Chyba każde dziecko marzy o tym, aby wyruszyć w podróż na kraniec świata. Rozmyśla o tajemniczych dżunglach, pustyniach i oceanach. Pragnie odwiedzić miejsca, o których dowiedziało się z książek, atlasów i map. Mały Mieczysław nie był wyjątkiem. W swoim gimnazjum w Płocku raczej nie słynął z wzorowego zachowania i dobrych ocen. No dobra, nie wliczając w to jednego przedmiotu - geografii. Był w tej dziedzinie prawdziwym ekspertem. Praktycznie na wszystkich lekcjach zajmował się dokładnym studiowaniem map, za co dostawał przeróżne kary. Wbijał szpilki w kraje, do których chciał dotrzeć i łączył je nitkami. W ten sposób wyznaczał swoje przyszłe podróżnicze szlaki. Kiedyś na lekcji matematyki został nakryty na nauce języka portugalskiego. Większość jego kolegów nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że taki istnieje! Chłopiec cierpliwie tłumaczył im, że posługują się nim między innymi mieszkańcy Brazylii, do której notabene wkrótce się wybiera. Wtedy jeszcze nie zdawał sobie sprawy z tego, że cały świat pozna go jako Toniego Halika.
Minęło wiele lat, a fantazje Mirosława na temat Brazylii wciąż go nie opuszczały. Wraz ze swoją żoną Pieret zamieszkał w Argentynie, która znajduje się tuż obok Brazylii. Tony marzył o odwiedzeniu nieznanych dotąd plemion. Aby to zrobić, musiał przedostać się na północ kontynentu. Wraz z Pieretą kupili małą żaglówkę i nazwali ją "Chico", co po hiszpańsku oznacza "chłopczyk". Coraz częściej zapuszczali się w głąb Parany, czyli jednej z największych rzek Ameryki Południowej. W pierwszych rejsach towarzyszyli im małpka Titi i kot Minuczo. Rany, jak te zwierzaki rozrabiały! Tony i Pieret nie mogli spuszczać ich z oczu. Podróżnik charakteryzował się bezgraniczną ciekawością świata, więc coraz częściej wyruszał na dłuższe wyprawy po rzece. W końcu postanowił, że popłynie tak daleko, jak tylko to możliwe! Pokonali już z Pieret potężny kawał trasy. Już znajdowali się blisko granicy Argentyny z Brazylią i nagle ich oczom ukazał się potężny wodospad. Nie ulegało żadnym wątpliwościom, że "Chico" wyglądał przy nim jak maleńka kropeczka. Jak myślicie, czy małżeństwo Halików postanowiło zawrócić czy jednak wybrało ryzyko?
W czerwcu tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego piątego roku Pieret i Tony stawili czoła następnemu zadaniu. Wsiedli na statek, który płynął z Buenos Aires wprost do Rio de Janeiro. Celem podróży było dotarcie do Indian i przywiezienie od nich prawdziwej indiańskiej dzidy. Tony - jak zwykle - był niemal pewny o pomyślnym zakończeniu swojej wyprawy. Jego entuzjazm sięgał zenitu. Szalał na pokładzie statku z kamerą i aparatem w ręku, a inni pasażerowie patrzyli na niego podejrzliwym wzrokiem. Byli przekonani, że cel jego podróży to szczyt głupoty i nigdy nie uda mu się dotrzeć do odległych plemion. W odróżnieniu do Toniego i Pieret, ich interesowało tylko i wyłącznie polowanie na egzotyczne zwierzęta. Halikowie nie popierali takiego zachowania i obiecali sobie, że będą zabijać zwierzęta tylko dla zaspokojenia głodu - nigdy dla zabawy!
Na statku wybuchła ogromna kłótnia, której szczegółów Wam nie zdradzę. Jednak wiedzcie, że o mały włos uniemożliwiła ona dalszą część wyprawy Toniego i Pieret! Małżeństwu udało się opanować sytuację i już po kilku dniach zakupili dłubankę za niewielkie pieniądze. To podobna do kajaka wąska łódka. Tony oraz Pieret wypełnili ją swoimi rzeczami przywiezionymi z Argentyny i odbili od brzegu. Mieli lekkie trudności ze swoim środkiem transportu, który raczej nie był przeznaczony do dalekich dystansów na rzece Araguaia. Płynąc, Halikowie wypatrywali dzikich plemion. Oprócz tego oczywiście podziwiali otaczające ich widoki. Zapierały one dech w piersiach i zupełnie odciągnęły uwagę naszych podróżników od czyhających niebezpieczeństw! Na całe szczęście Pieret i Tony ocknęli się w porę. Gdy kobieta liczyła przepływające obok dłubanki różowe delfiny, Tony spostrzegł wygrzewające się w słońcu kajmany. Ale bądźcie spokojni, Halikowie nie wylądowali w brzuchach tych zwierząt.
Mijały kolejne dni, a po plemionach, których Pieret i Tony się spodziewali, nie było ani śladu. Zaczęło ich to trochę niepokoić. Jednak nie zniechęcali się i kontynuowali swoją przygodę. Pewnego dnia zobaczyli w rzece olbrzymią anakondę. Jak zapewne możecie się domyślać, nieźle się przestraszyli. Jeszcze nie zdążyli ochłonąć po spotkaniu z wężem, a nagle tuż za następnym zakrętem dostrzegli dwie łodzie, a na nich mężczyzn. Tony z pewnością w głosie oznajmił swojej żonie, że to zapewne Żawaowie, czyli plemię pokojowo nastawionych rybaków. Czarnoskórzy mężczyźni byli tak zajęci połowem żółwi, że przepływająca obok dłubanka z dwojgiem ludzi w środku zupełnie umknęła ich uwadze. Halikowie nie mieli pojęcia, że członkowie tego plemienia panicznie boją się białych ludzi. No muszę przyznać, że początek ich spotkania raczej nie wyglądał obiecująco. Jednak fakt, że Tony dość biegle posługiwał się ich językiem zdecydowanie ułatwił sprawę i strach Żawoawów odszedł w niepamięć.
Para podróżników została doskonale ugoszczona. Z okazji ich odwiedzin wyprawiono nawet ucztę! Były na niej między innymi pieczone ryby, mięso żółwia, arbuzy i miód leśnych pszczół. Pieret chciała poczęstować dzieci argentyńskimi słodyczami, ale rarytasy niezbyt przypadły im do gustu. Podczas posiłku gospodarze obiecali Halikom, że zabiorą ich w głąb lasu deszczowego, prosto do ukrytych wiosek! "A więc zdobycie prawdziwej dzidy jest możliwe!" - pomyślał Tony. W tropikalnym lesie ukrywało się plemię Karażów. Mogłoby się wydawać, że zdobycie ich broni to już teraz bułka z masłem. Ha, nic bardziej mylnego! Otóż ludzie biali nie mają wstępu na teren Karażów. Okazało się, że biali turyści kiedyś nieźle tam nabroili i od tamtej pory wielki wódz Ubedu zabronił jakichkolwiek kontaktów z nimi. Cóż za pech! Jak myślicie, czy mimo tak wielu przeszkód Pieret i Tony zdołają spełnić swoje marzenie? Przekonajcie się sami!
Tony Halik to podróżnik, jakich mało. Książka "Przygoda dzika Toniego Halika" cudownie zilustrowana przez Magdalenę Kozieł-Nowak opowiada o jego arcyciekawej podróży w tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym piątym roku. Halik odwiedził wtedy z kamerą i aparatem w rękach mało znane plemiona żyjące przy rzece Araguaia. Bardzo dokładnie udokumentował ich zwyczaje i sposób życia, dzięki czemu Mirosław Wlekły mógł napisać na ten temat książkę dla młodych czytelników. W tej pozycji wspomniane są także problemy wandalizmu i braku poszanowania tradycji, które Tony i Pieret omijają szerokim łukiem, dając w ten sposób doskonały przykład małym pożeraczom książek. Jak już wcześniej wspomniałam, mamy tutaj do czynienia z wspaniałymi ilustracjami. Uwierzcie mi, Magdalena Kozieł-Nowak doskonale wprowadzi Was w klimat brazylijskiej wyprawy!
Wyruszcie w podróż razem z małżeństwem Halików. Zasmakujcie życia w środku tropikalnego lasu!
Tekst - Mirosław Wlekły
Ilustracje - Magdalena Kozieł-Nowak
Wydawnictwo Agora, Warszawa, 2021
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz