Norwegia. Pierwsze skojarzenie, które wpada mi do głowy, kiedy słyszę ten wyraz, to kolorowe, drewniane domki. Później moje myśli wędrują zaśnieżoną ścieżką do szczęśliwych i opatulonych w kurtki mieszkańców oraz do małych sklepików rybnych. Po chwili zadumy uciekam do świata drzew iglastych. Właśnie z tym kojarzy mi się Norwegia. Jednak jak się okazało, nie jest to jej prawdziwy obraz, a przynajmniej tej na północy. Ubierzcie się ciepło, w drogę!
Najpierw przenieśmy się do Tromsø, a konkretnie - do domu Iberta Amundsena. Do domu, w którym prawie dziewięćdziesięciolatek żyje sam. Z czasem przyzwyczaja się do samotności, która wypełnia kąty jego mieszkania. Niegdyś to uczucie było mu obce. Przebywał w towarzystwie żony, dwóch synów, trzech córek i czterech koni. I jeszcze wozu, na którym spędzał mnóstwo czasu. Najczęstszymi gośćmi na wozie Iberta były bloki lodu. Natomiast najczęstszym gościem, który witał ludzi w rękach braci Amundsenów (synów Iberta) był aparat. To głównie dzięki nim zachował się obraz miasteczek w Finnmarku. I kolejny dowód na to, że uwiecznianie codzienności to skarb!
Ibert codziennie odwiedza pobliską kawiarnię. Trwa to już kilka lat. "W kawie zanurza kostki brązowego cukru, a wzrok w gazecie albo w rozmówcy". Płynnie przechodzi z jednej opowieści do drugiej. Niekiedy jego rozmowy przeciągają się nawet do sześciu godzin. Może to dlatego, że widok za oknem wciąż się nie zmienia i trudno rozpoznać, czy wieczór już się zbliża. A trzeba zaznaczyć, że tematów do rozmowy z tym panem jest całe mnóstwo. Dotyczą one przede wszystkie przeszłości. Dzieciństwa, które wypełnione było "spalaniem". Nie, nie wojną. Spalaniem. Płonącymi domami. Wojna w Norwegii jest wspomnieniem, które każdemu mieszkańcowi przypomina właśnie o ogniu.
Dobrze, ale wrócimy do historii naszego bohatera. Oprócz tego, że Ibert był woźnicą, prowadził także kiosk. Te małe sklepiki były bardzo popularne w czasach jego młodości. Można było w nich kupić cały przekrój przedmiotów. Jedzenie, kosmetyki, ozdoby. W grono tych różności wliczały się także podpaski. Kupowanie ich było wstydem dla kobiet. Dlatego żona Iberta, aby zaoszczędzić go koleżankom, wkładała je pojedynczo do papierowych opakowań. Od tamtej pory już nikt nie rzucał dziewczynom kupującym artykuły im niezbędne niemiłych spojrzeń.
Jak wspomniałam już wcześniej, bracia Amundsenowie uwieczniali życie w północnej Norwegii. Mieli nawet swoją pracownię w piwnicy, w której powiększali i wywoływali zdjęcia. Ich tata podchodził do tego pozytywnie, ale z lekkim dystansem. Czasem, odwiedzajac swoich synów w pracowni, opowiadał drobne żarty. Poczucie humoru zawsze mu towarzyszyło. Słysząc pytanie dotyczące swoich urodzin odpowiada, że najchętniej zaprosiłby sto osób, a sam by nie przyszedł. Jeśli jesteście introwertykami, warto brać również taką opcję pod uwagę!
Odwiedźmy teraz pana, który wie bardzo dużo o korzeniach swojej rodziny i durnostojkach. Oraz o bujanych fotelach. A w szczególności jednym, niebieskim. Kolekcja Håkona Foldstada jest naprawdę spora. Każda rzecz ma jakąś wartość, zapisaną historię rodzinną. Do niedawna właściciel był do nich bardzo przywiązany. Jednak teraz postanowił je sprzedać. I w ten sposób niebieski, bujany fotel trafił do Ilony Wiśniewskiej, autorki książki "Hen". Pan Håkon twierdzi, że z wiekiem coraz trudniej o znalezieniu głębokiego sensu w trzymaniu tak wielu talerzy, łyżek i krzeseł. Dlatego cieszy się, że udało mu się oddać mebel w dobre ręce. Do fotela dorzucił jeszcze sędziwe zdjęcie, na którym zostały ukazane trzy kobiety. I teraz rodzi się kolejna zagadka - kim one są?
Autorka kieruje się z tym pytaniem do kobiety o imieniu Oddfrid. Staruszka z początku udaje, że pani Ilona wcale ją nie interesuje. Jest to spowodowane jej przekonaniem, że turyści niszczą Norwegię. Jednak po czasie zmienia zdanie. Hm, no może niezupełnie. Zmienia swoją opinię na temat pani Ilony. I postanawia, że jednak jej pomoże. Powszechnie wiadomo, że Oddfrid to jedyna osoba, która jest w stanie rozpoznać trzy postaci na fotografii. Oddfrid ma cały szereg katalogów i albumów ze zdjęciami mieszkańców Vardø. Mieszkańców z lekka zmęczonych. Najczęściej jest to spowodowane niełatwą pracą, która nie rozpieszcza w takich warunkach atmosferycznych.
O, przyjrzyjcie się tym dwóm paniom, o tam, w oddali. To dwie przyjaciółki - Wenche i Tove - także codziennie odwiedzające kawiarnię w pobliżu. Spotykają się tam, aby oderwać się od odśnieżania ogródka i wypić wspólnie kilka filiżanek. Wenche pracowała niegdyś w Grand Hotelu, po czym przyszedł czas na bieganie z informacjami dla rybaków w porcie, natomiast swoje dorosłe życie spędziła w banku. Teraz krząta się po domu, co chwilę coś nucąc. Kilka lat temu nagrała krążek z przebojami z lat sześćdziesiątych. Gdy mówi o swojej płycie, wypełnia ją duma. Tove urodziła się wśród płonących domów. Jej rodzice "byli z tych, którzy wojenne wspomnienia woleli przerabiać na wełniane swetry niż na opowieści". Dlatego nie wie zbyt wiele o swoim dzieciństwie. Swoje dorosłe lata przepracowała w niedawno zamkniętym biurze. Nie do końca przepada za siedzeniem w mieszkaniu. Znacznie bardziej lubi spacerować po okolicy. Nalewa sobie ciepłą kawę do termosu i wyrusza.
Jednak dzisiejsza pozycja nie opowiada tylko o dwóch miastach - Tromsø i Vardø. Ilona Wiśniewska przejechała tysiące kilometrów na terenie Finnmarku, aby poznać historie tutejszych mieszkańców, a następnie przedstawić je w swojej książce. A są to historie wypełnione różnorodnością. Dotyczą między innymi mniejszości etnicznych, w tym przypadku Saamów, oraz podtrzymywania tradycji - nauki śpiewania joiku czy też szycia gátki. Autorka spotkała się z osobami, które postanowiły sprzeciwić się dyskryminacji i walczyć o prawa rdzennych mieszkańców północnej Norwegii. Dzięki ich słusznemu uparciu, coraz więcej Saamów pozbywa się wstydu swoich korzeni oraz zaczyna mówić we własnym języku, o czym w książce opowiadają między innymi Ellen Anne Ole Hætta, Mari Boine, Susann Funderud Skogvang. W Finnmarku powstają organizacje i festiwale, jak choćby Riddu Riđđu, pozwalające na zjednoczenie ludzi niegdyś żyjących wraz z wielkim strachem i kompletnie niepotrzebnym zażenowaniem. Należy pamiętać, że świat, któremu towarzyszą równouprawnienia staje się o niebo lepszy. "Hen" to, napisane wysmakowanym językiem i uzupełnione zdjęciami, opowieści ludzi, którzy otwierają przed czytelnikiem swoje wnętrze. Ludzi, którzy, mimo wielu niesprawiedliwości oraz surowego klimatu, pokochali opisane miejsce i nie chcą go opuszczać. Tak, Ilonie Wiśniewskiej należy się ogromny ukłon. To właśnie dzięki tej pani możemy zamieszkać w północnej Norwegii choć na kilka dni.
Pędźcie po nasz reportaż, bo jest to rzecz absolutnie wyśmienita!
Tytuł - Hen. Na północy Norwegii
Tekst i fotografie - Ilona Wiśniewska
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec, 2016
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz