niedziela, 27 września 2020

DyrdyMarki - czyli dwieście stron z wąsem o Niedźwiedziu

 


Czy są tutaj jacyś słuchacze Programu Trzeciego Polskiego Radia? Założę się, że tak! Do niedawna w moim domu praktycznie zawsze można było usłyszeć Trójkę. Towarzyszyła nam przy śniadaniu i kolacji, w weekendowe popołudnia i oczywiście piątkowe wieczory. Sądzę, że pana Marka od "Listy" nie trzeba nikomu przedstawiać. To człowiek, który ukształtował gust muzyczny wielu Polaków - w szczególności tych w wieku moich rodziców. To człowiek, który potrafił przykuć do radioodbiorników tysiące (o ile nie miliony!) słuchaczy. To człowiek o głosie, który wywołuje uśmiech i same pozytywne myśli. To człowiek, który swoimi opowieściami, wiedzą i doświadczeniem kupił sympatię całego świata. To człowiek radia. Marek Niedźwiecki.


Najpierw przenieśmy się do lat sześćdziesiątych. Marek Niedźwiecki był wówczas w wieku nastoletnim. Już wtedy znacząco wyróżniał się w gronie swoich rówieśników. Jego sobotnie poranki zawierały jeden, niezmienny rytuał - kupowanie "Sztandaru Młodych". Właśnie w tej gazecie pojawiała się "Lista Przebojów Studia Rytm". Audycja była emitowana w godzinach wieczornych. Przez całą sobotę, młodego Marka kusiło, aby podejrzeć, które numery znalazły się na "Liście". Niekiedy zerkał na przykład na dziesiąte miejsce, ale nigdy nie podglądał, która piosenka dumnie błyszczała przy jedynce. To ćwiczyło samodyscyplinę i pozwalało przeżywać liczne zaskoczenia, rozczarowania i nieustające podekscytowanie. "Lista Przebojów Studia Rytm" to nie jedyna lista, której słuchał Marek Niedźwiecki. Już w dzieciństwie stał się wielbicielem radia, a przede wszystkim muzyki.


Jak myślicie, ile płyt posiada pan Marek? Trzy tysiące? Osiem? Dziesięć? Nie. Piętnaście tysięcy. No może nieco ponad. Trzeba przyznać, że to kolekcja zasługująca na jakiś potężny medal. Właściciel tej kolekcji twierdzi, że kupowanie płyt to jego uzależnienie. Uwielbia dotykać ich okładek i czytać książeczki. Pliki z muzyką nie dostarczają mu tyle emocji, chociaż powoli się z nimi zaprzyjaźnia. Niektóre jego płyty stoją na półce jeszcze nieodfoliowane. Po prostu Marek Niedźwiecki nie czuje potrzeby, aby je rozpakować - no przecież nigdzie mu nie uciekną. I okazuje się, że nie tylko on tak robi. Wojciech Mann również niechętnie to przyznaje. W Waszej głowie może teraz krążyć pytanie: jak to możliwe, że ten człowiek posiada w domu tak wiele płyt?! Na przykład na początku lat dziewięćdziesiątych pan Marek przebywał w Chicago. Do Warszawy wrócił z porządnie napakowaną walizką. Zapytany o to, ile wiezie płyt, odpowiedział, że sto. Został zaatakowany wybałuszonymi oczami i ironicznym śmiechem. Strach pomyśleć, co by się stało, gdyby powiedział prawdę! Bo wspomniana setka nie była prawdziwą odpowiedzią.


Kawał czasu temu, kiedy Piotr Kaczkowski wyjechał do Stanów Zjednoczonych, Marek Niedźwiecki dostał w zastępstwie nocne wydanie sobotniego "Zapraszamy do Trójki". Przejmował antenę między godziną dwudziestą trzecią a drugą. I wpadł na dość nietypowy pomysł na prowadzenie tej audycji. Co tydzień przynosił do studia zegarek od wujka i wieszał go na mikrofonie. Robiła się atmosfera idealna do zapalenia świec i... czytania wierszy. Dlatego też pan Marek z wielką wnikliwością czytał przez trzy godziny wiersze Haliny Poświatowskiej. Wzbogacał tę recytację rockową muzyką. Podczas tych sobotnich nocy przekroczył intymną granicę między słuchaczami. Dostrzegł to dopiero czytając listy od słuchaczek, które wyznawały mu miłość i koniecznie chciały go odwiedzić. Dlaczego Marek Niedźwiecki czytał akurat wiersze Haliny Poświatowskiej? Chyba nietrudno zgadnąć, jaka jest odpowiedź - po prostu uwielbiał jej poezję. Oprawił sobie nawet jej portret w ramkę. Kiedyś pani sprzątająca spytała się, czy to jego była narzeczona. No niestety nie.


Oprócz Poświatowskiej, płyt i "Sztandaru Młodych", Marek Niedźwiecki uwielbia również Szklarską Porębę. Po raz pierwszy odwiedził to miejsce dwadzieścia lat temu. Pojechał tam z Trójką na "Listę" wyjazdową. Nie jest tajemnicą, że pan Marek nie przepadał za audycjami wyjazdowymi. Ponoć kosztowały go całą górę zdrowia i nerwów. Uważa też, że dla ludzi słuchających takich wyjazdówek w domu nie jest to żadna atrakcja. Nie zgodzę się z tym, bo kiedy byłam młodsza, lubiłam słuchać tych pozdrowień. A, właśnie! Być może nie wiecie, że w Szklarskiej utarł się taki zwyczaj, że między utworami słuchacze przesyłali na antenie pozdrowienia. Najzabawniejsze historie są oczywiście związane z wypowiedziami dzieci. Kilkanaście lat temu do wyjazdowego studia wkradł się pięcioletni Czajek. Czarek nie wymawiał "r". Przyjechał z mamą na "Listę" i powiedział legendarne zdanie: "Do widzenia, niestety muszę iść już spać". Dlaczego legendarne? Ponieważ do maja te słowa Czarka zamykały każdą "Listę Przebojów".


Co to jest radio? Marek Niedźwiecki uważa, że to jedno z najtrudniejszych pytań, jakie zostały mu zadane. Radio to ludzie. Radio to muzyka. Radio to fale. Radio to rozmowy. Radio to również nieprzewidywalność. Nie wiadomo, co wydarzy się za kilka minut. Nie wiadomo, kto będzie gościem audycji. Nie wiadomo, jaka pojawi się piosenka. Według pana Marka, ludzie właśnie dlatego słuchają radia. Chcą być zaskakiwani. Oczywiście mniej więcej wiedzą, czego mogą spodziewać się po danych prezenterach i dziennikarzach, jednak szczypta niewiedzy wciąż pozostaje. A skoro jesteśmy przy nieprzewidywalności, koniecznie musimy zahaczyć o teatr wyobraźni. Tak, radio to teatr wyobraźni. Marek Niedźwiecki szczególnie pobudzał wyobraźnię trójkowych słuchaczy. Czasami robił sobie z nich niezłe żarty. Kiedyś udawał, że prowadzi "Listę Przebojów" z kawiarni Ptyś. Specjalnie robił rundki na korytarzu, aby wbiegać zdyszany do radia, otwierać butelki z wodą gazowaną i mówić głośno, żeby przekrzyczeć "sztuczny" kawiarniany szum. Co więcej, Marek Niedźwiecki nawet podał adres kawiarni Ptyś. I już możecie sobie wyobrazić, co się działo później. Biedni słuchacze szukali kawiarni, z której były prowadzone "Listy Przebojów"! Niezły żartowniś z tego pana Marka.


Co kolekcjonował Marek Niedźwiecki? No dobra, ułatwię Wam to pytanie - czego on nie kolekcjonował? Dlaczego nie poleciał na wywiad z Davidem Bowiem? Czemu Australia jest dla niego niczym olbrzymi magnes? Komu podkradł papierosy w Wiedniu? Co podarował Madonnie? W jaki sposób stał się bohaterem przyjęcia Lionela Richiego? Jakie są jego "płyty idealne"? Czy jest asertywny? Co jest jego daniem popisowym? Do kogo wysyłał kartki pocztowe? Czemu nie przepada za wywiadami telefonicznymi? I dlaczego codziennie pije wodę z miodem?


Marek Niedźwiecki twierdził kiedyś, że nie wierzy w życie pozaradiowe. Teraz zmienił swoje zdanie. W Trójce spędził aż trzydzieści osiem lat! Przez te niecałe czterdzieści lat udało mu się stworzyć audycje mądre, wartościowe, uwielbiane, a czasami niesamowicie zabawne. W swojej książce "DyrdyMarki" stoi rozkrokiem pomiędzy dwoma wiekami i opowiada historie pełne anegdot, niesamowitych wspomnień i niezapomnianych podróży. To również pozycja o codziennych sprawunkach. Dowiemy się, jaki jest ulubiony napój pana Marka, czemu uwielbia kotlety mielone i po jakie produkty chodzi na bazarek. Czytając "DyrdyMarki", cały czas miałam w głowie głos Marka Niedźwieckiego. I poczułam się, jakbym nagle zyskała nowego kolegę, naprawdę!


To nie są żadne dyrdymałki, uwierzcie mi. To "DyrdyMarki".


Tytuł - DyrdyMarki
Tekst - Marek Niedźwiecki
Opracowanie graficzne - Andrzej Wąsik
Wydawnictwo Wielka Litera, Warszawa, 2020

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz