niedziela, 21 października 2018

O kotach - czyli sześć ścieżek


Ludzkość dzieli się na dwie grupy. Pierwszą są wielbiciele kotów, a drugą - wielbiciele psów. A że zaliczam się raczej do drugiej grupy, przeczytałam książkę o kotach 🙂 Odkryłam nową perspektywę patrzenia na te zwierzęta, wydawałoby się, że tak leniwe i niezbyt mądre. A dlaczego tak sądziłam? Na przykład dlatego, że koty spędzają około pięciu godzin dziennie na wpatrywaniu się w świat za szybą okna. Jednak oprócz tego robią także różne inne, ciekawe rzeczy. Nie oznacza to oczywiście, że przypatrywanie się codzienności nie jest interesujące!


Koty, koty, koty. Kiedy usłyszycie bądź przeczytacie te słowa, jakie skojarzenia przyjdą Wam do głowy? Może... alergeny i kupka sierści na czterech łapach? A może - pełne troski i wdzięku, dumnie chodzące, niesprawiedliwie niedoceniane osobniki? No właśnie, niedoceniane. Jak się okazuje z felietonu numer jeden, autorstwa Stefana Chwina (a w książce "O kotach" znajduje się ich sześć), koty są nawet mądrzejsze od ludzi. To w takim razie czemu nie zawładnęły galaktyką? Ponoć jeszcze szykują wielki plan podbicia całej Ziemi. Stopniowo wzbogacają swoją wiedzę słuchając kocich mędrców wygłaszających mądrości na gałęziach jarzębiny. Jednym z takich właśnie osobników jest Hawana Brown. Hawana Brown poświęcał cały swój czas na to, aby edukować swoje siostry i swoich braci. Problem polega na tym, że niewielu chciało go słuchać... Jednak było również nieliczne grono kotów, które wsłuchiwały się w każde jego słowo. Zaliczała się do niego między innymi Fiona, kotka o dobrym serduszku i dużej gracji. Fiona darzyła Hawanę Brown wielkim zaufaniem. Dlatego też to właśnie do niego zwróciła się z prośbą o pomoc. Ale nie jest to historia tylko o mędrcu, kotce i pomocy. Przewija się tu również wątek miłości, uchodźców i wojny. Czy oby na pewno ten świat jest światem kocim? Jeśli kolejkują się Wam teraz w głowie pytania, wystarczy, że książka "O kotach" pojawi się w waszych dłoniach, i wszystkie znikną!


Był Stefan Chwin, a teraz weźmy sobie na tapetę Małgorzatę Rejmer. Zacznijmy opowieść. Kobieta o imieniu Olga od zawsze chciała mieć kota. Marzyła o porannym miauczeniu, zatapianiu ręki w puszystej sierści i zabawie z laserem. Czuła, że moment, w którym kot pojawi się w jej domu nadejdzie już niebawem. W przeciwieństwie do swojego partnera Ervina, przy każdej, nawet tej najkrótszej, przechadzce na świeżym powietrzu, wypatrywała futrzaków. I pewnego razu znalazła małego, strachliwego, schowanego pod samochodem kotka. Troska, bo tak miała na imię, zamieszkała razem z Olgą i Ervinem. Ale jako najukochańszego opiekuna nie wybrała kobiety. Wolała spędzać czas z mężczyzną, a przecież to właśnie Olga oddała jej całe swoje serce. Kotka każdy swój ruch kierowała w kierunku Ervina. Olga uznała, że brakuje jej stworzenia, które wtulałoby się w jej swetry i niezdarnie wdrapywałoby się na nogi. Jakiś czas później w domu pojawił się Lucek. I tak, jak przypuszczała na początku, polubili się. Od tej pory rodzinę tworzyli Olga, Ervin, Troska i Lucek. Ale nie myślcie sobie, że to koniec historii. To dopiero naparstek z całej szklanki. Niezwykle istotną rolę odgrywa tutaj czarny kot. Nic więcej na jego temat nie zdradzę, nawet nie próbujcie mnie namawiać.


Przejdźmy teraz do mojej ulubionej części tej książki i ostatniej, o której napiszę na blogu. To felieton Pawła Sołtysa. Zapewne kojarzycie tego pana ze sceny muzycznej oraz "Mikrotyków", o których huczno już od dnia premiery. Ale my nie o "Mikrotykach" i piosenkach, tylko o kotach. A tak właściwie to o wnuczku, dziadku i jego kocie.

Wnuczek straszliwie lubił przychodzić do swojego dziadka. Dziadka, który siedząc w fotelu oraz głaszcząc swojego kota, czytał gazetę i palił fajkę. Dziadka, który traktował wnuczka jak przyjaciela. Nic przed nim nie ukrywał. Otwarcie mówił mu o historiach sąsiadów z drugiego piętra, o amerykańskich aktorkach, czy też o swoich wahaniach i zagwozdkach. Chłopiec niezwykle to doceniał. Uwielbiał, kiedy rodzice wyjeżdżali, wtedy mógł spędzać czas ze swoim dziadkiem i jego kotem. Mimo tego, że wiek ośmiu lat raczej nie jest odpowiednim, dziadek pozwalał chłopcu oglądać wieczorami filmy, w których dojrzałe panie tańczyły podnosząc spódnice do góry. Z tych kilku zdań można wywnioskować, że jest to opowieść o relacji między dziadkiem i wnukiem oraz o przechadzającym się w tle kocie. Nic bardziej mylnego. Pojawia się również babcia. Babcia, która podobnie, jak swój mąż, chodzi własnymi ścieżkami.


Jestem pewna, że osobom, których dzieciństwo przypadło na lata siedemdziesiąte i osiemdziesiąte, czytanie tego felietonu przyniesie wielką radość. Zapewne przypomni im to chwile spędzane u dziadków, brak koloru w telewizji i charakterystyczną woń tytoniu. Kiedy ja czytałam ten rozdział, zapragnęłam, aby w moim pokoju pojawił się stary, bujany fotel i czarno-białe czasopismo. Nawiedziła mnie także chęć, żeby jakiś puszysty kot pojawił się na moim parapecie. Ale ta druga myśl była tylko chwilowa.


Pozycja "O kotach" to książka idealna na podróż czy deszczowy, jesienny wieczór. Sześć opowieści sześciu pisarzy. Stefan Chwin, Olga Drenda, Piotr Paziński, Małgorzata Rejmer, Piotr Siemion, Paweł Sołtys. Bardzo ważna jest tutaj jeszcze jedna osoba, Gosia Herba. Okładka i ilustracje wyszły właśnie spod jej ręki. Wielu z Was pewnie rozpoznałoby jej rysunki już z daleka. Oczywiście Gosia, tajfun pracy, świetnie poradziła sobie z niełatwym zadaniem zilustrowania książki. Dzięki niej "O kotach" nie tylko świetnie się czyta, ale także znakomicie się ogląda.

Pozwólcie zaprosić się do świata kotów! Poznajcie je z zupełnie innej strony. Zdradzę jeszcze, że ukazał się również tomik "O psach" wyrysowany przez Olę Niepsuj. Coś czuję, że psy już wkrótce pojawią się na moim biurku.

Tytuł - O kotach
Tekst - Stefan Chwin, Olga Drenda, Piotr Paziński, Małgorzata Rejmer, Piotr Siemion, Paweł Sołtys
Ilustracje - Gosia Herba
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec, 2018

niedziela, 7 października 2018

Mały Książę - czyli król, nie tylko na półce


Czytelnicy poznali go w 1943 roku. Do dnia dzisiejszego jego słowa cytuje cały świat. Jest bohaterem jednej z najpiękniejszych książek na świecie. Wpada w serca wszystkich, którzy po niego sięgnęli. Cały czas pozostaje zagadką, skrywa w sobie tajemnicę. Cały czas wzrusza, niekiedy nawet i do łez. Już wiecie, kto kryje się za tymi wszystkimi słowami? Jestem pewna, że tak, ale na wszelki wypadek napiszę. Oczywiście jest to niezastąpiony Mały Książę!


Pustynia, brak cywilizacji. Akurat w tym miejscu musiała nastąpić awaria silnika pewnego samolotu. Sytuacja wyglądała bardzo poważnie. Pilot leciał samotnie, bez innych pasażerów. Pot spływał po policzkach cichutko spadając na parzący piasek. Wody także już brakowała, każda kropla była na wagę złota. Mężczyzna spodziewał się już tylko jednego. Nadzieja gasła już z każdą sekundą. Nagle przed jego oczami pojawił się owinięty w żółty szalik chłopiec ze złotymi włosami. Czar zauroczenia nagle pojawił się w sercu mężczyzny.


Mały chłopiec nie wyglądał wcale na zmęczonego, wręcz przeciwnie. A przecież jak to możliwe, że dziecko nagle znalazło się w samym środku przeogromnej pustyni?! To pytanie dręczyło pilota. Mimo tego, nie zadał go. Za to chłopiec owszem, zadał pytanie. Można powiedzieć, że było ona strzelone ni z gruchy ni z pietruchy. Z jabłka i marchewki również nie. To zdanie zna cały świat. Zapadło ono w pamięci chyba wszystkim czytelnikom. "Proszę Cię... narysuj mi baranka"...


Wszyscy znają również odpowiedź pilota na tę prośbę. Nie jest tajemnicą to, że rysowanie nie szło mu najlepiej. Czynność tę porzucił w wieku sześciu lat, zniechęcony przez dorosłych. Wtedy zauroczony właściwościami ołówka i kredek, narysował boa, który zjadł słonia. Pełen dumy, poszedł pokazał go dorosłym. A oni, z lekceważącym spojrzeniem, od razu stwierdzili, że to kapelusz. Nasz bohater wrócił do swojego pokoju i dorysował w brzuchu węża słonia. Ale dorośli i tak byli niezadowoleni. Uważali, że to strata czasu. Potem chłopiec, a później mężczyzna, nie sięgnął już po kredki.


Dobrze, wróćmy do baranka. Pilot nie odmówił chłopcu tej prośby. Były trzy próby, każda z nich niezbyt udana. Najlepsza okazała się opcja czwarta - baranek zamknięty w skrzynce. Teraz przynajmniej nie mógł uciec. Chłopiec, nazwany później przez mężczyznę Małym Księciem, cieszył się przeogromnie. Nasz Książę miał niebywałą wyobraźnię. Opowiadał, jak baranek kładzie się spać, czy jest głodny i zadowolony ze swojego malutkiego mieszkanka.


Pilot wciąż nie wiedział, w jaki sposób Mały Książę znalazł się na pustyni. Teraz zepsuty silnik zszedł na drugi plan. Najpierw chciał odkryć tajemnicę złotowłosego chłopca. Wiedział już, że przybył z bardzo odległej, aczkolwiek straszliwie niewielkiej, planety. Były na niej trzy wulkany, z czego dwa to wulkany nieczynne. Znajdowały się tam także baobaby, które wciąż sprawiały ogromne kłopoty. Trzeba było je wycinać codziennie, aby nie porosły całej planety. I najważniejsze. Pamiętacie Różę, prawda? To kwiat, który Mały Książę kochał miłością nieziemską. Róża także go kochała, ale nie okazywała tej miłości. Wydawałoby się, że ona wciąż narzekała i oczekiwała spełnienia wielu próśb. Chłopiec ją szanował, ale ona niego - już niekoniecznie.


W końcu Mały Książę postanawia opuścić swoją przytulną planetę. Starannie wyczyścił wszystkie wulkany, przyciął baobaby z wielką dokładnością i porządnie podlał Różę. Dumny z decyzji, którą podjął, był gotowy do podróży. A właśnie w tym momencie dowiedział się, że Róża naprawdę go kochała. Nigdy mu tego nie powiedziała. Ta wiadomość troszkę skomplikowała sytuację. Mały Książę nie spodziewał się takiej reakcji swojego kwiatu na wyjazd. Ale wszystko było już ustalone, to nie czas na troski.


Podczas swojej podróży, chłopiec odwiedził wiele planet. Pierwsza z nich była zamieszkana przez pewnego króla. Trudno powiedzieć, czym tak właściwie rządził. Na jego planecie nie było niczego ani nikogo oprócz niego. Na planecie numer dwa mieszkał pyszałek. Z wielkim uporem rozgłaszał, że wszyscy są jego wielbicielami i klaszczą na sam jego widok. Małemu Księciu trudno było w to uwierzyć. Ale nie powiedział nic złego, powędrował tylko na następną planetę. Spotkał tam człowieka, który pił. Pił, aby zapomnieć o tym, że się wstydzi, że pije. To tylko upewniło naszego bohatera w przekonaniu, że niektórzy dorośli naprawdę stracili rozum.


Tak, jak już wspomniałam, "Mały Książę" zagościł w sercu chyba każdego z Was. Byłoby znakomicie, aby zapadł w pamięci także Waszym dzieciom. Niech i one poznają złotowłosego chłopca, Różę i lisa, który także odgrywa przecież niezwykle istotną rolę. Podsuńcie im pozycję o przyjaźni, wdzięczności, o bardzo ważnym i potrzebnym głosie najmłodszych oraz o życiu dorosłych i jego niespodziankach. Jestem przekonana, że tak jak ja, połkną haczyk i dadzą się wciągnąć. A jeśli chodzi o to tegoroczne wydanie z ilustracjami Pawła Pawlaka, to mam stuprocentową pewność!


Tak, tak, tak! "Małego Księcia" Antoine de Saint-Exupér'iego zilustrował Paweł Pawlak. Kiedy tylko dotarła do mnie ta wiadomość, niezmiernie się ucieszyłam. Nietrudno było zgadnąć, że pan Paweł poradzi sobie z tym zadaniem znakomicie. Oczywiście pan Paweł idealnie oddał emocje towarzyszące lekturze swoją charakterystyczną kreską. Ja zakochałam się w rysunku naszego bohatera i lisa! On, zresztą jak wiele innych ilustracji, wzrusza przeogromnie.


Nowe wydanie jest idealną okazją, aby odświeżyć słowa Małego Księcia w swojej pamięci. Oczy na tym również skorzystają.

Tytuł - Mały Książę
Tekst - Antoine de Saint-Exupéry
Ilustracje - Paweł Pawlak
Przekład - Henryk Woźniakowski
Wydawnictwo Znak, Kraków, 2018