Sprzątanie, gotowanie obiadu, kupowanie nakręcanej lalki lub makaronu, branie udział w szkolnej zabawie - dla dorosłej kobiety są to rzeczy proste. Dla pani Flakonik też były to rzeczy łatwe, choć czasami była malusieńka jak flakonik na ocet lub oliwę. Pani Flakonik to zwariowana staruszka, która na bank normalna nie jest. No bo przecież, jaka normalna starsza pani zamieniłaby się np. w Calineczkę, flakonik? Oczywiście żadna.
"- Proszę bardzo, może pani pozwoli - mówiła Ania, częstując swego gościa okrągłym ciasteczkiem z dziurką.
- Bardzo dziękuję - rzekła pani Flakonik i wsadziła głowę w dziurkę". Kobieta naprawdę wpada na zaskakujące pomysły. Kto by pomyślał, żeby przejechać się na kocie? Maleńka pani Flakonik! Bachnąć o podłogę zawinięta w kołdrę jak naleśnik? Maleńka pani Flakonik! Polecieć na sójce na "Wielki Festiwal Wron"? Maleńka pani Flakonik! Udawać nakręcaną lalkę? Maleńka pani Flakonik!
Obowiązki domowe nie sprawiały staruszce dużego trudu, bo miała kilku sprzymierzeńców. A byli nimi: myszy, kot, pies, deszczowa chmura, wiatr, słońce, miska i patelka. Niektórym osobnikom pani Flakonik musiała lekko podkręcić poziom irytacji, jednak gdy to zrobiła... poszło gładko, jak po maśle!
Można zostać królową wron? Chyba tylko w zabawach dzieci. Główna bohaterka książki Alfa Prøysena została królowa wron (i to naprawdę!). Lub też stała się nakręcaną lalką, jako fant na loterii na szkolnej zabawie. A jakie było zamieszanie! Przeczytajcie tę świetną książkę. Po pochłonięciu jej poznacie więcej przygód i problemów państwa Flakoników.
Książka jest dedykowana cztero, pięcio-letnim dzieciom, ale nastoletnich lub dorosłych czytelników też może rozbawić i wciągnąć w całości razem z głową, sercem i brzuszkiem. Dlaczego też brzuchem? Brzuchem, bo pan Prøysen też tam wspomniał o jedzeniu. Choćby wtedy, kiedy pani Flakonik robiła naleśniki, gdy Ania poczęstowała kobietę ciasteczkiem z dziurką oraz przy gotowaniu makaronu przez starszą panią.
Słysząc, że pani Flakonik jest maleńka jak flakonik na ocet lub oliwę, wyobrażamy sobie, iż wygląda ona zupełnie inaczej niż na ilustracjach Krystyny Witkowskiej. Pani Krystyna przedstawiła tę książkę w innych barwach aniżeli pan Alf swój tekst. Razem ich praca tworzy jednak jedną, zgraną całość. Obrazki w tej książce przypominają mi bajkę "Filemon i Bonifacy".
Z języka norweskiego na zrozumiały dla polskich dzieci język przełożył pan Andrzej Nowicki. Z tą lekturą łączą się jednak cztery nazwiska, a są nimi Prøysen, Witkowska, Nowicki oraz oczywiście Flakonik.
Zgodnie z regułą - tytuł: Maleńka pani Flakonik; napisał: Alf Prøysen; zilustrowała: Krystyna Witkowska; przetłumaczył: Andrzej Nowicki.
Wydawnictwo Dwie Siostry, Warszawa 2014
Maja Sołtysik. Czternastolatka. Czyta i wącha. Książki, rzecz jasna. A potem o nich pisze.
sobota, 28 stycznia 2017
piątek, 20 stycznia 2017
Książę w cukierni - czyli niedźwiedź, słodycze i szczęście
Szczęście. Każdy sobie zdaje sprawę z tego, że szczęście nie trwa wiecznie. Ale czy podchodzimy do tego negatywnie? Powiedziałabym, iż podchodzimy do niego z euforią. Jesteśmy zadowoleni z czegoś, co robimy, ale jednocześnie w tym samym czasie może nam być smutno, np. czujemy się nieszczęśliwi, gdy ktoś cierpi. Czy jeżeli siedzimy sobie w cukierni w towarzystwie jednej osoby i jemy pyszne pączki z lukrem, jesteśmy szczęśliwi? Większość dzieci odpowiedziałaby, że są szczęśliwi, uśmiechnięci oraz radośni.
Duży Książę siedzi sobie w cukierni z zielonowłosą Kaktusicą i objadają się słodyczami, lecz przy tym objadaniu się kontynuują bardzo ważną rozmowę właśnie o szczęściu. Książka Marka Bieńczyka rozpoczyna się właśnie od nieszczęśliwego podejścia do szczęścia. "Ze szczęściem są same kłopoty - powiedział Duży Książę i wgryzł się w pączka. - A największy to taki, że już było".
Kaktusica próbuje przekonać Księcia, że szczęście to rzecz potrzebna i dobra, jednak on dalej się upiera. Najlepiej byłoby, jakby szczęście nie istniało - tak uważa Duży Książę. Dziewczyna cały czas namawia Księcia na kolejną porcję słodkości. Myślicie, że w ten sposób chce go uszczęśliwi?
To taka słodka chwila, jednak "Książę w cukierni" też nie jest szczęśliwy. Ma wyrzuty sumienia, że on teraz je pyszności, a dzieci w Afryce głodują. Czy lepiej cieszyć się tą chwilą, być w różowym humorze i wszystkie złe lub nieprzyjemne rzeczy odłożyć na bok? Nie przejmować się nimi? Może choć na chwilę trzeba tak zrobić?
Czytając tę książkę myślimy o tym, jak ważne jest w naszym życiu szczęście. Warto jest się nim dzielić, bo szczęście może okazać się zaraźliwe. Niektórzy ludzie potrafią cieszyć się z mniejszych rzeczy, inni potrzebują tych nieco większych.
"Książę w cukierni' to książka z małą ilością tekstu, a dużą rolę pełnią tu ilustracje. Pozycja ta jest bardzo ciekawa, chociaż gdy słyszymy, że nasze czytadełko jest o radości, szczęściu, to myślimy sobie - przecież ta książka nie będzie miała w ogóle wątków, skoro jest tylko o szczęściu. Ona będzie nudna! Wcale nudna nie jest. To niezwykle interesująca poczytajka.
Kolej na ilustracje. Nigdy nie widziałam lepszych ilustracji, a raczej jednego, ogromnego, kwitnącego obrazka! Książkę można rozłożyć jak harmonijkę. Nie wiem czy był to pomysł pani Joanny, czy pana Marka, ale wiem na pewno, że jest świetny. Znacie nazwisko Concejo? To nazwisko posiada pewna genialna ilustratorka o imieniu Joanna. Do imienia i nazwiska należy koniecznie dołożyć słowo "niezwykła", wtedy otrzymamy: niezwykła Joanna Concejo. Pani Asia prześlicznie rysuje ołówkiem i kredkami!
W niejednym mieście są już ferie, więc wykorzystując wolny czas zawsze możemy iść do cukierni*, jeść słodkości i dyskutować o szczęściu, a najlepiej cieszyć się nim. Ale pamiętajmy, o rzeczach przykrych, trudnych też trzeba rozmawiać.
W większości ilustracji występuje przepiękny niedźwiedź, choć w tekście pan Bieńczyk nic, a nic o tym nie wspominał. Jestem ciekawa, czy odkryjecie dlaczego pani Concejo go tam wkomponowała.
*Uwaga! Nie przejedzcie się! Jeszcze musicie z niej wyjść!
Tytuł: Książę w cukierni; autor tekstu: Marek Bieńczyk; autorka ilustracji: Joanna Concejo
Wydawnictwo Format, Wrocław 2014
Duży Książę siedzi sobie w cukierni z zielonowłosą Kaktusicą i objadają się słodyczami, lecz przy tym objadaniu się kontynuują bardzo ważną rozmowę właśnie o szczęściu. Książka Marka Bieńczyka rozpoczyna się właśnie od nieszczęśliwego podejścia do szczęścia. "Ze szczęściem są same kłopoty - powiedział Duży Książę i wgryzł się w pączka. - A największy to taki, że już było".
Kaktusica próbuje przekonać Księcia, że szczęście to rzecz potrzebna i dobra, jednak on dalej się upiera. Najlepiej byłoby, jakby szczęście nie istniało - tak uważa Duży Książę. Dziewczyna cały czas namawia Księcia na kolejną porcję słodkości. Myślicie, że w ten sposób chce go uszczęśliwi?
To taka słodka chwila, jednak "Książę w cukierni" też nie jest szczęśliwy. Ma wyrzuty sumienia, że on teraz je pyszności, a dzieci w Afryce głodują. Czy lepiej cieszyć się tą chwilą, być w różowym humorze i wszystkie złe lub nieprzyjemne rzeczy odłożyć na bok? Nie przejmować się nimi? Może choć na chwilę trzeba tak zrobić?
Czytając tę książkę myślimy o tym, jak ważne jest w naszym życiu szczęście. Warto jest się nim dzielić, bo szczęście może okazać się zaraźliwe. Niektórzy ludzie potrafią cieszyć się z mniejszych rzeczy, inni potrzebują tych nieco większych.
"Książę w cukierni' to książka z małą ilością tekstu, a dużą rolę pełnią tu ilustracje. Pozycja ta jest bardzo ciekawa, chociaż gdy słyszymy, że nasze czytadełko jest o radości, szczęściu, to myślimy sobie - przecież ta książka nie będzie miała w ogóle wątków, skoro jest tylko o szczęściu. Ona będzie nudna! Wcale nudna nie jest. To niezwykle interesująca poczytajka.
Kolej na ilustracje. Nigdy nie widziałam lepszych ilustracji, a raczej jednego, ogromnego, kwitnącego obrazka! Książkę można rozłożyć jak harmonijkę. Nie wiem czy był to pomysł pani Joanny, czy pana Marka, ale wiem na pewno, że jest świetny. Znacie nazwisko Concejo? To nazwisko posiada pewna genialna ilustratorka o imieniu Joanna. Do imienia i nazwiska należy koniecznie dołożyć słowo "niezwykła", wtedy otrzymamy: niezwykła Joanna Concejo. Pani Asia prześlicznie rysuje ołówkiem i kredkami!
W niejednym mieście są już ferie, więc wykorzystując wolny czas zawsze możemy iść do cukierni*, jeść słodkości i dyskutować o szczęściu, a najlepiej cieszyć się nim. Ale pamiętajmy, o rzeczach przykrych, trudnych też trzeba rozmawiać.
W większości ilustracji występuje przepiękny niedźwiedź, choć w tekście pan Bieńczyk nic, a nic o tym nie wspominał. Jestem ciekawa, czy odkryjecie dlaczego pani Concejo go tam wkomponowała.
*Uwaga! Nie przejedzcie się! Jeszcze musicie z niej wyjść!
Tytuł: Książę w cukierni; autor tekstu: Marek Bieńczyk; autorka ilustracji: Joanna Concejo
Wydawnictwo Format, Wrocław 2014
środa, 18 stycznia 2017
Garnitur na każdą okazję - czyli Maxymalnie musztardowożółty garnitur
Każdy człowiek ma marzenia. Max też miał takie jedno: marzył o swoim własnym garniturze. Nie brakowało mu niczego innego. Rodzina Nixów liczyła dziewięcioro członków, a byli nimi tata Nix, mama Nix, Paul, Emil, Otto, Walter, Hugo, Johann... i Max - najmłodszy i ostatni syn rodziców Nix.
Mieszkali w miasteczku o nazwie Winkelburg położonym w połowie góry, która miał trzy szczyty. Polskie dzieci narzekają, że mamy za mało śniegu, a tam czy lato, czy zima, wiosna, jesień - biało jakbyśmy byli w misce pełnej lodów śmietankowych.
Max miał zielony sweter, zielone skarpety, zielony kapelusik oraz zielone skórzane spodenki. W Wilkenburgu każdy miał jednolity strój. Dziwne, prawda? Chłopiec chciał mieć strój inny niż wszyscy. Pragnął, żeby mieszkańcy miasteczka mówili na jego widok: "Patrzcie! To idzie Maksymilian w swoim cudownym garniturze".
Młodzi mężczyźni rodzinki Nixów mieli swoje zajęcia, np. Poul - narty; Emil - sanki; Otto - gazety; Walter - ryby; Hugo - lisy; Johann - krowy; Max - wszystko. Ale wszystko? Jak to wszystko? A tak to. Max miał smykałkę do wszystkiego, co robili jego bracia. Dlaczego? Może dlatego, żę przyszedł na świat ostatni i miał okazję obserwować wszystko. Wspomnijmy jeszcze o rodzicach. Tato pracuje w banku, a mama jest krawcową.
Pewnego dnia listonosz przyniósł paczkę. Co w niej było? Oczywiście wełniany, włochaty, nowiuteńki, musztardowożółty garnitur.
"Max maszerował po Winkelburgu w tę, z powrotem i dookoła w swoim musztardowożółtym garniturze. Gdy przechodził sklepikarz i piekarz, kowal i krawiec, złotnik i druciarz, rzeźnik i oberżysta, pan nauczyciel i panie domu, pastor i burmistrz, wszyscy wyglądali ze swoich okien i drzwi". Jak to się stało, że garnitur trafił właśnie do Maxa? Czemu chłopaki nie chcieli go przyjąć? Aby znaleźć odpowiedzi na tego typu pytania, musicie zajrzeć do "Garnituru na każdą okazję".
"To nie miało znaczenia". Chłopiec bardzo chciał, aby jego marzenie się spełniło, więc nie zważał na to, co powiedzą inni. Szczęściarz z tego Maxa! Spełniły mu się dwa marzenia na raz, bo i miał garnitur, i wyróżniał się wśród Wilkensburgowiczów.
Ilustracje są wykonane farbami i pędzlem. To widać od razu i trzeba przyznać, że mają w sobie coś takiego przyciągającego uwagę, takiego magicznego. Namalowała je pani Agnieszka Skopińska i wielkie brawa dla niej. Są naprawdę cudne!
Oczywiście to mój obowiązek napisać, i zrobię to z przyjemnością - tytuł: Garnitur na każdą okazję; napisała: Sylvia Plath; ilustrowała: Agnieszka Skopińska; przetłumaczyła: Jadwiga Jędryas
Wydawnictwo Dwie Siostry, Warszawa 2012
Mieszkali w miasteczku o nazwie Winkelburg położonym w połowie góry, która miał trzy szczyty. Polskie dzieci narzekają, że mamy za mało śniegu, a tam czy lato, czy zima, wiosna, jesień - biało jakbyśmy byli w misce pełnej lodów śmietankowych.
Max miał zielony sweter, zielone skarpety, zielony kapelusik oraz zielone skórzane spodenki. W Wilkenburgu każdy miał jednolity strój. Dziwne, prawda? Chłopiec chciał mieć strój inny niż wszyscy. Pragnął, żeby mieszkańcy miasteczka mówili na jego widok: "Patrzcie! To idzie Maksymilian w swoim cudownym garniturze".
Młodzi mężczyźni rodzinki Nixów mieli swoje zajęcia, np. Poul - narty; Emil - sanki; Otto - gazety; Walter - ryby; Hugo - lisy; Johann - krowy; Max - wszystko. Ale wszystko? Jak to wszystko? A tak to. Max miał smykałkę do wszystkiego, co robili jego bracia. Dlaczego? Może dlatego, żę przyszedł na świat ostatni i miał okazję obserwować wszystko. Wspomnijmy jeszcze o rodzicach. Tato pracuje w banku, a mama jest krawcową.
Pewnego dnia listonosz przyniósł paczkę. Co w niej było? Oczywiście wełniany, włochaty, nowiuteńki, musztardowożółty garnitur.
"Max maszerował po Winkelburgu w tę, z powrotem i dookoła w swoim musztardowożółtym garniturze. Gdy przechodził sklepikarz i piekarz, kowal i krawiec, złotnik i druciarz, rzeźnik i oberżysta, pan nauczyciel i panie domu, pastor i burmistrz, wszyscy wyglądali ze swoich okien i drzwi". Jak to się stało, że garnitur trafił właśnie do Maxa? Czemu chłopaki nie chcieli go przyjąć? Aby znaleźć odpowiedzi na tego typu pytania, musicie zajrzeć do "Garnituru na każdą okazję".
"To nie miało znaczenia". Chłopiec bardzo chciał, aby jego marzenie się spełniło, więc nie zważał na to, co powiedzą inni. Szczęściarz z tego Maxa! Spełniły mu się dwa marzenia na raz, bo i miał garnitur, i wyróżniał się wśród Wilkensburgowiczów.
Ilustracje są wykonane farbami i pędzlem. To widać od razu i trzeba przyznać, że mają w sobie coś takiego przyciągającego uwagę, takiego magicznego. Namalowała je pani Agnieszka Skopińska i wielkie brawa dla niej. Są naprawdę cudne!
Oczywiście to mój obowiązek napisać, i zrobię to z przyjemnością - tytuł: Garnitur na każdą okazję; napisała: Sylvia Plath; ilustrowała: Agnieszka Skopińska; przetłumaczyła: Jadwiga Jędryas
Wydawnictwo Dwie Siostry, Warszawa 2012
piątek, 13 stycznia 2017
Złota klatka - czyli książka nie tylko z piękną okładką
Walentyna posiada wszystko, co sobie tylko może wyobrazić, lecz to dlatego, że jest córką cesarza. Ma 390 par butów, 812 kapeluszy oraz 50 pasków z wężowych ogonów. Ale nie ma kolegów, bo wystarczało jej to, że ma mnóstwo służących. Jednak nie zawsze wszystko wychodziło, tak jak chciała. Miała jedną klatkę pustą.
Dziewczyna była naprawdę nie do zniesienia! 101 klatek znajdowało się w domu i wszystkie należały do niej. 100 klatek miało w sobie ptaki, ale jedna była niezamieszkana. Skrzydlaci mieszkańcy nie męczyli się w klatkach, bo klatki były przeogromne. Męczyła je tylko Walentyna. Wszystko musiało być właśnie tak, jak ona chciała, ponieważ jak nie... ciach! I już sługa nie miał głowy.
"Walentyna mówiła:
Chcę ptaka ze szklanymi skrzydłami!
Walentyna mówiła:
Chcę ptaka z kolorowym dziobem!
Walentyna mówiła:
Chcę ptaka plującego wodą!". Tak to było z tą dziewuszką. Umiała być tylko niezadowolona.
"Ale nie ona jedna straciła głowę dla tych klatek!" Martwiła się, że jej "Złota klatka" jest pusta. Nie chciała tego przyjąć i dzień w dzień wykrzykiwała nowe polecenia, a jak ktoś ich nie wykonał, albo przyszedł z pustymi rękami... ciach!
Nawet z drugiej strony świata przylatywali ludzie, aby zobaczyć niesamowity ptasi ogród Walentyny. Carl Cneut przedstawił to po mistrzowsku! Oglądając ilustracje nasuwa nam się myśl - Ależ ta książka jest cudowna! Już po okładce widać, iż spodoba się każdemu, nie tylko fanowi ptaków.
Pewnego dnia, Walentynie przyśnił się gadający ptak i zapragnęła takowego mieć. Słudzy przynosili jej papugi, ale ona, gdy się tylko zorientowała, że to papuga... ciach!
Spotkała chłopca, który obiecał jej, że przyniesie mówiącego ludzkim głosem ptaka. Musiał wystąpić jeden warunek, jaki - dowiecie się z książki. Przyniósł, a ona mu uwierzyła. Złota klatka była już prawie zapełniona. Prawie! Dlaczego "prawie"? A no bo dalej, to sami musicie przeczytać.
Książka jest dużych rozmiarów. Mówię Wam, warto jest ze "Złotą klatką" pod pachą wrócić z księgarni do domu. Jest szansa, że zarazicie nią innych czytelników na mieście!
"Młody lub nieco starszy czytelnik (jak to mawia Michał Nogaś w każdy poniedziałek)" wyciągnie z tej książki to samo pouczenie, i chyba właśnie o to chodziło Annie Castegnoli. Najpierw wymaga się coś od siebie, a później od innych. Nie można od innych wymagać rzeczy, których nie da się spełnić.
Tradycyjnie - tytuł: Złota klatka; napisała: Anna Castegnoli; zilustrował: Carll Cneut; przełożyła: Wioletta Gołębiewska
Wydawnictwo Dwie Siostry, Warszawa 2016
Dziewczyna była naprawdę nie do zniesienia! 101 klatek znajdowało się w domu i wszystkie należały do niej. 100 klatek miało w sobie ptaki, ale jedna była niezamieszkana. Skrzydlaci mieszkańcy nie męczyli się w klatkach, bo klatki były przeogromne. Męczyła je tylko Walentyna. Wszystko musiało być właśnie tak, jak ona chciała, ponieważ jak nie... ciach! I już sługa nie miał głowy.
"Walentyna mówiła:
Chcę ptaka ze szklanymi skrzydłami!
Walentyna mówiła:
Chcę ptaka z kolorowym dziobem!
Walentyna mówiła:
Chcę ptaka plującego wodą!". Tak to było z tą dziewuszką. Umiała być tylko niezadowolona.
"Ale nie ona jedna straciła głowę dla tych klatek!" Martwiła się, że jej "Złota klatka" jest pusta. Nie chciała tego przyjąć i dzień w dzień wykrzykiwała nowe polecenia, a jak ktoś ich nie wykonał, albo przyszedł z pustymi rękami... ciach!
Nawet z drugiej strony świata przylatywali ludzie, aby zobaczyć niesamowity ptasi ogród Walentyny. Carl Cneut przedstawił to po mistrzowsku! Oglądając ilustracje nasuwa nam się myśl - Ależ ta książka jest cudowna! Już po okładce widać, iż spodoba się każdemu, nie tylko fanowi ptaków.
Pewnego dnia, Walentynie przyśnił się gadający ptak i zapragnęła takowego mieć. Słudzy przynosili jej papugi, ale ona, gdy się tylko zorientowała, że to papuga... ciach!
Spotkała chłopca, który obiecał jej, że przyniesie mówiącego ludzkim głosem ptaka. Musiał wystąpić jeden warunek, jaki - dowiecie się z książki. Przyniósł, a ona mu uwierzyła. Złota klatka była już prawie zapełniona. Prawie! Dlaczego "prawie"? A no bo dalej, to sami musicie przeczytać.
Książka jest dużych rozmiarów. Mówię Wam, warto jest ze "Złotą klatką" pod pachą wrócić z księgarni do domu. Jest szansa, że zarazicie nią innych czytelników na mieście!
"Młody lub nieco starszy czytelnik (jak to mawia Michał Nogaś w każdy poniedziałek)" wyciągnie z tej książki to samo pouczenie, i chyba właśnie o to chodziło Annie Castegnoli. Najpierw wymaga się coś od siebie, a później od innych. Nie można od innych wymagać rzeczy, których nie da się spełnić.
Tradycyjnie - tytuł: Złota klatka; napisała: Anna Castegnoli; zilustrował: Carll Cneut; przełożyła: Wioletta Gołębiewska
Wydawnictwo Dwie Siostry, Warszawa 2016
sobota, 7 stycznia 2017
Thekla i jej chłopakowy świat - czyli chłopaki oraz wrażliwość
Da się żyć w chłopakowym świecie? Jeżeli masz tylko mamę, trzech braci i tatę - wszystko wskazuje na to, że tak. Ale w chłopakowym czy chłopczykowym? W chłopakowym, gdy chłopcy są niegrzeczni, a w chłopczykowym, gdy są grzeczni.
Pani Barbara Dubus towarzyszyła swojej córce przez cały rok i fotografowała niezapomniane chwile. Była z Theklą wszędzie.
W albumie, jak to bywa w albumie, teksty są krótkie, lecz bardzo wzruszające. Ośmioletnia dziewczynka otwiera swoją buzię i zaczyna opowiadać o prawdziwej historii męstwa w domu.
Thekla lubi przebierać się za Simbę oraz wierzy w duchy. Dorośli mają inne zdanie na ten temat, ale mama nie zabroniła opowiedzieć o tym dziewczynce.
Życie z mężczyznami jest coraz trudniejsze z każdym nadchodzącym dniem. Ośmiolatka dała radę. Po części można powiedzieć, że Thekla zachowuje się jak chłopak, jednak jak ją lepiej poznamy, zrozumiemy, że jest to też delikatna mała kobietka.
"Trzeba używać mózgu. On nam daje różne pomysły, wyobraźnię, myśli". Album daje nam dużo do przemyślenia. Warto przekładać strony, czytać i oglądać.
Czytając, możemy się też uczyć angielskiego oraz francuskiego. Teksy są napisane trzema językami. Domyślam się, że jest to sprawka pani Dubus.
Napiszę jeszcze raz - tytuł: Thekla i jej chłopakowy świat; tekst: Thekla i Barbara Dubus; fotografie: Barbara Dubus
Wytwórnia, Warszawa 2010
Pani Barbara Dubus towarzyszyła swojej córce przez cały rok i fotografowała niezapomniane chwile. Była z Theklą wszędzie.
W albumie, jak to bywa w albumie, teksty są krótkie, lecz bardzo wzruszające. Ośmioletnia dziewczynka otwiera swoją buzię i zaczyna opowiadać o prawdziwej historii męstwa w domu.
Thekla lubi przebierać się za Simbę oraz wierzy w duchy. Dorośli mają inne zdanie na ten temat, ale mama nie zabroniła opowiedzieć o tym dziewczynce.
Życie z mężczyznami jest coraz trudniejsze z każdym nadchodzącym dniem. Ośmiolatka dała radę. Po części można powiedzieć, że Thekla zachowuje się jak chłopak, jednak jak ją lepiej poznamy, zrozumiemy, że jest to też delikatna mała kobietka.
"Trzeba używać mózgu. On nam daje różne pomysły, wyobraźnię, myśli". Album daje nam dużo do przemyślenia. Warto przekładać strony, czytać i oglądać.
Czytając, możemy się też uczyć angielskiego oraz francuskiego. Teksy są napisane trzema językami. Domyślam się, że jest to sprawka pani Dubus.
Napiszę jeszcze raz - tytuł: Thekla i jej chłopakowy świat; tekst: Thekla i Barbara Dubus; fotografie: Barbara Dubus
Wytwórnia, Warszawa 2010
wtorek, 3 stycznia 2017
Dynastia Miziołków - czyli wcale nie nudna lektura
Miziołek. Każdy dziesięcioletni uczeń, który przeczytał lekturę "Dynastia Miziołków" zna tego chłopca. Nie zawsze jest on grzeczny, ale u każdego dziecka budzi sympatię. Podziwiam Joannę Olech, bo podobnie jak Astrid Lindgren lub Krystyna Drzewiecka, umiała się wcielić w rolę dziecka i napisać kapitalną książkę, jak pamiętnik młodego człowieka.
Mamiszon, Papiszon, Kaszydło i Mały Potwór - tak wygląda rodzinka Miziołków. Przepraszam, przepraszam! Jeszcze szczurek o imieniu Ogryzek. Mamiszon (czyli mama) nie jest podobny do prawdziwej mamusi. Jak jest napisane w książce "Mamiszon to kulinarny głąb". Natomiast Papiszon (papa lub tata) siedzi w swojej norze z komputerem i nawet potrafi przez cały dzień nie wychylić z niej nosa! Kaszydło (młodsza siostra Miziołka - Kaśka) zawsze dręczy Miziołka, gdy tylko się obudzi. A Mały Potwór to "samiczka gatunku -homo sapiens-. Trojga imion: Anna Klementyna Natalia. Jesienią skończyła rok. Pierwszą świeczkę na urodzinowym torcie najpierw zdmuchnęła, potem zjadła. Ma siedem zębów i nie zawaha się ich użyć. Dowody?... Ślady mleczaków na meblach. W celach taktycznych udaje głupszą, niż jest w rzeczywistości - leje w majtki, pije z butelki i odmawia mówienia w ludzkim narzeczu, a wszystko po to, żeby utrzymać posadę Ukochanego Dzidziusia Mamusi". Gdy przeczytałam ten fragment, śmialiśmy się całą rodziną!
Kreskówkowe obrazki. Śmieszne, z humorem. Czytadełko zilustrowne przez samą pannę Joannę Olech. Świetnie ujęła osoby przedstawione w książce. Ilustracje idealnie zgadzające się z treścią książki, ale gdyby tak przeczytać samą poczytajkę, bez rysunków, w życiu nie pomyślelibyście, że właśnie tak wyglądają bohaterowie "Dynastii Miziołków".
Lektura? Pewnie nudna - tak myśli większość dzieci, a jednak przeogromnie się mylą. Lektura napisana przez panią Olech jest świetna i muszę dodać, że dostała ona (książka) nagrodę im. Kornela Makuszyńskiego.
No, a pani Joasia jest bardzo zdolna, bo za teksty i ilustracje zdobyła wiele nagród, m.in. nagrodę Naszej Księgarni, nagrodę im. Kornela Makuszyńskiego oraz nagrodę specjalną Polskiej Sekcji IBBY.
Tytuł: Dynastia Miziołków; autor tekstu i ilustracji: Joanna Olech
Wydawnictwo Literatura, Łódź 2016
Mamiszon, Papiszon, Kaszydło i Mały Potwór - tak wygląda rodzinka Miziołków. Przepraszam, przepraszam! Jeszcze szczurek o imieniu Ogryzek. Mamiszon (czyli mama) nie jest podobny do prawdziwej mamusi. Jak jest napisane w książce "Mamiszon to kulinarny głąb". Natomiast Papiszon (papa lub tata) siedzi w swojej norze z komputerem i nawet potrafi przez cały dzień nie wychylić z niej nosa! Kaszydło (młodsza siostra Miziołka - Kaśka) zawsze dręczy Miziołka, gdy tylko się obudzi. A Mały Potwór to "samiczka gatunku -homo sapiens-. Trojga imion: Anna Klementyna Natalia. Jesienią skończyła rok. Pierwszą świeczkę na urodzinowym torcie najpierw zdmuchnęła, potem zjadła. Ma siedem zębów i nie zawaha się ich użyć. Dowody?... Ślady mleczaków na meblach. W celach taktycznych udaje głupszą, niż jest w rzeczywistości - leje w majtki, pije z butelki i odmawia mówienia w ludzkim narzeczu, a wszystko po to, żeby utrzymać posadę Ukochanego Dzidziusia Mamusi". Gdy przeczytałam ten fragment, śmialiśmy się całą rodziną!
Kreskówkowe obrazki. Śmieszne, z humorem. Czytadełko zilustrowne przez samą pannę Joannę Olech. Świetnie ujęła osoby przedstawione w książce. Ilustracje idealnie zgadzające się z treścią książki, ale gdyby tak przeczytać samą poczytajkę, bez rysunków, w życiu nie pomyślelibyście, że właśnie tak wyglądają bohaterowie "Dynastii Miziołków".
Lektura? Pewnie nudna - tak myśli większość dzieci, a jednak przeogromnie się mylą. Lektura napisana przez panią Olech jest świetna i muszę dodać, że dostała ona (książka) nagrodę im. Kornela Makuszyńskiego.
No, a pani Joasia jest bardzo zdolna, bo za teksty i ilustracje zdobyła wiele nagród, m.in. nagrodę Naszej Księgarni, nagrodę im. Kornela Makuszyńskiego oraz nagrodę specjalną Polskiej Sekcji IBBY.
Tytuł: Dynastia Miziołków; autor tekstu i ilustracji: Joanna Olech
Wydawnictwo Literatura, Łódź 2016
Subskrybuj:
Posty (Atom)