niedziela, 30 grudnia 2018

Artysta - czyli barwna paleta Kazimierza Manna


Artysta. Zajrzyjmy do księgi synonimów tego słowa. Autorytet, mistrz, człowiek sztuki, malarz. Te wyrazy trafnie określają pewnego człowieka. Człowieka, który nie opuszczał pędzli, spędził dwa lata w stalinowskim więzieniu, kochał zwierzęta, nie popierał szarej rzeczywistości, za to wielbił radosne barwy. To mężczyzna ciut zapomniany, lecz w ostatnim miesiącu odświeżony w pamięci wielu osób. Kazimierz Mann - rozpocznijmy opowieść z tym panem w roli głównej.


Urodził się we Lwowie w 1910 roku. Miał dwóch braci - Tadeusza i Romana. Cała trójka robiła to, co kochała. Tadeusz zajmował się nauką, natomiast Roman umiłował sobie architekturę i film. Bracia Mannowie byli w owych czasach rozpoznawani w swoim mieście. Często odwiedzali rozmaite restauracje i kluby. W takim właśnie miejscu pan Kazimierz poznał Malwinę Niemczewską i od tamtej pory już nic nie było takie, jak wcześniej. Wkrótce do państwa Mannów dołączyła jeszcze jedna osóbka - malutki Wojtek.


Pierwsze wspomnienie pana Wojtka z tatą ma miejsce w więzieniu. Otóż Kazimierz Mann trafił tam za publikację ilustracji w niemieckich gazetach. Zresztą w więzieniu znalazł się wraz ze wszystkim znanym Alfredem Szklarskim. Ale wróćmy do rodziny Mannów. Więzienie to niezbyt przyjemne miejsce, co chyba jest jasne. Dlatego też mały Wojtek był bardzo niechętnie zabierany w odwiedziny do taty. Kiedy pan Kazimierz został wypuszczony na wolność, długo nie mógł się odnaleźć. Oczywiście nie zapomniał o swojej pasji sprzed lat. Wciąż malował, mimo tego, że warunki mu na to nie sprzyjały. Państwo Mannowie zajmowali niewielkie mieszkanie. Problem polegał na tym, że w sąsiednim pokoju brakowało frontowej ściany. Minusy: zimno i niebezpieczeństwo. Plus: miejsce idealne na rozwieszenie prania.


W końcu nadszedł czas na przeprowadzkę. Nowe mieszkanie było nieco większe, przytulniejsze i miało wszystkie ściany. Nawet udało się tam zainstalować pracownię pana Kazimierza, który mimo kiepskiego oświetlenia był niestrudzony w swoim fachu. Niestety była również wada przeprowadzki. Wiele prac naszego artysty zawieruszyło się i ślad po nich zaginął.

Jak już wspomniałam na samym początku, Kazimierz Mann był wielbicielem radosnych barw, co można łatwo dostrzec w jego obrazach. Często ich tematem były kobiety. Przedstawiane z różnych perspektyw i w rozmaitych strojach. Jednak zdanie pana Kazimierza na temat kobiecości było inne niż może się Wam wydawać. Ale tę kwestię zostawię do samodzielnego odkrycia.


Skoro jesteśmy przy kolorach, nie mogę nie wspomnieć o cyrku oraz o plakatach filmowych. Otóż Kaziemierz Mann często zabierał swojego syna właśnie do cyrku. Mały Wojtek zawsze z wielkim zaciekawieniem przyglądał się tańczącym niedźwiedziom, zabawnym słoniom i ludziom chodzącym po linie, natomiast pan Kazimierz raczej nie zwracał na to uwagi. Uważnie obserwował wszystkie światła, barwy i stroje. Później przefiltrowywał to przez swoją wyobraźnię i przenosił na papier.
Było o cyrku, więc teraz czas na film. Zdarzało się, że Kazimierz Mann malował plakaty filmowe. Miał specjalną wejściówkę na seanse pokazywane przed premierą. Niekiedy nastoletni Wojtek wypożyczał ją od taty, nie mówiąc mu o tym, i w tej oto sposób wydłużał swoją listę obejrzanych filmów.


Auto! Posiadanie samochodu w tamtych czasach to była nie lada gratka. Kiedy pan Wojtek wracał pociągiem do Warszawy, na stacji zawsze czekali rodzice, po czym rozpoczynało się polowanie na taksówkę. Jednak pewnego dnia było troszkę inaczej. Pan Kazimierz urządził niezłe przedstawienie. Po wyjściu z dworca krzyknął na cały głos, że na parkingu stoi pusty samochód. Szybko do niego podbiegł, dokładnie go obejrzał, po czym wraz z żoną i synem wsiadł do środka. I już, Škoda Octavia pojechała pod mieszkanie państwa Mannów. Jak się później okazało, podczas nieobecności pana Wojtka, Kazimierz Mann nabył auto i zdobył prawo jazdy. No cóż, nie było ono zdobyte w pełni legalnie.


Na koniec jeszcze na chwilkę wrócimy do kolorów. Nasz bohater zajmował się także projektowaniem murali. Murali, które nieco rozweselały niezbyt barwną rzeczywistość. Ten najbardziej znany znajdował się na ścianie dworca Warszawa Gdańska. Gdy do naszej stolicy przyjeżdżały ważne osobistości, właśnie ten budynek był pierwszym punktem oprowadzania. Niestety, dziś nie zostało ani śladu po dziele pana Kazimierza.


Zapewniam Was, że moje historie to zaledwie skrawki ze spójnej i jakże rozbudowanej całości. Przygoda z samochodem i restauracjami jest o wiele bardziej rozległa. W książce mowa również na przykład o akwarium i... zupie jagodowej. "Artysta. Opowieść o moim ojcu" to znakomicie opisane wspomnienia Wojciecha Manna o swoim tacie. Wspomnienia uzupełnione rysunkami, obrazami i fotografiami, często zabawne i szokujące, porywają nas do świata pędzli i farb. Cieszę się, że pan Wojtek zdecydował się przypomnieć nam postać, która kolorem starała się zakryć szarość ówczesnej codzienności.


Warto poznać życie pana Kazimierza, a przy tym i dzieciństwo pana Wojtka od ciut innej strony. Nie zastanawiacie się, pędźcie po "Artystę"!

Tytuł - Artysta. Opowieść o moim ojcu
Tekst - Wojciech Mann
Wydawnictwo Znak, Kraków, 2018

niedziela, 16 grudnia 2018

Ale miasta! - czyli świat od A do W


Na mapie są niewielkimi kropkami, a w rzeczywiści mogą być wielkimi metropoliami bądź niedużymi zielonymi przestrzeniami. O tych najbogatszych i najdogodniejszych słyszał chyba każdy. Ponad połowa osób żyjących na świecie mieszka właśnie w nich. Śledzimy ich losy z przeszłości zaglądając w szparki historii. Już wiecie, o czym dokładnie mowa? O miastach, rzecz jasna! A więc odwiedźmy teraz kilka wyjątkowych.


Na sam początek zajrzymy do serca Anglii, Londynu. Życie tętni tam na ziemi i pod ziemią. Na górze można dostrzec domy i wieżowce, samochody, wysokie drzewa, a pod tym wszystkim mieści się rozległa sieć korytarzy. To tam znajduje się najstarsze na świecie metro, które wciąż jest rozbudowywane od ponad stu pięćdziesięciu lat. Bez korytarzy miasto nie funkcjonowałoby przez nadmiar ludzi i smogu. Podziemia zdecydowanie ratują Londyn!


Skoczmy teraz na zupełnie inny i odległy kontynent. Kraj - Japonia, miasto - Tokio. Czy wiecie, że mieszkańcy tej ogromnej metropolii, ubrani w odzież roboczą, w towarzystwie mioteł, szufelek oraz worków na śmiecie skrupulatnie sprzątają każdą ulicę swojej dzielnicy? To nie koniec szokujących informacji. Codziennie od godziny trzeciej w nocy do godziny ósmej rano trwa największy na świecie targ ryb. Odbywają się tam poważne zawody właścicieli wielu restauracji. Wygląda to jak aukcja najcenniejszych dzieł sztuki. Wyobraźcie sobie, że tuńczyka ważącego 225 kilogramów sprzedano za 1,38 miliona euro! Tak, to nie brednie!


Otrząśnijmy się troszeczkę z tych niebotycznych liczb i pozachwycajmy swoje oczy. Wśród śnieżnobiałych stert śniegu wznoszą się wielobarwne, drewniane domki. Wszystkie barwy są bardzo spójne, miejsce jest niczym wyjęty z obrazka. Mieszkańcy Kulusuka, miasta na Grenlandii, codziennie upajają swój wzrok takim widokiem. Nie ma się co dziwić, że mimo mroźnych temperatur nie opuszczają swojego miejsca zamieszkania.


Wybierzmy się teraz... nad jezioro. Dorośli chodzą do pracy, a dzieci - do szkoły. Sklepy codziennie są otwarte, w wielu miejscach można dostrzec zieleń. Rozrywki również tam nie brakuje. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że życie mieszkańców Tonle Sap w Kambodży toczy się... na wodzie! Wszystkie budynki stoją na łodziach lub platformach przymocowanych do pali. Wielu ludzi przy swoich chatkach hoduje krokodyle, węże i ryby. Wszystkie dzieci, jeszcze zanim nauczą się chodzić, pływanie mają opanowane do perfekcji. Niektórzy pod wodą są w stanie wytrzymać kilka minut! To świat, w których woda jest serdecznym przyjacielem człowieka.


Znów wrócimy na chwilkę do mroźnych temperatur. Popatrzmy na termometr. Oj, -45 stopni Celsjusza. To oznacza, że dzieci mieszkające w Jakucku nie poszły dzisiaj do szkoły, a dorośli - do pracy. Jakuck to miejsce, w którym zima trwa aż 8 miesięcy. Kiedy na ziemi jest widoczna tylko cieniutka warstwa lodu bądź śniegu, mieszkańców najzimniejszego miasta na świecie ogarnia radość. Lato w owym miejscu to błoto i lekko prószący śnieg. Jednak w Jukucku mieszka aż 300 tysięcy osób. Tajemnica polega na tym, że to właśnie tam znajdują się ogromne złoża diamentów, złota gazu i węgla.


Mrrr, troszkę zmarzliśmy. Powoli zaczniemy podążać w kierunku domu. Wybierzemy drogę zahaczającą o Podkowę Leśną. To chyba najbardziej zielone miasto w naszym kraju. Samochód jest tam prawdziwą rzadkością, natomiast rowery oraz komunikacja miejska to dla mieszkańców Podkowy Leśnej codzienność. Zimą bardzo często spotkacie tam ludzi sunących na nartach czy też dosiadając konie. Natomiast nie spotkacie tam żadnych fabryk czy zakładów przemysłowych. Podkowa Leśna powstała około sto lat temu, w chwili, gdy architektów zaciekawił angielski pomysł, aby miasta przemieniły się w ogrody. Opisywane miejsce zdecydowanie jest „najlepszym miastem do życia”.


I tym zielonym akcentem zakończymy naszą wspólną podróż. Oczywiście pamiętajcie, aby dokończyć ją samodzielnie bądź w towarzystwie innych osób! Zbliżają się święta, a to idealny czas na spędzanie czasu z rodziną przy lekturze. Otwierając książkę „Ale miasta!” możecie odwiedzić: Aleppo, Angkor, Ateny, Bejrut, Berlin, Bodie, Bogotę, Brasilię, Cambridge, Chickén Itzá, Cieszyn, Dźajpur, Dźajsalmer, Dźodhpur, Dżarasz, Gdańsk, Gdynię, Hongkong, Jakuck, Jerozolimę, Kioto, Kolmanskop, Kulusuk, La Rinconadę, Londyn, Masdar, Nikozję, Nowy Orlean, Oxford, Paryż, Pekin, Petersburg, Petrę, Podkowę Leśną, Prypeć, Sopot, Timbuktu, Tokio, Tonle Sap, Waranasi oraz Wenecję, czyli łącznie 41 miast! Zostały one podzielone na 10 rozdziałów, a każdym zostały opisane średnio cztery miasta. Pakujcie potrzebne rzeczy i w drogę!


Ale chwileczkę, chwileczkę. Do naszej wycieczki nie doszłoby, gdyby nie dwie osoby - Joanna Łozińska oraz Maciek Blaźniak. Pani Joanna odpowiedzialna jest za wybór miast oraz tekst, a pan Maciek - za ilustracje. Autorka sama zdradziła, że odwiedziła aż trzy czwarte opisanych miejsc! Pan Maciek skrupulatnie oglądał fotografie i czytał o wybranych miastach, aby później doskonale oddać ich klimat. No cóż, narodził nam się nowy, wspaniały duecik!


Założę się, że Wy także po przeczytaniu tej książki krzykniecie „Ale miasta!”.

Tytuł - Ale miasta!
Tekst - Joanna Łozińska
Ilustracje - Maciek Blaźniak
Wydawnictwo Wytwórnia, Warszawa, 2018

sobota, 1 grudnia 2018

Bystrzak - czyli nie tylko braterska miłość


Niepełnosprawność nie jest schowana w szufladce z rzeczami łatwymi i przyjemnymi. Nie jest także tematem często poruszanym, również w książkach. Wciąż od niej uciekamy, starannie omijamy ją szerokim łukiem. Pewne niedyspozycje niektórych osób są bardzo często wyśmiewane przez młodzież. Czas, aby troszkę o tym porozmawiać.

Kiedy pada słowo „rodzina”, najczęściej wyobrażam sobie mamę i tatę wychowujących z troską i miłością swoje uśmiechnięte dziecko. Niestety, to tylko moja wyobraźnia podpowiada mi takie miłe i piękne obrazy. Relacje w wielu rodzinach mogą wyglądać trochę inaczej.

Bystrzak ma dwadzieścia dwa lata. Mimo tego, że ukończył już wystarczającą ilość wiosen, aby zrobić kroki w stronę dorosłości, wciąż chodzi z pluszowym królikiem w ręku, zdarza mu się pomylić soczek z alkoholem i dość często buduje namiot z kołdry i koca. A to dlatego, że jego rozum zatrzymał się poziomie trzylatka. I wygląda na to, że pozostanie już tak na zawsze. Chłopiec nie wie, że jest pewnego rodzaju kłopotem. Kłopotem dla swojego młodszego brata, siedemnastoletniego Klebera. Kleber marzy o tym, aby ukończyć liceum z wzorowym wynikiem, przeprowadzić się do własnego mieszkania, rozpocząć studia i znaleźć miłość w postaci ciekawej kobiety. Ale niestety, musi opiekować się swoim bratem. W sumie nawet nie musi, lecz chce. Chce, ponieważ wie, że gdy tego nie zrobi, tata wyśle Bystrzaka do zakładu dla upośledzonych umysłowo, gdyż nie ma zamiaru się nim zajmować. Teraz ułożył sobie życie z nową osobą, a już wkrótce ponownie zostanie ojcem. A mama? Oj, to przykra historia.

Kleber postanowił, że opuści dom rodzinny. Oczywiście razem z Bystrzakiem. Robi to przede wszystkim dlatego, że ma dość braku zrozumienia ojca dla Bystrzaka. Tata nie chce uświadomić sobie, jaką krzywdę wyrządza synowi traktując go w ten sposób. Siedemnastolatek stanowczo się temu sprzeciwia. Bracia wyprowadzają się do ciotki, której Bystrzak wciąż prawi „komplementy” dotyczące zapachu, głosu i wyglądu. Któregoś dnia Kleber dostrzegł ogłoszenie dotyczące wynajmu mieszkań ze współlokatorami w Paryżu. Nie zastanawiał się ani chwili dłużej, zadzwonił pod numer telefonu wyraźnie zaznaczony na plakacie. W rozmowie telefonicznej podał się za starszego z braci. Nie wspomniał nic, a nic, o niepełnosprawności umysłowej.

Nadszedł dzień oględzin mieszkania. Już po przekroczenie progu Kleber wiedział, że jest to miejsce odpowiednie do osiedlenia się na długi czas, a już na pewno o niebo lepsze od domu ciotki. Współlokatorzy także wydawali się być niezwykle mili i życzliwi. Decyzja została podjęta! Kilka dni później Bystrzak i Kleber przejęli dwa ostatnie pokoje w mieszkaniu. I tym samym poznali Arię, Emmanuela, Corentina i Enza. Ostatnia trójka, choć nie mówiła tego głośno, była przekonana, że nowi mieszkańcy wprowadzą duże zamieszanie i niepotrzebny chaos. Aria była innego zdania. Sądziła, że trochę urozmaicenia codzienności nie zaszkodzi.


Pierwsze dni przebiegały bardzo sympatycznie. Problem pojawił się dopiero później. Kto przypilnuje Bystrzaka, kiedy Kleber będzie w szkole? Bystrzaka, który rozbija telefony, aby sprawdzić, czy mieszkają w nich „dzidziki”. Bystrzaka, który niekiedy biega po domu bez ubrań. Kleber długo nie mógł znaleźć odpowiedzi na to pytanie. W końcu postanowił, że poprosi o zaopiekowanie się bratem Enza. Enzo niespodziewanie nawiązał z Bystrzakiem tajemniczą więź. Niby wcale nie spędzali ze sobą czasu, a jednak coś ciągnęło ich do siebie. Można wyczuć to choćby po sposobie zwracania się do siebie. Enzo stwierdził, że będzie rzucał okiem na Bystrzaka. I tak też było. Wygodnie rozsiadł się na kanapie oddając się swojej pasji, a jednak co chwilę zerkał na nowego współlokatora.

Jednak bardziej od opiekowania się Bystrzakiem, Enzo interesował się dziewczynami. Był ogromnie zauroczony współlokatorką, która miała już swojego chłopaka. Za wszelką cenę chciał jej zaimponować. Niekiedy tracił rozum i zachowywał się niezbyt mądrze. Któregoś dnia nie zgodził się na opiekę nad 22-latkiem. A Bystrzak przecież nie mógł zostawać sam w domu. Po lekcjach Kleber chciał spędzić choć chwilkę z Beatricé lub z Zahrą... I znowu zaczynają się schody. Strome górki młodzieńczego życia.


Basta! Więcej Wam nie zdradzę. Wiem, powtarzam się niczym zadarta płyta, ale radość z czytania i poznawania nowych wątków książek jest bezcenna. „Bystrzak”, bo taki nosi tytuł dzisiejsza pozycja, to opowieść o relacji z osobami ciut innymi niż my, o pierwszych samodzielnych krokach sunących w dorosłość, o szybszych i gorętszych uderzeniach serca. To książka kierowana do moich rówieśników, a nawet pokusiłbym się o stwierdzenie, że dla nastolatków ciut starszych. Dla dorosłych także. Bo z wymienionymi wcześniej rzeczami spotykają się przecież nie tylko młodzi ludzie.


Marie-Aude Murail. To w głowie tej właśnie pani pojawiły się przemyślenia związane z brakiem tolerancji w świecie dzieci i dorosłych. Postanowiła napisać książkę, która, a nuż widelec, coś zmieni. Byłoby świetnie, gdyby każdy z nas potrafił w odpowiedni sposób podejść do takich osób. Niekiedy trzeba się wykazać cierpliwością i zrozumieniem, ale w wielu przypadkach choćby uśmiech za pomoc jest bezcenny.

Czytając „Bystrzaka” także nieraz się uśmiechniecie. Po tę książkę trzeba sięgnąć, koniecznie!

Tytuł - Bystrzak
Tekst - Marie-Aude Murail
Tłumaczenie - Bożena Sęk
Okładka i projekt graficzny - Łukasz Majewski
Wydawnictwo Dwie Siostry, Warszawa, 2018