sobota, 30 czerwca 2018

Damy, dziewuchy, dziewczyny. Historia w spódnicy - czyli nasze bohaterki


Nareszcie wakacje! Te będą wyjątkowe, choćby dlatego, że liczą aż 72 dni! Wyobraźcie sobie, ile stron można przeczytać w 72 dni. Sporo, prawda? A wśród tych wszystkich stron z pewnością znajdzie się miejsce na 156 zapisanych historiami wielkich Polek. Trzeba przyznać, że ich też jest niemało. W takim razie zaczynamy naszą wakacyjną, dziewuchową przygodę!


Na samym początku przedstawię Wam Henrykę Pustowójtównę, dziewczynę z powstania styczniowego. Henryka jest naszą przewodniczką, to ona zaprasza nas do świata swoich koleżanek. Ale Henryka, podobnie jak reszta bohaterek, łatwego życia nie miała. Bowiem żyła w czasach, w których dziewczynkom nie wypadało biegać po trawnikach, wspinać się na drzewa, czy też skakać po kamieniach. Rodzice chcieli wychować swoją córkę na prawdziwą damę, wcale nie przejmowali się tym, że Henryka damą zostać nie chciała. A kiedy wybuchła wojna, nasza bohaterka wskoczyła w strój mężczyzny, chwyciła za broń i dzielnie walczyła! Odważna z niej kobieta!



Przenieśmy się teraz do dziewiętnastowiecznego parku pałacowego w Puławach. Rozłóżmy tutaj koc i przekąśmy coś. O, widzicie tą panią w sukni? To Izabela Czartoryska, właścicielka tej okolicy. Księżna Izabela postanowiła zgromadzić w Puławach to, co jej zdaniem warto pokazać Polakom. I choć wtedy podróżowanie i przewożenie różnych towarów nie przychodziło tak łatwo, jak może Wam się wydawać, Czartoryska podróżowała, gromadziła i pokazywała cenne pamiątki. W ich gronie znalazły się takie przedmioty, jak dwa miecze krzyżackie z bitwy pod Grunwaldem, sucharek należący do Tadeusza Kościuszki (zupełnie nie wiem, czemu go nie zjadł!) oraz niezwykle ceny obraz jednego z najbardziej znanych artystów, Leonarda da Vinci - "Dama z łasiczką" znana również jako "Dama z gronostajem"! To właśnie dzięki pani Izabeli posiadamy takie cacuszko.



A teraz przejdźmy spacerkiem do krakowskiego domu pana Franciszka i pani Anny Lubańskich. To właśnie w nim wychowała się pewna zapomniana, a niegdyś rozchwytywana na całym świecie polska malarka, Zofia Stryjeńska. Pan Franciszek uczył małą Zochę rysunku, zabierał ją także na targi i bazary, gdzie później Zosia tworzyła jako dorosła artystka. Mała Lubańska - a za kilkanaście lat Stryjeńska - uwielbiała rysować i malować. I wyobraźcie sobie, że gdy nasza malarka studiowała na niemieckiej akademii, musiała pracować w stroju mężczyzny. Na całe szczęście do Krakowa mogła wrócić już w sukience!



Gdzie by się tu teraz wybrać? A, już wiem! Wybierzmy się do londyńskiego butiku Barbary Hulanicki. Tak, nie mylicie się, pani Barbara jest Polką. Basia była drobną dziewczynką wychowywaną przez ciotkę. Ciotka bardzo chciała, aby jej Barbarka studiowała prawo i medycynę, no ale Biba - bo tak nazywano naszą bohaterkę - wcale tego nie chciała. Zamiast uczyć się pilnie przedmiotów, które wybrała jej ciotka, Biba projektuje odjazdowe ubrania dla Micka Jaggera czy też Andy'iego Warhola. Później pani Barbara swój butik przeniosła do siedmiopiętrowego domu, w którym mieszka do dziś. Organizuje tam także koncerty, czy też imprezy kulturalne, taki to jest duży budynek!



Nie myślcie sobie przypadkiem, że zdradziłam Wam teraz sporą część książki, a w życiu! Napisałam (i to w ogromnym skrócie) o czterech z ponad dwudziestu bohaterek. Reszta w waszych rękach! Naprawdę warto poznać historie wielkich, i niestety bardzo często też zapomnianych, Polek, dla których nie istniało słowo 'niemożliwe'. #GirlPower! To ważne, aby pamiętać nie tylko o wybitnych mężczyznach, ale także o kobietach. Ale nie bójcie się, "Damy, dziewuchy, dziewczyny. Historia w spódnicy" to lektura nie tylko dla dziewczyn.



Śmiało można stwierdzić, że Annie Dziewit-Meller należy się wielki ukłon! Pani Ania wykonała kawał dobrej roboty szukając, czytając, a później pisząc o wspaniałych bohaterkach. Pomyślcie, ile to musiało być pracy, aby dowiedzieć się o życiu i wyczynach każdej z kobiet, a później jeszcze wybrać ich finalną liczbę. I to świetne pióro... Ukłon należy się też Joannie Rusinek, która wspaniale oddała klimat czasu, w którym żyły nasze bohaterki. A że z damami, dziewuchami i dziewczynami fajnie spędza się czas, warto z nimi posiedzieć :)  


Tytuł - Damy, dziewuchy, dziewczyny. Historia w spódnicy
Tekst - Anna Dziewit-Meller
Ilustracje - Joanna Rusinek
Wydawnictwo Znak Emotikon, Warszawa, 2017


P.S. Ale to nie koniec dobrych wieści! Miesiąc temu ukazała się cześć druga, tym razem są to "Podróże w spódnicy". Niebawem i ja zagoszczę w ich towarzystwie!

sobota, 23 czerwca 2018

Sto porad dla nieśmiałych - czyli historia odwagą nadziana


Mogę się założyć, że znacie przynajmniej kilka osób, które do śmiałych nie należą, choć niekiedy bardzo chciałyby takimi być. Jedną z takich osób jest chłopiec o imieniu Rolf. Rolf pochodzi ze bardzo zamożnej rodziny i jedyne, czego mu brakuje to odwaga. Ale przecież wszyscy wiedzą, że odwagi nie da się kupić za pieniądze. A jakby tego było mało, Rolf ma strasznie irytującą siostrę!

Książka "Sto porad dla nieśmiałych" rozpoczyna się od rodzinnego obiadu. Ale nie myślcie sobie, że był to taki zwyczajny rodzinny obiad, o nie! Paryski dom rodziny Cossu (bo tak nazywa się rodzina naszego bohatera) odwiedzili wszyscy krewni - ciotki, wujowie i kuzynostwo. Rodzice Rolfa zajęli najważniejsze miejsca przy stole, te u szczytu. Naprzeciwko rodziców usiadła babcia Klara. Kiedy inni umościli się już na swoich krzesłach wygodnie, podano obiad do stołu.



Muszę zaznaczyć, że rodzice zarządzili, że przy obiedzie dzieci nie mogę zabierać głosu. Jakież to niesprawiedliwe, prawda?! Nic dziwnego, że Rolf umierał z nudów. Przecież to bardzo trudne - wysiedzieć aż dwie godziny nie mogąc się odezwać nawet słówkiem. A mimo zarządzenia rodziców, siostra chłopca - Ines - dokuczała mu ukradkiem. Wciąż przypominała o nieszczęśliwym przypadku, jakim było wylądowanie zupy na bluzce ciotki Beatrice. Ines po raz kolejny wyprowadziła swojego brata z równowagi, i zupa po raz kolejny wylądowała na bluzce ciotki. A to pech! 



Rolf miał już tego dosyć, więc poszedł do swojego toalety. Dom państwa Cossu był tak duży, że każdy z domowników miał swoją toaletę! Ale toaleta chłopca wyglądała ciut inaczej. Można by ją nazwać mini obserwatorium. Pewnie zadajecie sobie teraz pytanie - co Rolf mógł obserwować? Otóż obserwował pewien pobliski sklep. A tak właściwie to dziewczynkę imieniem Ofelia, która popołudniami pomagała tam swojemu tacie. Rolf bardzo chciałby porozmawiać z Ofelią, lecz niestety troszeńkę brakuje mu odwagi.


Po obiedzie chłopiec wyszedł ze swoim psim staruszkiem na spacer. Na samym początku poszedł do parku, a potem zmierzał w kierunku wspomnianego kilka chwiluniek wcześniej sklepu. I akurat w tym momencie - zupełnie niespodziewanie - zza drzwi sklepu wyszła... Ofelia! Chłopiec przetarł oczy ze zdumienia. Oh, jakaż ona piękna!, pomyślał.
Dziewczynkę zainteresował czworonogi staruszek, mimo tego, że chodził tak wolno, że nawet nie trzeba było go trzymać na smyczy (no cóż, na ucieczkę psa włóczącego się jeszcze wolniej od żółwia były raczej marne szanse). Ofelia zapytała się Rolfa o imię psa. A Rolf był tak oszołomiony odezwaniem się do niego Ofelii, że nie umiał wydobyć z siebie żadnego słowa. No i z rozmowy nici.


Wybierzmy się teraz na przechadzkę do szkoły naszego bohatera. Należy zaznaczyć, że Rolf siedzi w ławce ze swoim odwiecznym wrogiem! Zupełnie nie rozumie, dlaczego Hubert - bo o nim tu mowa - przyciąga dziewczyny jak magnes. Przecież on jest strasznym kujonem, a jedyne, co umie robić, to przechwalać się. Zajrzyjmy do książki. "Hubert był (...) ekspertem we wszystkich dziedzinach, z którymi Rolf miał problem, takimi jak weuf, dziewczyny i matematyka". No sami powiedzcie, czy po przeczytaniu tego urywka na Waszej twarzy pojawił się uśmiech?



Zapewne nawiedza Was teraz pytanie, czy Rolf zebrał w sobie wystarczająco dużo odwagi, aby porozmawiać z Ofelią, prawda? A jeśli tak, jakie były okoliczności tego zdarzenia? Odpowiedzi na te pytania należy szukać w książce pod tytułem "Sto porad dla nieśmiałych". Tak, sięgnijcie po to wydawnictwo, koniecznie!

"Sto porad dla nieśmiałych" to książka napisana z dużym poczuciem humoru. Znajdziemy tutaj sporo fragmentów, przy którym na pewno zachichotamy sami do siebie. Dzisiejsza pozycja jest także lekturą o przełamywaniu swoich lęków, radzeniu sobie z - niekiedy wcale nie tak trudnymi do rozwiązania - zagwozdkami. To historia także o pierwszym biciu serca. Jestem przekonana, że zaciekawi każdego, niezależnie od tego, w jakim jest wieku!


Przejdźmy teraz do 'autorskich' sprawek. Za tekst odpowiada Eva Susso, a za ilustracje - Benjamin Chaud. Trzeba przyznać, że ta szwedzka pisarka i francuski ilustrator to naprawdę zgrany duet! Słowa pani Evy i kreski pana Benjamina idealnie do siebie pasują. Z wielką niecierpliwością czekam na dwie kolejne części o Rolfie. Coś przeczuwam, że te tomy także będą bombastyczne!

Tytuł - Sto porad dla nieśmiałych
Tekst - Eva Susso

Ilustracje - Benjamin Chaud
Przekład - Marta Wallin
Wydawnictwo Zakamarki, Poznań, 2018

niedziela, 17 czerwca 2018

Pelikan - czyli rzeczywistość widziana nie tylko z lotu ptaka


Domyślam się, że wszyscy wiedzą, że dzieci mają naprawdę bujną wyobraźnię. Bardzo często spotykamy sytuacje, w których dzieciaki (włączając w tę grupkę oczywiście mnie) odcinają się od realnego świata i przez kilka chwil żyją w swojej, wyodrębnionej rzeczywistości. Niekiedy bywa również tak, że "dzieci wiedzą lepiej" (uwaga, uwaga - to słowa pani Kasi Stoparczyk!). I tak też stało się w przypadku książki o wdzięcznym tytule "Pelikan".



Główny bohater - Emil - jest kilkunastoletnim chłopcem, który od niedawna mieszka w mieście. Jeszcze kilka miesięcy temu mieszkał na wsi, z mamą i z tatą. Teraz tata mieszka z nową, inną kobietą, a on z mamą musieli się wyprowadzić. Od tamtej pory już nic nie jest tak, jak dawniej. Mama pracuje całymi dniami, od samego rana aż po późne godziny wieczorne. Przez ten czas Emil jest sam. Gdy przychodzi ze szkoły do pustego domu, sam idzie do taniego, pobliskiego baru na obiad, sam odrabia lekcje, sam spędza czas wolny. Tutaj, w mieście, nikogo nie zna. Jednak jego los odmienia się, kiedy w barze widzi - można by rzec - dość ekscentrycznego pana. Pana, który czyta gazetę odwróconą nagłówkiem do dołu. Pana, który nerwowym ruchem co chwilę miesza kawę. Po krótkim czasie spostrzega, że to nie mężczyzna, a... pelikan!




Gdy opowiada tę niezwykłą historię swojej mamie, ta nie chce mu wierzyć. Opowieść swojego syna traktuje jak głupotę wymyśloną przez infantylnego przedszkolaka. Ale przecież nawet infantylny przedszkolak nie wymyśliłby czegoś takiego! Emilowi zachowanie mamy bardzo się nie podoba. Próbuje jej udowodnić, że historia z pelikanem wcale nie jest brednią. A mama wciąż powtarza, że to nie pelikan, tylko ich nowy sąsiad - pan Hyyryläinen.




Emil postanawia poznać tajemnicę pana Hyyryläinena! Trzeba przyznać, że to bardzo interesująca zagadka! Chłopiec zagląda do mieszkania swojego sąsiada. Każdy kolejny fakt utwierdza gow przekonaniu, że się nie pomylił, że jego sąsiad naprawdę jest ptakiem. Jegomość miał bardzo krzykliwy głos, pióra zamiast palców, mieszkał w wannie, nie umiał pisać i czytać... To, że jest mężczyzną było wprost niemożliwe!




Po krótkiej rozmowie okazało się, że sąsiad jest naprawdę całkiem fajną osobą. Przyjemnie się z nim gawędziło na przeróżne tematy. Emil z wielkim zaciekawieniem słuchał opowieści pana Hyyryläinena. I od czasu poznania się sąsiadów, rozpoczęły się codzienne wizyty kilkunastolatka. Między innymi, to dzięki tym codziennym spotkaniom pelikan zakochał się w szeroko pojętej sztuce. Owocem wielu rozmów stała się także więź, która łączyła chłopca i ptaka. Pelikan był jedynym kolegą Emila w mieście. Jednak w pewnym momencie nasi bohaterowie musieli zrobić sobie tygodniową przerwę w wizytach, gdyż Emil na siedem dni wyjeżdżał na wieś, do taty i jego nowej partnerki. Ale czemu chłopiec z wielką niechęcią postawił stopę w swoim rodzinnym domu? Czy więź Emila i pelikana po powrocie chłopca była dokładnie taka, jak przed wyjazdem? Ode mnie się tego nie dowiecie, po prostu musicie sięgnąć po dzisiejszą pozycję.




Ujawnię Wam tylko w wielkiej tajemnicy, że w książce pojawia się jeszcze jeden bohater, a tak właściwie to bohaterka. Jest nią słodziutka dziewczynka o imieniu Elsa, która także mieszka w bloku Emila i pelikana. Emil bardzo chciałby ją poznać, ale jeszcze nigdy nie było odpowiedniego momentu. I nareszcie nadarza się ta jedyna, właściwa okazja. Ale czy chłopiec ją wykorzysta? Wy wiecie, gdzie szukać odpowiedzi na to pytanie.




"Pelikan" to książka o nietypowej, niekiedy dość ekscentrycznej, przyjaźni, o niełatwym życiu ludzi oraz o trudnej sytuacji z rodzicami. Wszyscy wiemy, że prawdziwa przyjaźń może nawet góry przenosić! Gdy mamy prawdziwego przyjaciela jesteśmy pewni, że jeśli tylko będziemy tego potrzebować, on zawsze wyciągnie do nas pomocną dłoń, a w przypadku dzisiejszej lektury - pomocne skrzydło!




Śmiało mogę stw
ierdzić, że "Pelikan" to jedna z najlepszych lektur, jakie dotąd przeczytałam. Połączenie poetyckiego, w niektórych momentach wzruszającego, tekstu Leeny Krohn i nostalgicznych ilustracji Manua Blázqueza wprawiających nas w stan zamyślenia to małe dzieło sztuki! Dzisiejsza pozycja powinna stać na półce wszystkich czytelników, niezależnie od wieku.

Naprawdę, każdy powinien zatopić się w tej lekturze!

Tytuł - Pelikan. Opowieść z miasta
Tekst - Leena Krohn
Ilustracje - Manu Blázquez
Przekład - Iwona Kosmowska
Wydawnictwo Dwie Siostry, Warszawa, 2008

środa, 13 czerwca 2018

Wróble na kuble - czyli po rachunki z panem Józefem!


Wróble są ptaszkami, które spotykamy bardzo często. Wiele razy zdarza się, że spokojnie przechadzamy się spacerowym krokiem, zerkamy w kierunku pobliskich krzaków i dostrzegamy chowające się w nich wróbelki. Inny przykład. Podążamy w kierunku kubła na śmieci z workiem przepełnionym odpadami, zerkamy na wspomniany kubeł, a na nim siedzi cała masa wróbelków. Właśnie ten drugi przypadek opisał i zilustrował mistrz życia oraz ilustracji (o którym ciut więcej napisałam tutaj) - Józef Wilkoń! No cóż, tego pana chyba nie trzeba przedstawiać.



"Usiadł wróbel na kuble, kręci główką i zerka. - Sam jestem? Jeden? Wokół żadnego wróbelka". Taki tekst wita nas już na pierwszej stronie dzisiejszej pozycji. Po przeczytaniu tekstu nasz wzrok pada na ptaszka siedzącego na kuble, po czym spoglądamy na dużą, wyraźną, czerwoną jedynkę. Przewracamy kartkę. Czytamy o tym, że kolejny - drugi - wróbelek chce przyłączyć się do pierwszego. Chciał i dołączył. On także przysiadł na kuble. Za kilka chwil nadlatuje kolejny, trzeci. Ale spokojnie, dla niego także znajdzie się miejsce!




Po kilku minutach "trzy wróble siedzą na kuble". Zaraz przyleciał czwarty wróbelek z nieco zadartym ogonkiem. On także znalazł sobie miejsce, bez problemu. Nagle zza horyzontu wyłonił się wróbelek piąty. Ale czy i dla niego znalazło się miejsce na kuble? Hmn, i to jest zagadka! Mam nadzieję, że rozwiążecie ją sami trzymając książkę w ręku.




Dzisiejsza pozycja kierowana jest do młodych czytelników, początkujących adeptów ornitologii oraz do wielbicieli twórczości pana Wilkonia. "Wróble na kuble" są tak naprawdę wyliczanką, dzięki której najmłodsi niewątpliwie będą mogli nauczyć się - na przykład - liczyć. Adepci będą mieli przyjemność w śledzeniu losów naszych wróbelków, natomiast wielbiciele twórczości pana Józefa będą cieszyli swoje oko wilkoniowatą, zamaszystą kreską. W tej książce zagościła ona na między innymi na piórach wróbelków, co można dostrzec już po samej okładce. A, i jeszcze jedno. Bardzo możliwe, że osoby, które kiedyś wróbelków nie dostrzegały, po przeczytaniu książki nagle, zupełnie niespodziewanie, zaczną się za nimi rozglądać. Fajnie, prawda?!




Sięgnijcie po tę pozycję i sprawdźcie, ile tak naprawdę wróbelków siedziało na kuble ;)



Tytuł - Wróble na kuble
Tekst i ilustracje - Józef Wilkoń
Wydawnictwo Hokus-Pokus, Warszawa, 2018

niedziela, 10 czerwca 2018

Super M - czyli pan Dawid bębni na sercu


Każdy z nas ma w swoim życiu jedynego w swoim rodzaju superbohatera! Niekoniecznie musi nosić on czerwoną pelerynę, magiczne buty i przepaskę na oczach. Wcale nie musi skakać po dachach i walczyć z czarnoksiężnikami. Nie musi także posiadać auta, które w błyskawiczny sposób zamieni się w łódź podwodną czy samolot. Nie, nie o takich superbohaterach mowa!


Jak napisałam chwileczkę temu, każdy z nas ma superbohatera, a w przypadku kobiet - superbohaterkę. My skupimy się właśnie na naszej superbohaterce. To ona ma na głowie cały dom i musi o niego dbać. To ona z prędkością światła pędzi do sklepu po produkty, na przykład na nasze śniadanko! Zawsze nam pomaga, nie tylko w pracach domowych. Odpowiada na nasze pytania, a niekiedy są one naprawdę trudne. Bardzo często jest w wielu miejscach naraz. Jednocześnie siedzi na ławeczce na placu zabaw, śledzi nas wzrokiem i pracuje w międzyczasie.


To ona zawsze wszystko naprawi, zaszyje dziurę w bluzce, wygra z plamą po soku na spodenkach. Ból w magiczny sposób zamieni na ślad w postaci plasterka. Nie boi się niczego, włącznie z okropnymi koszmarami, ciemną piwnicą, z której trzeba wyjąć rower oraz pająkami. Koszmary złapie w słoik, do piwnicy wejdzie pewnym krokiem, z wielkim spokojem wypuści pająka na trawę. Tylko ona tak potrafi!


Czy już wiecie, kim jest tytułowa Super M? To kobieta, która zasługuje na całe stosy pachnących kwiatów! Kobieta, której zawdzięczamy naprawdę dużo. To z nią chodziliśmy trzymając się za rączkę do przedszkola. To ona budziła (a w moim przypadku - budzi) nas do szkoły. To ona robi pyszne śniadania, obiady i kolacje (też w moim przypadku). Tak, jest po prostu najlepszą mamą na świecie!


Przyznam z wielkim wstydem, że przed przeczytaniem i obejrzeniem książki "Super M" nigdy nie patrzyłam na mamę jak na superbohaterkę. Zawsze z podziwem zerkałam na nią, gdy gotowała, rozmawiała przez telefon, pakowała się do pracy i pisała listę zakupów. Teraz patrzę z jeszcze większym! 


Sam pomysł na książkę o takiej tematyce jest naprawdę wspaniały, a wykonanie - równie świetne! Autorem tekstu i ilustracji jest przesympatyczny pan z mocą tatuaży, który także nieźle wywija pałeczkami na bębnach. Tak, to Dawid Ryski! Można poznać go już po samej okładce, i nie chodzi mi tutaj o wypisane imię i nazwisko! Pan Dawid zilustrował tę książkę fenomenalnie, czyli tak, jak zwykle to robi.


Już kiedyś pisałam o tym na blogu, ale powtórzę. Dawno, dawno temu, gdy po raz pierwszy usłyszałam imię i nazwisko "Dawid Ryski", od razu pomyślałam, że ten pan to prawdziwy adorator muzyki! Otóż imię Dawid kojarzy mi się z pewnym bardzo słynnym wokalistą (takim od błyskawicy), a nazwisko Ryski - z rysowaniem. Ha, nie myliłam się!

Choć tekstu tutaj niewiele, tej książce niczego nie brakuje! "Super M" nieźle uderzyła w moje serducho. Wy także pozwólcie na to, aby pan Dawid zabębnił Wam na sercu!

Tytuł - Super M
Tekst i ilustracje - Dawid Ryski
Wydawnictwo Babaryba, Warszawa, 2018

niedziela, 3 czerwca 2018

Czy umiesz gwizdać, Joanno? - czyli mocna każda strona


Uwielbiam książki, które jednocześnie poruszają i uruchamiają uśmiech. Książki, które czytamy całymi dniami, choć nie są obfite w ilość stron. Książki proste, lecz trudne. Jedną z tych pozycji jest lektura "Czy umiesz gwizdać, Joanno?". Hmn... chyba ociupineczkę przesadziłam z tą nostalgiczną atmosferą. Choć w sumie nie, jest idealnym wprowadzeniem!

Wszystko rozpoczyna się od pewnej rozmowy dwóch chłopców - Bertila i narratora. Rozmowy o dziadku drugiego z chłopców. Kiedy narrator przychodzi do swojego dziadka, na twarzy staruszka zawsze maluje się uśmiech. Dziadek częstuje go wtedy kawą i obdarowuje pięcioma koronami. Chłopiec bardzo lubi odwiedzać swojego dziadka! Bertil czuje, że też by to lubił. Tylko że problem tkwi w tym, że Beril niestety dziadka nie ma.




Narrator postanawia pomóc Bertilowi w (uwaga, uwaga!) odnalezieniu nowego dziadka. A gdzie jest najwięcej staruszków, którzy tęsknią dniami i nocami za swoimi wnukami? Oczywiście, że w domu starców! Właśnie w tamtym kierunku podążają chłopcy. Bertil ubrał się wtedy wyjątkowo ładnie. Miał na sobie białą koszulę, ranę na brodzie starannie zakleił plastrem, a w ręku trzymał nagietka. To był dla niego niezmiernie ważny dzień!




Korytarz domu starców był dość mroczny. Bertil nie miał ani zielonego, ani niebieskiego, pojęcia, które drzwi otworzyć, aby trafić na odpowiedniego dziadka, który częstowałby go kawą i co wizytę dawałby mu pięć koron. Zerknął przez uchylone drzwi. Ujrzał siedzącego na krześle staruszka układającego na stole karty do gry. Bertil (z lekką pomocą swojego przyjaciela) odważył się i wszedł do pokoju.




Chłop
iec uprzejmie się przywitał i podarował staruszkowi kwiatek. Ten zaś niezmiernie się ucieszył. Staruszek i on od razu się zrozumieli. Bertil wiedział, że trafił na odpowiednią osobę! Tak, już teraz miał dziadka. Dziadka Nilsa. Od tamtej pory Bertil był największym skarbem starego Nilsa. I z wzajemnością.

Od czasu, kiedy się poznali, Bertil odwiedzał swojego dziadka bardzo często. Wspólnie spędzony czas wypełniały czynności, które spajały ich uczucia. Niekiedy były one najzwyklejsze, takie jak granie w karty czy też nauka gwizdania, a niekiedy niekoniecznie, na przykład wsłuchiwanie się w krople deszczu oraz wpatrywanie się w zdjęcie młodej kobiety z dużymi oczami.



Jednak jak każdy z nas wie, wszystko ma swój kres. Życie także. Najczęściej życie osób w dojrzałym wieku. Nawet, jeśli są najszczęśliwsze na świecie, kiedyś odchodzą. I już nie wracają. Wtedy nie możemy już z nimi porozmawiać, złapać ich za rękę. Lecz możemy przywołać je wspomnieniami. To także bardzo cenne!



Ulf Stark i Anna Höglund wykonali naprawdę świetną robotę! Trudną historię z - no cóż, trzeba to przyznać - mocnym zakończeniem przedstawili w sposób pogodny. Wzruszenie następuje po skończonej już lekturze, kiedy zaczynamy o niej rozmyślać. To wcale nie tak łatwe zadanie - znaleźć sobie dziadka ot tak, po prostu. Jak bardzo trzeba być odważnym, aby otworzyć drzwi i wejść do pokoju w domu starców. Chłopiec przywiązał się do dziadka, a po niedługim czasie musi się pogodzić z jego odejściem.



Dobrze, spójrzmy teraz na naszą pozycję z ciut innej strony. Choć dziadek odszedł, w głowie Bertila pozostały wspomnienia, do których będzie wracał z wielką przyjemnością. Przecież przeżył ze swoim dziadkiem tyle niezapomnianych przygód, spędził z nim wspaniały czas. Co prawda nie będzie mógł już złapać dziadka za rękę, ale zawsze będzie mógł dotknąć go w swoim świecie wyobraźni. Dziadek Nils będzie po prostu żył w głowie swojego wnuka, to jest pewne!




Nie ma się co zastanawiać, sięgnijcie po tę pozycję i sprawdźcie, co kryje się za tajemniczym tytułem, bo (jak się zapewne sami domyślacie) nie zdradziłam Wam wszystkiego, oj nie!


Tytuł - Czy umiesz gwizdać, Joanno?
Tekst - Ulf Stark
Ilustracje - Anna Höglund
Przekład - Katarzyna Skalska
Wydawnictwo Zakamarki, Poznań, 2016