niedziela, 28 stycznia 2018

Kłopot - czyli historia wyjątkowej plamy na obrusie


Mogę się założyć, że nikt z nas nie lubi mieć problemów na głowie. Zapewne wiele oddalibyśmy za pozbycie się wszelkich kłopotów. Lecz od razu apeluję, aby zostawić jeden z nich! Nie wyobrażam sobie, aby na półce z książkami prawdziwego adoratora dobrej literatury oraz ilustracji nie znalazło się miejsce na "Kłopot" Iwony Chmielewskiej. To byłby już szczyt wszystkich szczytów!



A teraz opowiem co-nieco o głównym bohaterze tej książki, czyli o wspomnianym przed chwilką kłopocie. Otóż pewna dziewczynka prasowała, niezwykle cenny dla mamy, obrus. Był to obrus wyhaftowany przez babcię. Dziewczynka zamyśliła się troszkę dłużej i... powstał prawdziwy kłopot!



Na białej tkaninie odbił się ślad po żelazku. Mała kobietka była przerażona, gdyż wiedziała, jak ważny był ten obrus dla jej mamy. I właśnie tutaj rozpoczyna się bardzo filozoficzna część książki.


Nasza bohaterka boi się reakcji mamy, więc poczyna wymyślać bardzo zaskakujące wyjaśnienia. Pozwolę sobie zacytować kilka z nich. "To spadło jak nieszczęście! Przecież na taką plamę nie ma siły. Nie wywabi jej żaden, nawet najdroższy środek. Nie pomogą najmądrzejsze rady. Nawet te z internetu. Nie pomoże nawet modlitwa. Choćbym nie wiem jak długo siedziała, to i tak nic nie wymyślę. A może powiem, że zrobił to mój młodszy brat? Albo, że plamę wypalił dziadek? Albo, że"... no właśnie, jak myślicie, co jeszcze wymyśliła dziewczynka?


Dodam, że koniec jest naprawdę szokujący! Zapewne domyślacie się już, co zrobiła mama widząc plamę nie do zmycia. Teraz na obrusie została pamiątka po trzech pokoleniach: po babci, po mamie oraz po córce. Taka serweta to jeden z najcenniejszych skarbów strzeżonych przez rodzinę.



"Kłopot" pokazuje nam, że zawsze potrafimy wyjść z trudnej sytuacji. Czasem musimy się trochę nagłówkować, czasem wyjście przychodzi do nas samo, a czasem wystarczy po prostu powiedzieć prawdę. Jeśli chodzi o ten przypadek, dziewczynka wybrała... nie zdradzę oczywiście, które rozwiązanie wybrała, lecz zdradzę, że było ono jedyne poprawne.



Przejdźmy teraz do autorki "Kłopotu", czyli Iwony Chmielewskiej. Książki tej Pani są jak silne ręce mądrego człowieka. Mocno chwytają za serce oraz pouczają - za każdym razem potrafią wzruszyć, czasem nawet do płaczu. To ogromna radość, kiedy twórca dowiaduje się, że wzruszył czytelnika. A idąc tym tropem myślenia można wywnioskować, że Pani Iwona jest przeszczęśliwym człowiekiem. Przecież wzrusza tysiące czytelników, i to nie tylko tych polskich!


Ilustracje Iwony Chmielewskiej śmiało można nazwać ilustracjami magicznymi. Ta Pani zawsze wykonuje je z wielką finezją. Tutaj nawet najdrobniejsze kreseczka jest bardzo znacząca. Na te ilustracje można patrzeć i patrzeć, i wciąż będziemy dostrzegać nowe szczegóły. Ja przeczytałam tę książkę trzy razy i dopiero za trzecim razem dostrzegłam, że... o rajuśku, tego ujawnić nie mogę!




Ale mogę ujawnić, w jaki sposób autorka wykonała plamę po żelazku. Wspomnę, że dowiedziałam się tego podczas rozmowy z Panią Iwoną na Międzynarodowych Targach Książki w Krakowie, czyli równiusieńkie trzy miesiące temu. Na początku Pani Iwona wycięła szablon - otwór w kształcie stopki żelazka. Następnie pokolorowała papier wokół wyciętego kształtu bezową kredką. Później przyłożyła owy szablon do kartki, potarła kilka razy wacikiem i włala! W ten oto sposób powstało idealne odwzorowanie kłopotu na obrusie.




Na zachętę dodam jeszcze, że choć 2018 zaczął się zaledwie dwadzieścia osiem dni temu, Pani Iwona odniosła już tegoroczny, przeolbrzymi sukces! Autorka książki pod tytułem "Kłopot" została wyróżniona na tak zwanej shortliście Nagrody Hansa Christiana Andersena 2018!!! Pani Iwonie należą się wielkie brawa! Ba, brawa to sto razy za mało!




Na koniec zacytuję fragment blurba autorstwa Moniki Obuchow: "Obraz cieszy, rozwija, uczy. Obraz niesie znaczenie. To, że słów w nim nie widać nie znaczy, że ich tam nie ma". Uważam, że Pani Monika ujęła tak trafne spostrzeżenie w niezwykle piękny sposób. Podpisuję się pod tym obiema rękami!



Powtórzę - każdy z Was musi mieć ten "Kłopot"!


Tytuł - Kłopot
Tekst i ilustracje - Iwona Chmielewska
Wydawnictwo Wytwórnia, Warszawa 2016

niedziela, 21 stycznia 2018

Kasieńka - czyli dziewczyna płynąca przez życie


Trzeba przyznać, że do dwunastoletniej Kasieńki, bohaterki książki o tym samym tytule, przyczepił się pech i wcale, ale to wcale, nie chciał się jej puścić. Kasieńka wszędzie go za sobą ciągnęła, nawet przez kolubrynową drogę z Gdańska do Coventry. Ale wróćmy do początku...

Tata Kasieńki wyjechał do Anglii. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby ów wyjazd był zaplanowany z innymi członkami rodziny - w tym przypadku z Mamą, Żoną i Córką. Jednak tak nie było. Tata wyjechał bez słowa i nikt (prócz niego, rzecz jasna) nic o wyjeździe nie wiedział. Dlatego, kiedy Mama Kasieńki przeczytała zostawioną karteczkę z treścią brzmiącą: Olu, wyjechałem do Anglii, była w szoku. Lecz mimo tak negatywnie zaskakującej sytuacji, Mama tęskniła za swoim mężem i robiła wszystko, aby go odnaleźć.


W związku z wyjazdem Taty, Kasieńka wraz ze swoją Mamą przeprowadziły się do Coventry. To właśnie tam główna bohaterka chodziła do siódmej klasy, choć powinna chodzić do ósmej (to wszystko przez trudno wchodzący jej do głowy język angielski). To właśnie tam Mama Kasieńki sprzątała w szpitalu. Natomiast wieczorami obie wędrowały od drzwi do drzwi i pytały o Tatę, którego Mama tak bardzo pragnęła odnaleźć. Lecz wszystko to do pewnego czasu.

Kasieńkę dotyka mnóstwo przeżyć. I tych  przyjemnych, i tych przykrych. Podam pięć przykładów (oczywiście bez zdradzania które z nich należą do przyjemnych, a które nie): przyjaźń z sąsiadem - ciemnoskórym Kanoro, wizyta Babci, urodzenie się nowego uczucia w sercu głównej bohaterki, spotkanie z Tatą, potajemny wyjazd na zawody pływackie. No dobra, odsłonię rąbek jednej z nich. Otóż wkrótce Tacie udaje się spotkać z Kasieńką. Dzieje się to w tajemnicy przed Mamą! Kiedy dziewczyna odwiedza swojego Tatę i poznaje całą prawdę, nie chce już o nim myśleć. Mało tego, Kasieńka przestaje go kochać. Przestaje kochać swojego Tatę!!! Nie jest to powiedziane wprost, ale czytając tę lekturę nie sposób nie odgadnąć, że Kasieńka nie obdarza już swojego Taty miłością. Miłością, którą obdarzała go w Gdańsku.


Według mnie, "Kasieńkę" powinna przeczytać każda nastolatka. Nie lubię podziałów książek na 'te dla dziewczyn' i 'te dla chłopców', ale myślę, że chłopaki mogą nie zrozumieć tej lektury. Zostały tutaj opisane, mówiąc kolokwialnie, 'typowo dziewczęce sprawy'. Nie podam przykładów, ponieważ mogłyby one zniechęcić potencjalnego czytelnika, zupełnie niesłusznie. Jednak jeśli chłopaki są gotowi na salwy 'typowo dziewczęcych spraw', nie mam nic przeciwko temu, aby tę książkę przeczytali.
Zarówno dziewczyny jak i chłopcy, którzy zdecydują się sięgnąć po tę lekturę, po jej przeczytaniu zorientują się, że Kasieńka była dziewczyną, która nie znała swojej wartości. A to dlatego, że w nowej szkole była wyśmiewana i (prawie) nikt jej nie słuchał. Ale Kasieńka miała ogromną pasję i cały czas ją pielęgnowała. Jest ona bohaterką godną naśladowania!

Dodam, że "Kasieńka" potrafi wzruszyć aż do łez! I tak stało się również ze mną - nie obeszło się bez piętnastominutowego płaczu w poduszkę. Wiem, wiem, często to powtarzam, lecz teraz również wspomnę, że tego płaczu nie możemy się wstydzić! Wręcz przeciwnie, wrażliwość to pozytywna cecha człowieka. A oprócz tego, że "Kasieńka" wzrusza, to jeszcze zostaje w sercu. Po jej przeczytaniu, w głowie pojawiają nam się przeróżne przemyślenia. Przyznam szczerze, że byłabym przeszczęśliwa, gdyby wyszedł kolejny tomik pamiętnika (już) trzynastoletniej Kasieńki! Mocno trzymam za to kciuki :)


A teraz nadszedł czas na aplauzy dla tłumaczki! Podczas czytania tej książki, zwróćcie szczególną uwagę na zachowanie mamy Kasieńki oraz pobyty na basenie. Te sytuacje na pozór wydają się proste, lecz gdy wczytamy się uważniej, zauważymy, że są one wieloznaczne. Domyślam się, że Katarzyna Domańska musiała się nieźle nagłówkować, jakich słów użyć do przekładu tej książki. A skoro mowa o dobrych stronach, należy zaznaczyć, że książka ta wyróżnia się wieloma względami. Niezwykle trafna okładka (która także jest dwuznaczna), dość nieszablonowy sposób pisania oraz wspomniane wcześniej 'tematy' to tylko trzy z nich. Tej lektury nie może zabraknąć na półce z książkami. Dziewczyn w szczególności!

Tytuł - Kasieńka
Tekst - Sarah Crossan
Przekład - Katarzyna Domańska
Okładka i odręczne napisy - Joanna Grochocka
Wydawnictwo Dwie Siostry, Warszawa 2015

niedziela, 14 stycznia 2018

A niech to Gęś kopnie - czyli jak odnaleźć sens życia


Jestem w pełni przekonana, że większość z Was (jeśli nie wszyscy) widziało kiedyś gęś. Gęsi lubią się szarogęsić oraz są tłuste i leniwe, lecz występują również wyjątki! Owym wyjątkiem jest Gęś Marty Guśniowskiej i Roberta Romanowicza.


Nasza bohaterka wyróżnia się dosłownie wszystkim - począwszy od tego, że cierpi na depresję, a skończywszy na tym, że nie znosi jaj (no cóż, może kiedyś je polubi). Rozszerzmy teraz wątek depresji. Naszej Gęsi wydaje się, że jej życie wcale, ale to wcale, nie ma sensu! Jeśli zadałabym Wam teraz pytanie, które brzmiałoby: co zrobiła Gęś ze swoją depresją?, z pewnością nie podalibyście poprawnej odpowiedzi!


No właśnie, a czy jesteście ciekawi, co zrobiła Gęś ze swoją depresją? Rzecz jasna nie zdradzę wszystkiego, lecz nic nie zaszkodzi, jeśli odsłonię rąbek tajemnicy. Otóż nasza bohaterka z wszystkich swoich sił próbowała przekonać Lisa, aby ten ją... zjadł!


Ale Lis nie zgodził się na pożarcie Gęsi. Jak już wcześniej Wam ujawniłam, nasza Gęś nie miała nawet deka tłuszczu! A to wszystko przez tę okrutną depresję... Nie uwierzycie, co Lis postanowił zrobić! Chcąc pozbyć się (wciąż proszącej o pożarcie) Gęsi, zaprowadził ją do swojego starego, wiernego przyjaciela. A czy wiecie kim był ten przyjaciel? Och, był on zarazem dostojnym dżentelmenem i łakomym grubaskiem. Tak, był to Wilk we własnej osobie!


Jak się zapewne domyślacie, droga Lisa i Gęsi prowadząca do domu Wilka była wprost przepełniona przygodami! Kąpiel (a raczej topienie się!) w przeogromnej kałuży, herbatka i ciasteczka z Niedźwiedziem, niespodzianka dla Pani Zającowej oraz szukanie sensu z Panem Wydrą to tylko kilka z nich.


Koniec tej książka jest podwójnie zaskakujący! Pierwszym zaskoczeniem jest walka z palnikiem (więcej nie zdradzę!), natomiast drugim jest przyjaźń Gęsi i Lisa. Czy to możliwe, aby gęsi i lisy żyły w zgodzie? Po przeczytaniu tej lektury, śmiało możemy stwierdzić, że tak!


Ale nie myślcie sobie, że zdradzając zakończenie, odebrałam Wam radość z czytania. Bez obaw, wzrasta ona z każdą kolejną stroną.


Trzeba przyznać, że Marta Guśniowska napisała tę książkę w arcyśmiesznej sposób! Jej zdania są mistrzowską grą słów. Przykłady? Z przyjemnością!

"- A pan do kogo? – palnęła zmieszana Gęś, lecz Lis nic nie odpowiedział. Prychnął jej tylko w nos i już był przy grzędach.
- Chyba nie zrozumiał – powiedziała Gęś sama do siebie. – To może inaczej: do you speak gęsisz?"

Przyznam szczerze, że gdy przeczytałam ten fragment, śmiałam się w głos! A teraz jeszcze jeden przykład:

"- Było mi miło - powiedziała na odchodne - jeść ciastka i pływać po kałuży.
- Po stawie – sprostował Niedźwiedź.
- Nic mi nie musisz stawiać! - uśmiechnęła się zalotnie Gęś. - Cała przyjemność po mojej stronie!"

Nikt nie zaprzeczy temu, że Marta Guśniowska umie wydobyć z czytelnika salwy śmiechu!


Ale nie myślcie sobie, że "A niech to Gęś kopnie" jest tylko i wyłącznie przezabawną książką, o nie! Oprócz tego, że lektura ta bawi, to na dodatek uczy. Uczy wiary w siebie, dodaje nam siły, aby marzyć oraz pokazuje, że czasem wystarczy wyciągnąć pomocną dłoń, żeby odnaleźć prawdziwą przyjaźń, a nawet miłość! A, i jeszcze cieszy oko :)


Książkę tę w kapitalny sposób zilustrował Robert Romanowicz. Ten Pan przełamał stereotypy. Wyrysował nam tutaj zdołowaną Gęś, słodziutkiego Liska, okrąglutką Panią Zającową, dżentelmena Niedźwiedzia, urokliwego Pana Wydrę oraz eleganckiego i wytwornego Wilka, czyli w skrócie: komiczną szóstkę!


Jeśli będziecie mieli kiedyś przyjemność spotkać się z Panią Martą lub Panem Robertem, pamiętajcie, aby zdjąć czapkę z głowy!

Tytuł – A niech to Gęś kopnie
Tekst – Marta Guśniowska
Ilustracje – Robert Romanowicz
Wydawnictwo Tashka, Warszawa 2017

niedziela, 7 stycznia 2018

Coco i jej mała czarna sukienka - czyli historia rewolucjonistki mody


Ale mnie te biografie wciągnęły! Tydzień temu opisywałam biografię Konstancji Czirenberg, a dziś przyszła pora na Coco Chanel! Jestem (prawie) pewna, że wszystkie damy miały przyjemność chodzić w prostej, estetycznej, urokliwej, małej czarnej sukience. Jednak nie wszystkie damy, w szczególności te młode, wiedzą, kto wymyślił tę, jakże wytworną, sukienkę. Już pędzę z wyjaśnieniem! Sukienkę tę wymyśliła i zaprojektowała Coco Chanel.


Otwieramy książkę "Coco i jej mała czarna sukienka" i czytamy, że najsłynniejsza projektantka mody swoje dzieciństwo spędziła w sierocińcu, choć jej tata żył. To o wiele gorsze niż bycie sierotą. Wtedy czujemy się odrzuceni, niekochani, nie znamy swojej wartości. Jak się później okazało, Coco Chanel była bardzo wartościową osobą!


Już w wieku jedenastu lat, dziewczynka potrafiła świetnie robić na drutach, szydełkować, haftować, cerować i łatać! Coco miała 'dwie prawe' ręce do takich spraw. Ale w sierocińcu nie doceniano twórczych umysłów. Tam, wszystkie dzieci musiały chodzić jak w zegarku. Nie było czasu wolnego, (tak ważnych przecież!) rozmów czy też rozmyślania o przyszłości. Ciężka praca - tak wyglądało życie dziewczynek w domu dziecka.


Kiedy Coco była już dorosłą kobietą, przeprowadziła się do... zamku! Nie zdradzę Wam tego, w jakich okolicznościach się tam znalazła - mam nadzieję, że dowiecie się o tym sami sięgając po tę książkę! To właśnie w zamku zetknęła się z modą osób bogatych. Zauważyła, że dostojne damy zakładają przeogromne kapelusze, wąskie gorsety i bufiaste suknie. W tym ciężkim i niepraktycznym stroju, kobiety miały problemy z poruszaniem się. Coco Chanel wiedziała, że musi to zmienić!


Aby zaaklimatyzować się z innymi, Coco postanowiła nauczyć się jeździć konno. Pożyczyła spodnie od stajennego i rozpruła je, żeby zobaczyć, jak są uszyte. Później przygotowała nową parę dla siebie. Coco trenowała, trenowała i jeszcze raz trenowała, mimo wielu przykrych komentarzy. Lecz nie myślcie sobie, że Coco jeździła tak, jak inne kobiety - w pozycji amazonki (obie nogi po tej samej stronie). Coco chciała jeździć tak, jak mężczyźni. Dziewięćdziesiąt dziewięć razy jej nie wyszło, lecz za setnym razem się udało. Kiedy już nauczyła się jeździć, mogła wpasować się w tłum galopujących mężczyzn, czego zazdrościły jej dostojne damy.


Coco bliżej poznała zamożne kobiety i ich problemy. Na początek postanowiła stworzyć poręczne słomkowe kapelusze. Zawsze inspirowała ją prostota. Wkrótce otworzyła cieszący się popularnością butik z kapeluszami, nie tylko tymi słomkowymi. Gdy projektantka skradła serca kobiet, zaprojektowała oraz uszyła wygodne i skromne sukienki. Sukienki, w których można robić wszystko - począwszy od tańca, a skończywszy na jeździe na rowerze. Udało się! Właśnie w ten sposób powstała słynna 'mała czarna'. Potem przyszedł czas na rewolucję w świecie perfum. Coco przygotowała perfumy Chanel No. 5, które okazały się nieśmiertelne!


Droga Coco Chanel do sławy była kręta i wyboista. Nikt nie zaprzeczy temu, że miała ona mocno pod górkę! Jednak mimo tego, została najsłynniejszą projektantką mody. Dla niej nie istniało słowo 'niemożliwe'. Dowodem tego jest wyzwolenie kobiet w gorsetów i ubranie je w spodnie oraz 'małe czarne'. Coco nigdy nie mówiła nigdy!


Annemarie van Haeringen nie tylko tę książkę napisała, również ją zilustrowała. Zilustrowała ją w prosty, ale zapadający w pamięć sposób. Upodobniła tutaj swoją kreskę do estetyki dziecka. Do estetyki dziecka, która odgrywa przecież tak znaczącą rolę w ilustracji.

Książka ta jest idealną lekturą na prezent, nie tylko dla małej fanki mody!



Tytuł - Coco i jej mała czarna sukienka
Tekst i ilustracje - Annemarie van Haeringen
Przekład - Agnieszka Bienias
Wydawnictwo Muchomor, Warszawa 2017