Kiedy rozpoczynają się letnie igrzyska olimpijskie, cały świat wpatrzony jest w telewizory i praktycznie wszystkim udzielają się sportowe emocje. Losy polskich sportowców absolutnie żadnemu Polakowi nie są obojętne. Do ostatniej chwili trzymamy kciuki i nie gasimy w sobie iskry nadziei. Czasami podnosimy głos, rzucamy niemiłe słówko, a niekiedy piejemy z zachwytu i z radością wstajemy z kanapy. Dziś skupimy się raczej na tych drugich reakcjach. Nie jest tajemnicą, że Polakom udało się uzbierać całkiem sporo olimpijskich medali. Za każdym złotem, srebrem lub brązem kryje się niezwykle ciekawa i nierzadko niespodziewana opowieść.
Zacznijmy od pierwszego polskiego medalu, który udało się nam zdobyć na słynnej olimpiadzie. Musimy uruchomić książkowy wehikuł czasu i przenieść się prawie sto lat wstecz. Uf, no dobra - już jesteśmy w tysiąc dziewięćset dwudziestym ósmym roku. Znajdujemy się w Amsterdamie. Mimo tego, że mamy lato, pogoda nie dopisuje. Deszcz oraz wiatr urządzili sobie wielodniowe przyjęcie. Wesoło tańczą nad całym miastem i porządnie wymachują biodrami. Nie sprzyjają warunkom do rzucania dyskiem. Halina Konopacka wzięłą do ręki mokry, potwornie śliski dysk, stanęła w kole o rozmiękłym podłożu i od razu wiedziała, po co tutaj przyjechała. Jej skupienie oraz umiejętności pozostały na swoim miejscu. Dysk wylądował na granicy czterdziestu metrów! To był nowy rekord świata! I to ustanowiony przez Polkę! Żadna rywalka nie uzyskała lepszego wyniku. Złoto Haliny Konopackiej było polskim akcentem na igrzyskach oraz prezentem na dziesięciolecie odzyskania niepodległości.
Był Amsterdam, teraz czas na Montreal. Jeszcze przed rozpoczęciem ogromnej olimpiady Polacy doskonale wiedzieli, że już za moment będą się cieszyć złotym medalem. Dlaczego? Czy rozgrywki były ustawione? Oczywiście, że nie. Już wszyściutko Wam tłumaczę. Nasza drużyna siatkarska trenowała wtedy pod okiem Huberta Wagnera. Od razu musicie wiedzieć, że był to niezwykle wymagający trener. Niektórzy mówili o nim, że jest tyranem i katem! Ten mężczyzna zakończył swoją karierę gracza i od razu rozpoczął karierę trenera. Jego charakter nie należał do najłatwiejszych. To on ustalał warunki i dyktował zasady. Zawodnicy musieli mu się podporządkować. Nikt nie miał śmiałości postawić się Hubertowi Wagnerowi. Trener dbał o kondycję swojej drużyny przed olimpiadą. Siatkarze wychodzili z treningów okropnie zmęczeni. Często czekało ich jeszcze bieganie po górach z dodatkowym obciążeniem! Tak, to także był rozkaz Wagnera. Gdy trener oznajmił, że Polacy przyjadą z igrzysk ze złotym medalem w dłoni, nikt nie wątpił w jego słowa. Kibice oraz gracze się nie zawiedli - stanęliśmy na najwyższym miejscu na podium!
Czasami swojego sukcesu nie warto mierzyć w medalach i zwycięstwach. Te słowa mogłyby wybrzmieć z ust Elżbiety Krzesińskiej, którą na olimpiadzie dopadł przeogromny pech. Udział w finale skoku w dal kobiet to niezłe wyróżnienie. Wśród finalistek znalazła się siedemnastoletnia Polka. Tak, zgadliście! To właśnie Elżbieta Krzesińska. Oczy wszystkich kibiców od razu skierowały się na młodą reprezentantkę. Nastoletnia Ela wszystkich zachwyciła swoim długim, jasnym warkoczem. Nasza lekkoatletyczka wykonała imponująco daleki skok. Już prawie cieszyła się ze złotego medalu! Jednak po kilku chwilach wokół zawodniczki zrobiło się zgrupowanie sędziów. Wszyscy wymieniali się niepokojącymi spojrzeniami. Jaka dziwna sytuacja! Okazało się, że ten piękny warkocz Elżbiety Krzesińskiej zrujnował jej wygraną! Dotknął piasku zanim nasza reprezentantka zdążyła to zrobić! Sędziowie doszli do porozumienia i wydali niepomyślny werdykt dla Polki. Rany, cóż za pech!
Z całą pewnością znacie powiedzenie „gest Kozakiewicza”. Powstało ono w Moskwie podczas igrzysk w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym roku. Na olimpijskim osiemdziesięcio tysięcznym stadionie większość miejsc zajęli rosyjscy kibice. Powód jest chyba jasny - w końcu to w ich mieście odbywały się słynne zawody. Gdy Władysław Kozakiewicz wziął do ręki tyczkę i dumnie pojawił się z nią na rozbiegu, atakowały go głośne gwizdy. Lokalnym kibicom nie podobały się wybitne skoki naszego tyczkarza. W końcu sportowiec znalazł się w finale. Emocje na stadionie się nasilały, a hałas stawał się głośniejszy i coraz bardziej irytujący. Władysław Kozakiewicz, ciesząc się swoim udanym skokiem, pokazał publiczności wymowny gest. Położył lewą rękę na prawym ramieniu i uniósł prawą pięść do góry. Jak możecie się domyślać, nie spodobało się to rosyjskim kibicom. W końcu Polak zwyciężył walkę o rekord świata oraz złoto. Oprócz tego, że był zwycięzcą, jego gest sprzeciwu wobec władzy przeszedł do historii.
Dwa akapity temu wspomniałam o siedemnastoletniej Elżbiecie Krzesińskiej. W takim razie pozostańmy przy młodych reprezentantkach Polski. Na swojej pierwszej olimpiadzie Otylia Jędrzejczak pojawiła się mając szesnaście lat. Niestety, nie udało się jej zwyciężyć pierwszego wyścigu. Ze swoją rywalką przegrała o dwie setne sekundy. Wyobraźcie sobie - to zaledwie długość paznokcia! Nastolatka była zrozpaczona i załamana. Na całe szczęście udało się jej odnaleźć zgromadzoną wcześniej energię oraz umiejętności. Trzy dni później pobiła rekord Europy i awansowała do finału! Jak zapewne wiecie, letnie igrzyska odbywają się co cztery lata. Czterdzieści osiem miesięcy po swoim sukcesie Otylia Jędrzejczak znowu pojawiła się na olimpiadzie. Tym razem w Atenach. Na początku polscy kibice obgryzali paznokcie i zasłaniali oczy. Ale już po chwili wybałuszali je ze zdziwienia! Nasza pływaczka odzyskała swoją siłę. Zapewniła sobie srebrny medal. Trzy dni później znowu stanęła na słupku startowym. Jej zadaniem było przepłynięcie dwustu metrów stylem motylkowym, inaczej nazywanym również delfinem. Motylia, bo tak nazywano naszą reprezentantkę, pokonała tę odległość po mistrzowsku! Do tej pory jest jedyną złotą medalistką polskiego pływania!
Mam do Was nieco nietypową prośbę. Uwaga, uwaga! Przypomnijcie sobie chód kaczki. Chyba zgodzicie się ze mną, że wygląda on troszkę komicznie. W takim razie wyobraźcie sobie teraz dorosłych, wysportowanych mężczyzn naśladujących... właśnie chód kaczki. Biorą oni udział w olimpijskim wyścigu. Rytmicznie machają zgiętymi rękami, kołyszą biodrami i szurają piętami. To chodziarze. Robert Korzeniowski był jednym z nich. Prawdopodobnie jest on najlepszym chodziarzem wszech czasów! Dzięki niemu miliony Polaków siedziało przed telewizorami i oglądało zawody tej przedziwnej dyscypliny. Na swoich pierwszych igrzyskach Robert Korzeniowski nie odniósł żadnego sukcesu. Już przy samym finiszu został zdyskwalifikowany za przekroczenie zasad. Cztery lata później szczęście również mu nie dopisało. A przynajmniej tak wszystkim się wydawało. Polski chodziarz już zbliżał się do mety, ale nagle wyprzedził go Meksykanin. Nasz reprezentant prawie trzymał w ręce srebrny medal. Kilkanaście minut po skończonych zawodach okazało się, że Meksykanin popełnił błąd. Mamy to! Skoro rywal został zdyskwalifikowany, Robert Korzeniowski zajął pierwsze miejsce. Teraz już mógł trzymać w ręce złoty medal.
Kto zdobył dla Polski najwięcej olimpijskich medali? Czyżby to była Irena Szewińska? Czym od innych tenisistek różni się Natalia Partyka? Jaki charakter ma Władysław Komar? Kim są „Orły Górskiego” i dlaczego mojemu bratu Bartkowi tak bardzo podoba się ich historia? Adam Szczepański, autor dzisiejszej pozycji, z wielką przyjemnością odpowie Wam na te pytania. Zaglądając do książki „Herosi. 20 historii o polskich olimpijczykach” poznacie kulisy sukcesów (i porażek) naszych sportowców. Kojarzymy ich nazwiska oraz twarze. Kibicujemy im podczas najważniejszych zawodów na świecie. Cieszymy się, kiedy dumnie chwalą się kolejnymi medalami. Warto przeczytać „Herosów” i troszkę zakumplować się z polskimi mistrzami. Gwarantuję Wam, że podróż na olimpijskie stadiony umili Matteo Ciompallini, który wykonał ilustracje.
Do biegu, gotowi, start! Lecimy na olimpiadę!
Tytuł - Herosi. 20 historii o polskich olimpijczykach
Tekst - Adam Szczepański
Ilustracje - Matteo Ciompallini
Wydawnictwo Znak Emotikon, Kraków, 2020
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz