niedziela, 30 września 2018

Ćwir! - czyli uskrzydlona pozycja


Bardzo możliwe, że w naszym czytelniczym gronie znajdują się osoby, które choć raz na jakiś czas wychodzą z lornetką do lasu, aby obserwować ptaki. Walter spędza swoje dni właśnie w ten sposób. Zawsze trzyma w kieszeni również atlas ptaków. Tak naprawdę wcale go nie potrzebuje, wiedzę na temat ptaków ma w jednym paluszku. No dobra, może w dwóch. Ale lubi upewniać się w tym, że ma rację. Walter zazwyczaj patrzy tylko i wyłącznie w niebo, co chwilę zerkając na ryciny ptaków i ich opisy. Tego razu było ciut inaczej. Intuicja podpowiedziała mu, aby zerknął za szumiący krzak. Kiedy wzrok Waltera padł na wspomniane miejsce, nie mógł uwierzyć własnym oczom.


Tuż za krzakiem leżała "ptakodziewczynka. Albo dziewczynkoptak. Albo coś pomiędzy". Nasz bohater od razu poczuł potrzebę pomocy tej biednej istocie schowanej za roślinnością. Troskliwie wziął ją na ręce i zaniósł do swojego domu. Czekała tam na niego żona, niezwykle wzruszona, ale również straszliwie przejęta nową osobą w domu, jaką jest dziewczynka ze skrzydłami zamiast rąk. Tina, bo takie nosiła imię żona Waltera, chciała traktować dziewczynkę jak własną córkę. Postanowiła wychować ją zupełnie tak, jakby była człowiekiem.


Pierwszym krokiem było wymyślenie imienia. Tina i Walter usiedli na krzesłach i uważnie przyglądali się ptakodziewczynce lub dziewczynkoptakowi. Trzeba wymyślić takie imię, aby nikt nie podejrzewał, że pod ubraniami dziewczynka ukrywa swoje skrzydła. Ale jednocześnie takie, aby pasowało do naszej istotki. Kos? Oczywiście, że nie. Ćwirka? Nie. Kokosia? Też nie... Było jeszcze wiele innych prób, żadna z nich nie brzmiała odpowiednio. Ptasia? O! To imię spodobało się i Tinie, i Walterowi. Od teraz dziewczynka ze skrzydełkami zamiast rąk stała się Ptasią.

Tina przechadzała się po miasteczku z wózkiem. W wózku, pod stertą koców i ubranek, ukryta była Ptasia. Wystawała jej tylko główka, uważnie przyglądająca się światu. Nasze bohaterki wyglądały jak normalna rodzinka. Każdy myślał, że mama wzięła córkę na spacer. Ale Tina i tak była bardzo niespokojna. Bała się, że spotka kogoś znajomego. I co wtedy? Cała miejscowość byłaby pełna od plotek na temat Ptasi. A tego kobieta nie mogłaby znieść.

Naszemu małżeństwu, a w szczególności Tinie, niezmiernie zależało na tym, aby Ptasia nauczyła się również mówić. Jej pierwszym słowem był krótki, czteroliterowy wyraz - "ćwir"! Kiedy Tina to usłyszała, z wypiekami na twarzy pobiegła do Waltera, aby opowiedzieć mu zaistniałą sytuacją. On niezbyt podzielał radość żony. Wciąż był zdania, że Ptasia jest ptakiem. Tina dalej sądziła, że Ptasia to dziewczynka.


Wkrótce nasza mała istotka zaczęła podskakiwać i unosić się w powietrzu. Walter się cieszył, Tina niekoniecznie. Po kilku, no może kilkunastu, dniach, nasza mała bohaterka latała już nad kredensem. To czynność, którą opanowała do perfekcji. Ale z mówieniem szło znacznie gorzej. Nie potrafiła wymówić swojego imienia. Wciąż z uporem powtarzała "Ptyś", a nie "Ptasia". Tina stwierdziła, że to niedopuszczalne, aby ktoś nie umiał wymawiać swojego imienia. W ten sposób Ptasia stała się Ptysią. Od tej pory to ptakodziewczynka lub dziewczynkoptak o imieniu Ptyś.

Kolejnym krokiem dobrego wychowania według Tiny było posługiwanie się sztućcami. Z tym to nielada kłopot, przecież Ptyś nie ma rąk! Skutkiem nauki była zupa porozlewana w całym mieszkaniu. Kiedy Walter to zobaczył, z przerażoną miną pobiegł coś skonstruować. Tina nie przeszkadzała mu, musiała zajmować się pilnowaniem Ptysi, aby nie zjadała robaków z podłogi.


Nagle... bum, jedno spojrzenie w inną stronę i Ptyś znika w sposób jeszcze Wam nieznany! Nawet się nie pożegnała... Tinie i Walterowi jest z tego powodu koszmarnie smutno. Nic dziwnego, w końcu przecież tak poświęcili się dla Ptysi. No cóż, teraz będą musieli wrócić do codzienności, która towarzyszyła im do dnia, w którym Walter znalazł ptakodziewczynkę lub dziewczynkoptaka. Albo... To zdanie musicie dokończyć sami. A jedynym sposobem, aby to zrobić jest sięgnięcie po lekturę o tytule "Ćwir!".

"Ćwir!" to wielokrotnie nagradzana i zekranizowana książka spod pióra Joke van Leeuwen. Nie chcę, aby zabrzmiało to banalnie, ale ta lektura jest gablotką, w której możemy zobaczyć życie i jego trudy, po prostu. Na stu siedemdziesięciu sześciu stronach kryją się tajemnice. Każdy odkrywa ich więcej bądź też mniej. Dla mnie, "Ćwir!" to opowieść o poświęceniu, stworzeniu rodziny, przyjaźni, szacunku i wyrozumiałości oraz jej braku. Ale przede wszystkim dziejsza lektura ukazuje nam fakt, że w wielu przypadkach wolność jest niezastąpiona.


Nie ma się co oglądać. Lećcie po nią!

Tytuł - Ćwir!
Tekst i ilustracje - Joke van Leeuwen
Przekład - Jadwiga Jędryas
Wydawnictwo Dwie Siostry, Warszawa, 2018

sobota, 22 września 2018

Mały atlas motyli - czyli historie latających kolorów


Uwaga, zagadka! Jedne z najbardziej kolorowych, aczkolwiek niezbyt wielkich zwierząt należacych do owadów, to... Bingo! Motyle! Czy Was również nawiedza takie uczucie, że gdy tylko zobaczycie motylka, od razu chcielibyście wiedzieć, jak toczyło się jego życie przed tą chwilą? Ja zawsze, ale to absolutnie zawsze, tak mam. Po przeczytaniu "Małego atlasu motyli" mogę się spodziewać co nasze barwne zwierzęta porabiają w przerwie między jedzeniem a piciem 😉 No to fruuu, polećmy do książki!

Zacznijmy od motyla, którego bardzo łatwo odnaleźć. Można powiedzieć, że w ciepłe dni rusałki pawiki pojawiają się na każdej łące. Zdarza się nierzadko, że kiedy nasze okno pozostanie niezamknięte, możemy spotkać je latające po naszym pokoju. Zimę spędzają w piwnicy, czy też na strychu. To tam jest wystarczająco chłodno, aby mogły zapaść w głęboki sen. Po przebudzeniu się, gdy słońce wyjdzie już zza chmary zimowych chmur, rusałki wylatują w świat i dalej, jak to często u motyli bywa, przemieszczają się z kwiatuszka na kwiatek.


Jestem przekonana, że wszyscy z Was widzieli nie tylko rusałkę pawika, ale także latolistka cytrynka. Tak, to ten żółty motyl. Podobno nie tylko wygląda jak latające liście o kolorze cytrynowym, ale także pachnie jak cytryna. Autorzy tej książki - czyli Ewa Kozyra-Pawlak i Paweł Pawlak - radzą tego nie sprawdzać, ponieważ, jak powszechnie wiadomo, skrzydełka motyli są niezwykle delikatne i bardzo łatwo je uszkodzić. Tryb życia cytrynka jest dość dziwny i niespotykany. Ze swojego snu budzi się wczesną wiosną, po czym znów zasypia, bo dręczą go upały. I teraz sprawa z niepojawianiem się latolistka latem wyjaśniona.


Pofruńmy do... ależ trudno wybrać! O, wiem! Pofruńmy do zmrocznika przytulniaka. Zmrocznik - ponieważ jest to ćma latająca o zmroku, a przytulniak - bo jego ulubionym smakołykiem jest przytulia. Wątpliwości rozwiane! Letni wieczór to pora, kiedy woń kwiatów roznosi się najbardziej. Wtedy można zaobserwować grubiutką ćmę skradającego się do swoich rarytasów. Ponoć kiedy obserwuje się zmrocznika z daleka, wygląda on jak brązowy koliber. A to ciekawe!


Pozostańmy przy ćmach. Kolejnym interesującym gatunkiem jest plamiec agreściak. Tak, nie mylicie się, lubi podjeść sobie trochę agrestu. Niektórzy ogrodnicy twierdzą, że w zjadaniu tych owoców pomagają im ukryte ząbki. Ale nie wierzcie w to, to tylko i wyłącznie pomówienia. Aby zobaczyć pożeracza agrestu, autorzy naszej motylowatej pozycji posadzili w swoim ogródku krzak tego owocu. I zanim się obejrzeli, liście agrestu zniknęły!


Kolejnym motylem, którego widzieliście na sto jeden procent, jest paź królowej. To jeden z najdorodniejszych, a niektórzy nawet twierdzą, że najdorodniejszy, polski motylek. Nawet nad jego gąsienicą rozpościerają się same zachwyty, a nie jest to częste zjawisko, oj nie. Niestety piękno motyli ma też i swoje minusy. Paź jest tak śliczny, że wszyscy kolekcjonerzy motylków chcą mieć go w swoich gablotach. A przecież o wiele przyjemniej obserwuje się motyle latające na łąkach!


Przeskoczmy teraz na... resztki owoców. To właśnie nimi żywi się mieniak tęczowiec, okaz o imponujących skrzydłach mieniących się w kolorze granatowym. Często można także zobaczyć go w sytuacji, w której zanurza swój język w zwierzęcych odchodach. Wiem, nie jest to apetyczne, ani troszenieczkę. Wydawałoby się, że takie okazy siadają tylko na pachnących kwiatach, a tu proszę, kompletnie na odwrót.


Dobrze, już basta historiom o motylkach na moim blogu! Jeśli chcecie dowiedzieć się o ich więcej (a przecież chcecie, prawda?!) koniecznie musicie sięgnąć po "Mały atlas motyli Ewy i Pawła Pawlaków". Jeżeli stale śledzicie dobre książki, z pewnością znacie lub słyszeliście o książce "Mały atlas ptaków Ewy i Pawła Pawlaków". Możecie przeczytać o niej klikając tutaj. Gorąco do tego zachęcam!


Dzisiejsza pozycja przede wszystkim kierowana jest do dzieci w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym, ale myślę, że odkrywanie motyli sprawi dużo frajdy starszym dzieciom, jak również tym dorosłym. Dzięki tej książce dowiemy się, na przykład, gdzie osadnik egeria uwielbia spędzać czas, w jakich warunkach lata przestrojnik trawnik, w jaki sposób bieliki potrafią każdego ptaka zrobić w dudka. Poznacie tajemnice życia tych kolorowych zwierzątek i przypuszczam, że po tej lekturze nie będzie nawiedzało Was wspomniane na samym początku uczucie 😉


"Mały atlas motyli" to cacuszko wykonane przez parę wrocławskich ilustratorów - Ewę Kozyrę-Pawlak i Pawła Pawlaka. Pewnie spostrzegliście już, że w książce występują i kolaże z tkanin, i fotografie, i akwarele, i modele z liści i patyków. Sami przyznajcie, że to niezwykle ciekawe połączenie! Tkaniny to oczywiście specjalność pani Ewy, fotografie to także jej sprawka. A akwarele i modele to już robota pana Pawła. Ah, zapomniałam jeszcze dodać, że występują tu również rysunki pewnej młodej osóbki, Hani Cisło. To niezłe trio!

Pofruńcie do świata motyli! Nie mam ani cienia wątpliwości, że wcale nie będziecie mieli ochoty z niego wyjść!

Tytuł - Mały atlas ptaków Ewy i Pawła Pawlaków
Ilustracje - Ewa Kozyra-Pawlak i Paweł Pawlak
Rysunki - Hania Cisło
Wydawnictwo Nasza Księgarnia, Warszawa, 2018

niedziela, 16 września 2018

Sznurówka, ptak i ja - czyli bez butów, a ze Sznurówką


Niestety, lato odchodzi już stumilowymi krokami. Na całe szczęście istnieją książki ogrzewające nas swoimi promykami, dzięki którym możemy sobie znacznie przedłużyć odchodzące lato. Jedną z tych letnich pozycji jest "Sznurówka, ptak i ja". Nie, w tej książce żaden ptak nie wiąże sznurówek. Startujemy!

Selma nie ma żadnej przyjaciółki. W jej życiu nie pojawiła się rówieśniczka, po rozmowie z którą buzia dziewczynki uśmiechnęłaby się szeroko, a serce zabiłoby z podwójną mocą. Do jej klasy nie uczęszcza ani jedna osoba, którą polubiłaby choć troszeńkę. To właśnie dlatego Selma zmienia klasę od września. Głęboko wierzy w to, że w nowym otoczeniu odnajdzie swoją przyjaciółkę. Do września zostały jeszcze niecałe dwa miesiące. Przez te dwa miesiące Selma stara się uciec myślami od szkoły, ale nie może. A myśląc o szkole, cały czas zadaje sobie pytanie, czy w nowej klasie odnajdzie tę odpowiednią osobę. Odpowiedź ptaka dziobiącego ją w serce brzmi "nie", co oczywiście nie ułatwia sytuacji.


Wakacje to czas miły i przyjemny. Selma spędza je u babci i dziadka, w ich domku na wyspie. To tam ma swój pokoik na poddaszu. To tam skrada się do tajnego miejsca podjadać porzeczki. A ponieważ chce zdobyć cel o nazwie "wakacyjne stopy", wszędzie chodzi na bosaka. Dziewczynka uwielbia również spędzać czas z dziadkami. Często wspólnie grywają w karty i organizują niedługie wycieczki. Całymi dniami śmieją się i... uczą się pływać. Selma, choć jest już dużą dziewczynką, jak to mawia babcia, wciąż nie opanowała czynności, jaką jest pływanie. Stara się machać rękami i kopać nogami w wodzie, ale nie wychodzi jej to tak, jak powinno. Opada na dno. Zaliczyła już wiele zachłyśnięć wodą. Ptak powtarza, że Selma już nigdy nie nauczy się pływać. Ale jej dziadkowie mocno trzymają za to kciuki.


Pewnego słonecznego dnia, Selma szła przed siebie podskakując. Na jej drodze stanęła nieznajoma dziewczynka. Miała krótkie włosy, dużą czapkę, koszulkę z pandą i kraciaste spodenki.  Wszyscy nazywali ją Sznurówką. Po kilku chwilach, nasze bohaterki postanowiły razem wdrapać się na drzewo. Sznurówka wskazała na najwyższą brzozę w okolicy. Razem wspięły się na sam wierzchołek. Selma wiedziała, że babcia z dziadkiem z pewnością zemdleliby ze strachu, gdyby to ujrzeli.


Gdy nasza bohaterka wróciła do domu dziadków, z rumieńcami i radością na twarzy, opowiedziała o swojej nowej koleżance. Oczywiście ani jednym słówkiem nie pisnęła o brzozie. Babcia i dziadek także bardzo ucieszyli się, że ich wnuczka znalazła sobie towarzyszkę. W głębi duszy liczyli na kolejne spotkanie dziewczynek. Chcieli, aby Selma miała u swojego boku przyjaciółkę, na którą będzie mogła liczyć.

Następnego dnia Selma ma ochotę tylko i wyłącznie na zabawę z nową koleżanką. Ale niestety, babcia ma inne plany. Pływanie. Babci straszliwie zależy na tym, aby jej wnuczka w wodzie czuła się jak ryba. Jeśli będziecie już po lekturze, jestem przekonana w stu jeden procentach, że dokładnie zrozumiecie babcię. Płyńmy dalej. Kiedy Selma majtała swoimi kończynami, na pomost weszła Sznurówka. W ręku trzymała siatkę na ryby i wiadro. Uprzejmie przywitała się, po czym położyła się na brzuchu i oddała się łowieniu cierników. Selma z ogromną chęcią spędziłaby trochę czasu ze swoją przyjaciółką.


Gdy nasza bohaterka jest zła, wspólnie z dziadkiem wbija gwoździe w ścianę starej szopy. Tak było i tym razem. Selma była straszliwie poirytowana tym, że wciąż nie umie pływać. Kiedy zza szopy dobiegł głos Sznurówki, twarz Selmy rozpromieniła się z prędkością światła. Wymownie spojrzała na dziadka, co dało mu do zrozumienia, że jego wnuczka chce wypełnić swoje kolejne godziny zabawą ze Sznurówką.


W okolicznościach mi już znanych, ale Wam jeszcze nie, w ogródku dziadków pojawia się drewniany domek. Od kilku dni należy już do Selmy. Kiedy tylko Sznurówka go spostrzega, podskakuje i wydaje z siebie okrzyk radości. Wpadła na pomysł, aby założyć tutaj klub. Dziewczynki wspólnie z dziadkiem rozpoczynają przeczesywanie strychu i wyszukiwanie odpowiednich mebli. Przyszła kolej na wymyślenie nazwy i spisanie regulaminu, a przy tym trzeba się nieźle nagłowić. Zrobią to zaraz po zjedzeniu pysznych bułeczek babci. Zapowiada się niezapomniana przyjaźń!


"Sznurówka, ptak i ja" to opowieść o samotności, przyjaźni, głosie serca i pomocy. O więzi z dziadkami, szaleństwie i dobrej zabawie! Ale również o smutkach, które przecież przychodzą od czasu do czasu do każdego z nas. O tym, że bywa i tak, że "rzeczy nie są tym, czym się wydają być" (te słowa podkradłam Kasi Nosowskiej). Ellen Karlsson i Eva Lindström oraz Katarzyna Skalska stworzyły pozycję, po którą nie można nie sięgnąć. To historia z pozoru zwykłych wakacji, a jak bardzo urzeka.

Wy też przeciągnijcie sobie lato! Wskoczcie do klubu Selmy i Sznurówki.

Tytuł - Sznurówka, ptak i ja
Tekst - Ellen Karlsson
Ilustracje - Eva Lindström
Przekład - Katarzyna Skalska
Wydawnictwo Zakamarki, Poznań, 2018

sobota, 8 września 2018

Troska - czyli dwa portrety przeciwności losu


Marty. Szesnastolatek. Nie chodzi do szkoły. Szkoła jest dla niego mało istotna. Jego głowę codziennie wypełniają myśli o mamie. Po śmierci taty, który zawsze ją wspierał i pocieszał, straciła kontakt z rzeczywistością. Depresję stwierdzono u niej już kilka lat temu. Od tego tragicznego wydarzenia całe dnie spędza leżąc w łóżku i rozmyślając. Nikt nie wie, o czym rozmyśla. Jedno jest pewne. Nie myśli o dobru swojego dziecka i... o jedzeniu. Nie je praktycznie nic. Marty codziennie stara się zmusić ją choć do zjedzenia tosta. To cud, kiedy jego starania zakańczają się sukcesem.

Chłopak boi się zostawić mamę samą w domu. Dlatego postanawia nie chodzić do szkoły. Nie chce zostawiać mamy z J., jej partnerem. Wie, że kiedy tylko to zrobi, J. zniknie do pobliskiego pubu. Mężczyzna nie do końca pracuje. Praca to także dla J. siedzenie w knajpie i bezmyślne wydawanie pieniędzy. A przecież w domu tak bardzo ich brakuje... Domowników nie stać nawet na ogrzewanie. Mieszkanie wypełnia wilgoć.

Pewnego dnia do drzwi puka opieka społeczna. Sprawa wygląda naprawdę poważnie. J. wciąż nie rozumie, że to pomoc, a nie wrogowie. Nie widzi nic złego w tym, że Marty nie chodzi do szkoły. Nie chce, aby ktokolwiek wtrącał się do ich spraw. Nie chce, aby ktokolwiek zobaczył, w jakich warunkach żyją. Zapach starej skarpety, brak jakiegokolwiek porządku, półki pozbawione żywności. Właśnie tak wygląda mieszkanie naszego bohatera.


Opieka społeczna jest od tamtej pory częstym gościem domu. Rozmawiają z mamą. Po kilku rozmowach mama zmienia się nie do poznania. Niespodziewanie wychodzi z łóżka i zaczyna cokolwiek jeść. Ale... teraz całe dnie spędza przed komputerem. Non stop bierze udział w dyskusjach na przedziwne tematy. Nagle sądzi, że J. jest diabłem, który ją oszukuje i musi się go pozbyć. Wymyśla różne sposoby. Ciągle mówi także o kłamstwach. O tym, że wszyscy nas okłamują, że nie można nikomu, absolutnie nikomu, wierzyć. Wreszcie wykrzykuje niezrozumiałe słowa do aniołów. Marty nie może uwierzyć, że to dzieje się naprawdę.

Daisy. Daisy ma nieuleczalnie chorego brata - Harry'ego. Jego mięśnie są coraz słabsze. W każdej chwili mogą przestać pracować (pamiętajmy, że serce to również mięsień...). Harry jest najukochańszym chłopcem, jakiego Daisy zna. Jego śmiech jest jak słońce wychodzące zza chmur. Daisy i jej rodzina wyciska czas spędzony z Harrym jak cytrynę. Ma świadomość tego, że to mogą być już ostatnie krople. Mama dziewczynki chce mieć swojego syna cały czas przy sobie i przez to w ogóle nie ma czasu dla siebie, ani dla Daisy. Nie chce pomocy, wszystko zawsze wykonuje sama. Tata wciąż powtarza, że powinna trochę odpocząć, ale nadaremnie. Daisy bardzo na tym cierpi. Dni spędzone z mamą po urodzeniu Harry'ego są bliskie zeru.

Dziewczynka nie mówi rodzicom o swoich zagwozdkach, ponieważ wie, że mają większe zmartwienia. Ba, nie mówi im o swoich poważnych problemach! Cały czas skrywa je w sobie, co nie jest dobrym rozwiązaniem. Sama się z tym męczy, więc po co ktoś inny ma być jeszcze w to wciągnięty? - tak wyglądają myśli naszej bohaterki. Jej rodzice są wciągnięci, ale w wir pracy i obowiązków. Nie zauważają, jak bardzo stracili kontakt ze swoją córką.

Martha, najlepsza przyjaciółka Daisy, kilkuminutową rozmową potrafi poprawić jej humor. To od niej najczęściej dostaje wsparcie. W trudnych sytuacjach, w których Daisy musiała wylać łzy w czyiś sweter i opowiedzieć komuś o swoich zmartwieniach, znajdowała właśnie Marthę. Jednak z czasem słowa przyjaciółki zaczęły tracić moc, a Daisy zeszła na dalszy plan.


W miejscowości, w której mieszkają nasi bohaterowie - Daisy i Marty, istnieje koło młodych opiekunów. To spotkania dzieci z ciężkimi problemami w rodzinie. Daisy jest jego członkinią. Bardzo lubi tam przychodzić, mimo nieprzyjemnego zapachu czy też mocno odczuwalnego mrozu. Wtedy odcina się od codzienności i choć przez jakiś czas nie myśli o chorobie brata. Rozmowy z rówieśnikami odprężają ją. Członkowie koła wspólnie oglądają filmy, grają w bilard i piłkę, śmieją się. Wkrótce do ich grona ma dołączyć także Marty.

"Troska" nie jest książką łatwą. Jej czytanie na pewno nie przyniesie Wam ulgi. Rozrywki też tam nie znajdziecie. Ale to jedna z najważniejszych książek, po jakie sięgnęłam. "Nikt nie może zagwarantować jutra" - to zdanie, które zawsze będzie przypominało mi tę książkę. Książkę, która nałożyła mi okulary na nos. Teraz dostrzegam pełniejszy obraz rzeczywistości. "Troska" to pozycja, którą powinni przeczytać nie tylko nastolatkowie, ale także dorośli.

Eve Ainsworth napisała tę książkę w sposób wyśmienity. Choć, jak już wcześniej wspomniałam, książka ta do łatwych nie należy, losy bohaterów śledzimy z wielkim zaciekawieniem. Autorka poruszyła temat, który nie jest tym chętnie poruszanym przez pisarzy. Niektórzy twierdzą, że lepiej, aby dzieci nie wiedziały, że świat to nie tylko cukierki. Ja jestem odmiennego zdania, ale wiem, że na taki temat trzeba być gotowym. Wiem też, że muszę nadrobić wcześniejsze tytuły Eve Ainsworth.

Przeczytajcie "Troskę". Jestem przekonana, że dzięki niej i Wasz wzrok się wyostrzy.

Tytuł - Troska. Jak bardzo ci zależy?
Tekst - Eve Ainsworth
Przekład - Marta Mortka
Wydawnictwo Zielona Sowa, Warszawa, 2018

sobota, 1 września 2018

Pan Żarówka - czyli bielą w czerń


Pan Żarówka od kilku lat oświetla ulice miasta. Pracuje jako latarnia miejska. Przyciąga to tłumy ludzi, którzy z zachwytem patrzą na naszego bohatera. Ale chwileczkę. Przewróćmy kilkadziesiąt stron do tyłu.


Rodzice pewnego chłopca byli bardzo schorowanymi ludźmi. Mama pracowała w hucie, co - jak się pewnie domyślacie - odciskało swoje piętno na jej zdrowiu. Pracowała za niewielkie pieniądze. Tata prasował ubrania. Malutkim żelazkiem. Robił to również po nocach. To nie pomagało jego samopoczuciu. Portfelowi także.


Wkrótce tata dostał duże żelazko. Bardzo duże żelazko. Tak duże i ciężkie, że nie mógł go utrzymać. I to wielgaśne żelazko spadło ma tatę. Spłaszczyło go. Teraz wyglądał jak naleśnik. Nie mógł już chodzić do pracy. Niewiele też mówił. Całymi dniami siedział w fotelu i palił papierosy.


Teraz na utrzymanie rodziny zarabiała tylko mama. Nie było jej w domu całymi dniami. Nasz bohater całe dnie spędzał samotnie. Spędzał je na rysowaniu zwierząt. Sprawiało mu to wielką radość. Dzięki rysowaniu nie myślał już o rodzicach i ciężkiej sytuacji w domu. Po prostu starał się, aby jego prace wychodziły jak najlepiej.

Wkrótce mama stwierdziła, że musi więcej czasu poświęcać swojemu synowi. Tylko jak to zrobić, skoro trzeba utrzymywać rodzinę...  Postanowiła zabrać go do pracy. Moim zdaniem, nie był to rozsądny pomysł - zabranie swojego dziecka do huty. Choć mama ostrzegała chłopca przed niebezpieczeństwami, on, zapatrzony w ognistą czerwień, połknął przeraźliwie gorącego glutka. Glutek okazał się być lawą.


W szpitalu lekarz powiedział, że lawa wypaliła wszystkie wnętrzności chłopca i, kiedy zastygła, stworzyła "rusztowanie". Od tamtej pory nasz bohater codziennie musiał pić olej, aby jego "rusztowanie" nie zardzewiało. A, i jeszcze jedno, najważniejsze. Chłopiec stał się Panem Żarówką. Umiał świecić. Wystarczyło, że włożył palce do kontaktu i bum, świecił niczym rozżarzona żarówka!


Po jakimś czasie Pan Żarówka łączy swoje dwie mocne, wyróżniające się umiejętności.Rysuje zwierzęta na foliach, po czym wkłada rękę do kontaktu i włala, kontury rysunków można spostrzec na ścianach i sufitach, i to o wiele, wiele większe!

Więcej już nie zdradzę, przecież wiecie, że radość ze śledzenia wzrokiem kolejnych stron jest bezcenna. "Pan Żarówka" to komiks o rodzinie, niekiedy zawiłych relacjach z rodzicami, pierwszych samodzielnych krokach oraz o pielęgnowaniu swojego talentu mimo wielu przeciwnościom. Każdy z nas zrozumie "Pana Żarówkę" ciut inaczej, przefiltruje go przez swoją wrażliwość. Ja zapamiętałam z tej pozycji niezwykle ważne dla mnie zdanie. "Talent to benzyna, a ciężka praca to samochód". Bardzo chciałabym, aby te osiem wyrazów towarzyszyły mi do końca życia.


Dzisiejsza pozycja to owoc ponad dziesięcioletniej pracy Wojtka Wawszczyka, czterdziestolatka. To debiut pana Wojtka, ale jak wiadomo, nigdy nie jest za późno na wspomniane pierwsze kroki. Wojtek Wawszczyk znakomicie poradził sobie z zadaniem narysowania wyjątkowego komiksu. Naszą opasłą w ilość stron (jest ich ponad sześćset) pozycję czyta i ogląda się z wielkim zaciekawieniem, nie odrywając nawet oczu od książki. Z niecierpliwością czekam na kolejne tytuły od pana Wojtka!


"Pan Żarówka" kierowany jest do starszych czytelników, ale myślę, że ci ciut młodsi również spokojnie mogą po niego sięgnąć. Warto również wspomnieć, że komiks ten został cudowne wydany! Jego strony są woskowane na kolor czarny, więc na pierwszy rzut oka wyglada to jak pudełeczko. Kiedy okazuje się, że nie jest to pudełeczko, nad zachwytami nie ma końca.

Koniecznie sięgnijcie po "Pana Żarówkę". Niech świeci i na Waszych półkach!

Tytuł - Pan Żarówka
Tekst i ilustracje - Wojtek Wawszczyk
Wydawnictwo Kultura Gniewu, Warszawa, 2018