Maja Sołtysik. Czternastolatka. Czyta i wącha. Książki, rzecz jasna. A potem o nich pisze.
niedziela, 9 lutego 2020
Ballada o dziewczynie - czyli rysowanie Ewy Frysztak
Czy ktoś z Was kojarzy panią o imieniu Ewa i nazwisku Frysztak? Nie? Niestety muszę przyznać, że ta odpowiedź nie za bardzo mnie zaskoczyła. W Polsce nazwisko Ewy Frysztak niewiele mówi. Natomiast za granicą plakaty i ilustracje tej pani są istnymi skarbami. Autorka jest osobą ze świetną kreską, ostrym charakterem i sporą liczbą okładek na koncie. Chcecie poznać ją nieco lepiej? Chodźcie, zajrzymy wspólnie do mieszkania wypełnionego monstrualną ilością kartek.
W domu Ewy Frysztak nie było tradycji rysowania lub malowania. Artystka nie uczęszczała do liceum plastycznego. Nawet nie miała świadomości, że takie istnieje. Po ukończeniu gimnazjum w głowie pani Ewy pojawiła się zagwozdka. I to dość spora. Fascynowała ją zarówno medycyna, jak i sztuka. Postanowiła spróbować swoich sił w obydwóch dziedzinach. Wybrała się na dwa egzaminy. Miała szczęście - zdała i tu, i tu. Postanowiła postawić swoją stopę na uczelni szkolącej przyszłych lekarzy. Spędziła tam pół roku. Ale czuła się nieswojo bez rysowania. Stwierdziła, że nie wytrzyma tak dłużej! Poszła do rektora Akademii Sztuk Pięknych - Eugeniusza Eibischa. Wyjaśniła mu, że zdała egzamin na ASP, jednak nie chodziła na zajęcia zajęta nauką łacińskich nazw kości. Teraz zmieniła zdanie i jej marzeniem jest studiowanie na krakowskiej akademii. Rektor powiedział, że już wkrótce może spodziewać się legitymacji studenckiej.
Trzeba przyznać, że odwaga pani Ewy pomogła jej w wielu niełatwych momentach. Ilustratorka stawała nie tylko w obronie swojej, ale również innych. W książce pod tytułem "Ballada o dziewczynie" przytoczyła pewną uczelnianą sytuację. Pod koniec roku akademickiego do pracowni przychodził profesor Witold Chomicz w towarzystwie swojego asystenta. Wspólnie omawiali prace każdego studenta. Doszli do pewnej uzdolnionej dziewczyny, która zdecydowanie zawyżała średnią wieku osób przebywających na sali. Mieszkała straszliwie daleko od Krakowa i codziennie - od czterech lat - wstawała o świcie, aby dojeżdżać na uczelnię. Nagle profesor powiedział: "Ja pani nie zaliczę". Bardzo oburzyło to Ewę Frysztak, więc wstała i rozpoczęła z profesorem walkę na argumenty. Jeden do zera dla pani Ewy. Wspomniana przed chwilą dziewczyna ukończyła studia i została nauczycielką rysunku na wsi.
Jestem pewna, że znacie Józefa Wilkonia, Romana Cieślewicza i Franciszka Starowieyskiego. To wybitna i szanowana trójka "magicznego rocznika". Pani Ewa również znajdowała się w tej brygadzie. Autorka wspomina Wilkonia jako człowieka trzymającego dystans i chodzącego własnymi ścieżkami. Natomiast z Franciszkiem Starowieyskim miała wspaniałą relację. W każdą niedzielę spotykali się na targu staroci, gdzie Ewa Frysztak sprzedawała swoje kompozycje z gotowych elementów. Ludzie nazywali je "sztuką dekoracyjną". A poza tym artystka szyła obrazy z fragmentów tkanin, które także nietrudno było zobaczyć na niedzielnym targu.
Kilka miesięcy przed rokiem dyplomowym młoda studentka wyjechała do Warszawy. Odbywała tam praktyki w Państwowym Instytucie Wydawniczym. Zagnieździła się w tym miejscu i praca na pół etatu szła jej wyśmienicie. Dyrektor pozwolił pani Ewie spać w pracowni graficznej na czwartym piętrze. Artystka zazdrościła swoim krakowskim kolegom tylko jednej rzeczy. Otóż oni mogli składać swój dyplomowy tekst w drukarni akademickiej - zaoszczędzało to ich energię, czas oraz wzrok. Natomiast pani Ewa nie miała dostępu do warszawskiej drukarni, co straszliwie ją irytowało. Ale nie dała się pokonać i napisała cały swój tekst ręcznie. Po czasie dostrzegła, że miało to mnóstwo plusów. Staranny charakter pisma i wyćwiczona ręka przydały się jej przy projektowaniu okładek wyróżniających się wysmakowanym liternictwem.
Ewa Frysztak bardzo dobrze wspomina pracę w PIW-ie. W końcu spędziła tam sporą część swojego życia. Jednym z minusów był dobór redaktorów naczelnych. Autorka żadnego z nich nie darzyła sympatią. Większość przychodziła do wydawnictwa w fatalnym stanie, który był skutkiem poprzedniego wieczoru. Ilustratorka miała w wydawnictwie ugruntowaną pozycję. Była PIW-owskim wyjadaczem. Robiła około cztery okładki w ciągu miesiąca. Wyróżniały się one prostotą, estetyką i wspomnianym już wyjątkowym liternictwem. Czasami do stopki redakcyjnej wkradał się błąd. Józef Wilkoń doskonale pamięta sytuację, w której jego okładkę podpisano nazwiskiem Ewy Frysztak. Nie zapomniał również swojej złości w tamtej chwili.
W latach sześćdziesiątych pani Ewa została zwolniona z PIW-u, czym zbytnio się nie przejęła. Mieszkała na prowincji, dlatego dojazd do redakcji sprawiał jej ogromną trudność. Po zwolnieniu autorka miała grono osób zaprzyjaźnionych z jej ilustracjami. Nie potrzebowała zatrudnienia, aby zdobywać kolejne zlecenia. Projektowała między innymi dla Wydawnictwa Literackiego i Wydawnictwa Poznańskiego. Zajęła się również plakatami. Oprócz tego malowała kartki świąteczne. Zdarzały się też takie z okazji 1 Maja lub 11 Listopada. Tworzenie tych pocztówek było niezłym wyróżnieniem. W końcu kupowała je cała Polska! Nietrudno rozpoznać w nich panią Ewę, mimo tego, że nie wypracowała charakterystycznego dla siebie stylu. Artystka bardzo rzetelnie wyciągała swoje literki kałankiem - takim cieniutkim pędzelkiem nazywanym również zerówką. W szczególności lubiła te krótkie i twarde, nie przepadała za długimi i miękkimi. Te drugie musiała usztywniać oblizując za każdym razem, aby trzymały czubek. Nieco irytujące zajęcie.
Czytając rozmowę Janusza Górskiego z Ewą Frysztak, rysuje się nam obraz kobiety z plecakiem wypełnionym doświadczeniem i dopracowanym warsztatem. Jestem pewna, że doskonale znacie jej okładki. Ja także wiele z nich kojarzyłam, ale nie wiedziałam, kto się za nimi kryje. Jedną z cech pani Ewy jest skromność. Wciąż twierdzi, że Jan Młodożeniec, Henryk Tomaszewski oraz Janusz Stanny byli o dwie lub trzy półki wyżej od niej. Janusz Górski wciąż powtarzał, że autorka w ogóle siebie nie docenia. Profesor gdańskiej ASP wydobył z artystki historie prywatne i zawodowe. Wiecie, że pani Ewa miała trzech mężów i straszliwie lubiła jeździć na nartach?
Sięgnijcie po "Balladę o dziewczynie". Łykniecie w jeden wieczór, uwierzcie mi.
Tytuł - Ballada o dziewczynie
Tekst - Janusz Górski, Ewa Frysztak
Wydawnictwo Karakter, Kraków, 2019
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz