed śmiercią bohater wspominał, że jego bratnia dusza uwielbia zwierzęta. Ale zapomniał dodać, że ma niewielkie mieszkanie i odgórnie ustalony zakaz zwierząt w domu. Partnerka mężczyzny nalegała i prosiła. W końcu osiągnęła zamierzony cel.

Historia pamięta przypadki psów, których wierność nie znała granic. Za przykład może posłużyć Hachiko. Pies codziennie o tej samej godzinie przychodził na stację kolejową w Tokio. Odbierał stamtąd swojego pana, przyjeżdżającego z pracy. Jednak ten wieloletni rytuał zakończył się w chwili, w której właściciel Hachiko nie wyszedł z pociągu. Pies przeokropnie tęsknił. Przez następne dziesięć lat przychodził na stację, aby sprawdzić, czy jego przyjaciel się tam nie pojawił. Apollo również taki był. Czekał pod drzwiami i wydawał z siebie dziwny dźwięk, coś w rodzaju wewnętrznego pisku. Narratorka była dla niego niewidzialna i nieistotna. Zupełnie nie zwracał na nią uwagi. A gdy wieczorem położył się na łóżku i za żadne smakołyki nie chciał z niego wyjść, kobieta prawie przestała wierzyć w psią miłość. Nieco rozczarowana rozłożyła na podłodze materac i zasnęła właśnie na nim.


Jak już wcześniej wspomniałam, nasza bohaterka nie mogła trzymać zwierzaków w swoim wynajmowanym mieszkaniu. Jednak była bardzo uparta i walczyła o to, aby Apollo mógł zostać z nią w tym domu. Jaki był wynik tej rozgrywki? Tego Wam nie zdradzę. Ale muszę napisać o przemianie wielkiego doga arlekina. Apollo zaczął zaprzyjaźniać się z bezimienną narratorką. Często kładł swoją głowę na jej kolanach i uwielbiał wspólne... czytanie. Dodam jeszcze, że opisywana od kilku akapitów kobieta również była pisarką. Pewnego razu przeczytała na głos fragment tekstu i spostrzegła, że w oczach jej zwierzaka pojawiło się zainteresowanie. Dlatego kontynuowała. Kilka dni później, podczas odpoczynku na kanapie, Apollo wziął w zęby książkę leżącą na najniższej półce. Pisarka już w trzy sekundy przyzwyczaiła się do myśli, że jedna z jej ulubionych lektur zostanie obrócona w ruinę. Jednak po chwili lekko wybałuszyła oczy. Apollo przyniósł książkę na kanapę i ułożył się wygodnie. Wyczekiwał momentu, w którym właścicielka rozpocznie głośne czytanie. Widać, że nie tylko ludzie mogą być wielkimi adoratorami książek.

W rolę bezimiennej narratorki wcieliła się Sigrid Nunez. W swojej pozycji pod tytułem "Przyjaciel" porusza temat przyjaźni. Bardzo dokładnie analizuje to słowo. Rozkłada je na znaczenia, warstwy, sytuacje i osoby. Sporo uwagi poświęca także śmierci oraz uczuciom zwierząt. Można powiedzieć, że książka została podzielona na trzy części. Pierwsza dotyczy najlepszego przyjaciela, druga poświęcona jest anegdotom i ciekawostkom, a trzecia - psiemu towarzyszowi. Muszę również zaznaczyć, że pióro Sigrid Nunez jest naprawdę niesamowite. Należy się także ukłon tłumaczce, czyli Dobromirze Jankowskiej. Dzisiejsza książka liczy dwieście sześć stron, więc może się wydawać, że to lektura na dwa wieczory. Nic bardziej mylnego! Ja przez każde zdanie brnęłam powoli, ciesząc swoją duszę tak wspaniale dobranymi słowami.

No dobra, czasu na czytanie mamy teraz naprawdę sporo. Miłych lektur! Do przeczytania za tydzień!

Tytuł - Przyjaciel
Tekst - Sigrid Nunez
Przekład - Dobromira Jankowska
Wydawnictwo Pauza, Warszawa, 2019