sobota, 26 maja 2018

Ożywczy deszcz - czyli kolorowe nie zawsze jest zdrowe


Pamiętacie Bajkę i Wiktorię? Tak, to najlepsze przyjaciółki ever, które (prawie) zawsze się wspierają i wiedzą, kiedy należy wyciągnąć pomocną dłoń czy też łapę, bo Bajka jest przecież sunią. Ups, troszkę się zapędziłam. Dla osób, które nie znają serii komiksów "Bajka na końcu świata" wspomnę, że akcja rozgrywa się w postapokaliptycznym świecie. Wiktoria poszukuje swoich rodziców. Pomaga jej w tym Bajka. Jak na razie idzie im to dość opornie, choć w tym najnowszym - trzecim - tomie mają całkiem niezłe tempo!, co podkreśla sama Wiktoria.


Dzisiejszą opowieść zacznę od przypomnienia, że każdy pies ma oczywiście swój instynkt. Każdy pies i każda sunia, nie pomijając Bajki, rzecz jasna. Dlatego Bajka, przechodząc tuż obok sterty 'sami domyślacie się czego', nie mogła w nią nie wskoczyć i się w niej nie wytarzać. No cóż, jej instynkt był silniejszy od niej. W tarzaniu się przeszkodziła jej Wiktoria pytając, czym się tak właściwie teraz zajmuje. Odpowiedź brzmiała: "Tarzam się i turlam jak opętana". Po usłyszeniu tego zdania, Wiktorię opanowała złość, co w sumie można było przewidzieć. I wtedy stało się coś... niezwykłego! No dobra, może minimalnie przesadzam, no ale trzeba przyznać, że nie było to przeciętne wydarzenie. Uwaga, uwaga! Bajka opanowała swój instynkt i zdołała wydostać się ze sterty 'sami wiecie czego'! Kurczę, nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, ile może zdziałać złość najserdeczniejszej przyjaciółki, z którą spędza się każdą chwilę swojego życia - dosłownie!



I wyobraźcie sobie, że kilka chwil po opanowaniu swojego instynktu przez Bajkę obudził się instynkt Wiktorii! A to niespodzianka, prawda? Nasze przyjaciółki chciały się już ze sobą pogodzić, więc dziewczynka z burzą czarnych loków troskliwie podrapała swoją sunię po brzuszku. I tak jakoś wyszło, że nie mogła od tego brzucha odczepić rąk, takie to było silne i przyjemne uczucie! W instynktach dziewczyny szły łeb w łeb!



Wróćmy na tytułowy koniec świata. Nagle się rozpadało. Ale nie był to zwyczajny deszcz! Dowodem na to jest fakt, że Wiktoria spostrzegła czerwoną kroplę deszczu spadającą na malutką rodzinkę kamyków. I... plum! Tsss! Po kamykach, nasza malutka rodzinka zniknęła, został po niej tylko i wyłącznie czarny pył. Tuż po tym Bajka otworzyła swój pyszczek, a do niego wpadła niebieska kropla. Ponoć smakowała słodziutko, jak malinki w ogrodzie u Tapira (Tapir to postać, którą poznaliśmy w pierwszej części). Wtedy sunia przemieniła się w zielonego uzbrojonego w ostre zęby potwora! Ale na całe szczęście po kilku sekundach znów stała się zananą nam Bajką.



Wiktoria wzięła przykład z Bajki. Do jej buzi wpadła żółta kropla. Wtedy dziewczynka zmniejszyła się do rozmiarów nosa swojej suni. Po chwili na jej twarzy pojawiły się bąble, po czym dziewczynka w gepardzim tempie podskoczyła, aby do jej ust wpadła zielona kropla, dzięki której wróciła do swoich dawnych rozmiarów. Gdyby nie doszło do połknięcia zielonej kropli, byłoby naprawdę kiepsko! Dziewczyny miałyby ogromne kłopoty.



A skoro o kłopotach mowa, pojawiły się inne. A tak właściwie, to jeden monstrualny kłopot! Był nim potwór zrobiony z całej masy przeróżnych odpadów. I już, już miał porwać Wiktorię, kiedy zupełnie niespodziewanie z plecaka dziewczynki wyskoczył dinozaur. Część z Was wie, zielony dinozaur jest bardzo istotny dla naszej bohaterki, ale część z Was zapewne tego nie wie. I tutaj odsyłam Was do drugiego tomu "Bajki na końcu świata", o którym napisałam tutaj. Ale pamiętajcie, że przygodę z serią warto rozpocząć od części pierwszej!



No dobrze, wróćmy do naszych koleżanek. Kiedy już poradziły sobie z monstrualnym kłopotem, pojawił się następny. Wiktoria bardzo nieszczęśliwie wpadła do przeogromnej dziury, a jak wiecie, z takiej wydostać się nie jest łatwo. Trzeba podkreślić, że tym skokiem do dziury uratowała ostatnią sadzonkę w postapokaliptycznym świecie. Ale czy było warto? No pewnie, że było! Tylko czy przyjaciółki wydostały się z przeogromnej dziury? Tego zdradzić Wam już nie mogę. No ale Wy wiecie, co należy zrobić, prawda?



Dla niewtajemniczonych wspomnę jeszcze, że seria "Bajka na końcu świata" jest wspaniale narysowana! Autorem wszystkich trzech komiksów jest oczywiście znany i ceniony Marcin Podolec. Wszyscy wielbiciele dobrych książek zastanawiają się, czemu jego komiksy nie podbiły jeszcze świata. Ja także zadaję sobie to pytanie i jakoś nie mogę na nie znaleźć odpowiedzi.



Sięgnijcie po tę pozycję i śledźcie losy najlepszych przyjaciółek ever!


Tytuł - Bajka na końcu świata. Ożywczy deszcz
Tekst i ilustracje - Marcin Podolec
Wydawnictwo Kultura Gniewu (Krótkie Gatki), Warszawa, 2018


P.S. Uwaga, to nie koniec przygód naszych bohaterek! Wiktoria i Bajka powrócą w czwartym tomie pod tytułem "Opowieść gołębia". Odlot!

niedziela, 20 maja 2018

Dino Bambino - czyli co róż, to niespodzianka!


Gablotki Mirelli. Wiem, że bardzo wielu mieszkańców Warszawy zna je lub o nich słyszało. To magiczny, malusieńki świat stworzony przez Mirellę von Chrupek. Patrząc na te gablotki, podobno czuje się, jakby tamten świat wsysał nas do środka. Użyłam słowa 'podobno', ponieważ ja niestety nie miałam okazji widzieć ich na żywo. Ale miałam okazję widzieć je wydrukowane w książce i śmiało mogę stwierdzić, że jest dokładnie tak samo! 

Sylwia Chutnik, oczarowana pracami pani Mirellki, stworzyła do nich tekst. Połączenie tekstu i fotografii gablotek dało wynik w postaci książki! Książki o tytule "Dino Bambino". Opowieść rozpoczyna się tak: "Często wykrzykujemy: "Och, nie spodziewałam się!" albo "Ach, co za niespodzianka!". Wszystko dlatego, że kiedy otwieramy rano oczy, to zupełnie nie wiemy, jaki będzie nowy dzień. Nawet jeśli zrobimy sobie plan i wpiszemy wszystko do kalendarza, żeby nie zapomnieć. Nawet jeśli wymyślimy sobie najciekawsze perypetie. I tak nie ma możliwości, żeby wszystko przewidzieć. No nie da się i tyle. Dlatego też, kiedy Dino Bambino zakładała na głowę kapelusz i mości się w torebce swojej pani, nie domyślała się nawet, jakie to przygody ją czekają". Zachęcający wstęp, prawda? I na dodatek jak nieszablonowo napisany! Nie ma się czemu dziwić, to przecież Sylwia Chutnik.



Dino jest dinozaurowata, jak samo jej imię wskazuje. Lubi się pudrować, chodzić w kapeluszu i nie rusza się też torebki! Trzeba przyznać, że niezła z niej dama. A naszyjnik dodaje jej szyku, oj dodaje. No dobrze, wróćmy do przygód naszej bohaterki. Kiedy już dokładnie umościła się w torebce swojej ukochanej pani (nie wiem czy mogę, ale zdradzę Wam w sekrecie, że tą panią jest właśnie Mirella von Chrupek), pstryknęła sobie fotkę z ręki i zjadła ciasteczko, jej pani wzięła torbę na ramię i wyruszyły na tramwaj. Celem jazdy było zoo!



I nagle bum! Tramwaj zupełnie niespodziewanie zatrzymał się z hukiem. Wiele osób upadło, niektórzy zdążyli złapać się barierki lub fotela. Upadły także czereśnie trzymane w koszyku przez pewną panienkę. Pani Dinki nie chciała tracić czasu w stojącym tramwaju, spieszyła się przecież do zoo. Wyszła z niego pewnym krokiem. Tylko wielka szkoda, że nie zauważyła, iż przy nagłym hamowaniu Dino Bambino wypadła jej z torebki.



Dinka 'wyskoczyła' z tramwaju i potoczyła się w kierunku chodnika. Naszyjnik z pereł zerwał się, torebka zaginęła, a kapelusz pofrunął hen daleko. Dino Bambino była cała potłuczona. Z trudem dotarła na chodnik, a potem na trawę. Bała się. Aby ulżyć sobie z cierpienia, z wielką starannością przypudrowała mały nosek. Nagle znalazła się w samym zadymionym i szarym sercu ogromnego miasta. A pomyśleć, że mogłaby teraz siedzieć w swoim przytulnym pokoiku zrobionym z pudełka po butach.



Na całe szczęście wiedziała, że nie może wpaść w panikę, bo będzie jeszcze gorzej. Wyjęła zza uszka flakonik z solami trzeźwiącymi. Zaciągnęła się ich charakterystycznym zapachem. Westchnęła, po czym policzyła do dziesięciu. Pomogło. Nareszcie miała świeży umysł gotowy do obmyślania planu. Choć nie oznaczało to, że nie omdlewała z przerażenia! Rozejrzała się po okolicy. Wszędzie można było dostrzec dym wylatujący z rur samochodów, żadnego bezpiecznego miejsca. No cóż, musiała powędrować dalej.



W momencie, w którym postanowiła odbyć swoją wędrówkę, zauważyła dziewczynkę stojącą nieopodal. Dziewczynka uważnie przyglądała się całemu zdarzeniu, widziała także Dino wypadającą z tramwaju. Jak się chwilkę później okazało, obserwatorka miała na imię Bulinka, a zwierzątko, które trzymała w rękach - Sabinka. Bulinka już od pierwszego rzutu oka była tak bardzo sympatyczna, że chciało się jej opowiedzieć wszystko - włącznie z najnowszym przeżyciem sąsiada. Bulinka pragnęła pomóc Dince. Doradziła jej, aby odwiedziła Pudelka Numerka, który zna się na wszystkim i pomaga każdemu.



Dino Bambino zrobiła wszystko wygodnie z radami nowopoznanej przyjaciółki. Wstąpiła do Pudelka Numerka, z którym można było pogaworzyć dosłownie o wszystkim - zaczynając od dziurawego wcale niepotrzebnego worka, a kończąc na poszukiwaniu swojego przytulnego domku. Dlatego nic dziwnego, że rozmowy z nim trwały co najmniej godzinę. Należy też zaznaczyć, że Pudelek Numerek był niezbyt wyrozumiałym i miłym typem. Wręcz na odwrót. Ale mimo braku kultury osobistej, chciał pomóc poszkodowanej. Zadzwonił to tu, to tam, ale nikt nie kojarzył Dino Bambino. W końcu ona cały swój czas spędzała w pokoiku z pudełka po butach albo w torbie swojej pani... A to klops!



Nasza bohaterka postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce i sama wyruszyć w poszukiwaniu domu. A przy tym poznała wielu przyjaciół, których do teraz niezwykle miło wspomina. Ale czy odnalazła tak długo poszukiwany dom i panią? Jak już zapewne wiecie, tego Wam nie zdradzę. Tak, nie mylicie się - oczywiście odsyłam Was do książki.



"Dino Bambino" w delikatny sposób pokazuje nam, jak ważna jest pomoc i że warto pomagać. Czasem naprawdę drobnym gestem możemy zrobić bardzo wiele. Dzisiejsza pozycja zaznacza również, że prawdziwi przyjaciele zawsze pomogą nam w trudnych chwilach, zawsze stać ich na wyciągnięcie pomocnej dłoni. Fajnie byłoby otaczać się tylko takimi ludźmi. Czasem nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak bardzo są te osoby dla nas ważne. I z wzajemnością oczywiście.


Dodam, że książka ta nie jest pozbawiona poczucia humoru! Spotykamy tutaj także wiele niezwykle zabawnych zdań. Nawet niektóre szczegóły na fotografiach potrafią nieźle rozbawić. Na przykład poukładane na półce świeże numery "Dino VOGUE" czy też "Dino Travel". Na tylnej okładce możemy także zobaczyć bardzo śmieszny element. Jesteście ciekawi, jaki? Już piszę! "Patronat honorowy: Ministerstwo Dinozaurów | Patronat prasowy: Dino Travel | Współpraca: Sole Trzeźwiące Psotka, Sklepy Wielobranżowe Groza, Lodziarnia Bąbelek". I jak tu nie zachichotać?


Ujawnię Wam, że wczoraj na Warszawskich Targach Książki miałam przyjemność porozmawiać z autorkami. To najbardziej kolorowe dziewczyny i jedne z najbardziej szalonych kobiet jakie poznałam (oczywiście w dobrym tego słowa znaczeniu)! A świadczą o tym między innymi piękne wielobarwne piórka, którymi dekorowały swoje podpisy w książce. Można by nawet stwierdzić, że te panie zarażają swoim optymizmem już po pierwszym kontakcie wzrokowym, naprawdę!



Sięgnijcie po naszą pozycję i koniecznie poznajcie przyjaciół Dinki oraz jej dalszą historię.


Tytuł - Dino Bambino
Tekst - Sylwia Chutnik
Fotografie - Mirella von Chrupek
Wydawnictwo WYtwórnia, Warszawa, 2018

czwartek, 17 maja 2018

Pszczoły - czyli kulisy owocnej pracy


Pszczoły. Wszyscy wiemy, jak bardzo pracowite są te owady. To właśnie dzięki nim możemy wąchać zapach kwiatów i nacieszyć oczy ich widokiem. Możemy smakować przepyszny miód. Ale przecież nie tylko miód! Tym zwierzętom zawdzięczmy także wiele warzyw i owoców, na przykład poziomki, jabłka, marchew czy też ogórki. Dlatego warto poznać historie i tajemnice naszych pożytecznych przyjaciół!



Często spotykamy się z takim stereotypem, że kobieta zajmuje się domem, a mężczyzna ciężko pracuje. Ha, z pszczołami jest kompletnie na odwrót! To robotnice - przedstawicielki płci żeńskiej - obarczone są zbieraniem nektaru, produkowaniem miodu i wosku oraz opieką nad larwami. Natomiast trutnie - przedstawiciele płci męskiej - mają za zadanie tylko i wyłącznie zapłodnić matkę, nic więcej. Później umierają lub zostają wyrzucone przez robotnice, co i tak kończy się śmiercią. To właśnie dlatego trutniami nazywa się leniuszki.




Jestem bardzo ciekawa, czy wiecie, że pszczoły także... tańczą! Fajnie, prawda? Te tańce informują inne robotnice. Podam przykłady. Taniec okrężny informuje inne zbieraczki, że kwiaty znajdują się nieopodal ula. Jeśli taniec okrężny zmienia się w taniec wywijany, oznacza to, że kwiaty znajdują się coraz dalej. A gdy taniec wywijany jest już najbardziej wywijany, jaki może być, znaczy to, że kwiaty (i zarazem jedzonko) jest bardzo daleko. Szokujące jest również to, że pszczoły nie widzą tańczących zbieraczek, ponieważ w ulu jest zupełnie ciemno. Zastanawiacie się pewnie, skąd w takim razie wiadomo, co pokazują robotnice. Już wyjaśniam. Otóż cała tajemnica polega na tym, że pszczoły wyczuwają ruchy swojej siostry i słyszą jej bzyczenie.




Zapylanie. Mogę się założyć, że każdy z Was wie, na czym ono polega. Ale czy wszyscy z nas wiedzą, że są trzy sposoby zapylania? Pewnie tak, lecz mimo wszystko je przypomnę. Pierwszy z nich jest najmniej skomplikowany. Zacytuję. "Pręcik i słupek tego samego kwiatu stykają się - i po robocie". Drugi jest straszliwie niekorzystny dla alergików, czyli między innymi dla mnie. Rośliny, na przykład trawy, dęby i brzozy, do transportu swojego pyłku wykorzystują wiatr. Jeśli wypuszczą go naprawdę dużo, istnieje możliwość, że choć kilka trafi w odpowiednie miejsca. No a my kichamy. Jak się zapewne domyślacie, sposób numer trzy to nasze dzisiejsze bohaterki. I tutaj obie strony są zadowolone - pszczoły, ponieważ wypiją sobie nektar, i rośliny, bo są zapylone. Trzeba przyznać, że to bardzo udana współpraca!




Przed przeczytaniem książki "Pszczoły" nawet nie wyobrażałam sobie, jak bardzo 'sędziwe' są nasze pszczółki. Byłam zdziwiona, kiedy dowiedziałam się, że pierwsze z nich żyły ponad dziesięć tysięcy lat temu! Wywnioskowano to po najstarszym malowidle skalnym przedstawiającym człowieka otoczonego przez pszczoły i wybierającego miód z ich gniazda. Miód składa się w 75% z cukru, więc dodawał on energię ludziom żyjącym w tamtych czasach.




Hmn, o czym mogę jeszcze opowiedzieć? O, już wiem! Napoleon Bonaparte. Wszyscy kojarzą tego pana. To właśnie on z malutkiej pszczółeczki uczynił wielką pszczołę. A to dlatego, że dzięki niemu stała się ona symbolem narodowym. Nawet w jego grobie znaleziono około trzystu finezyjnie wykonanych pszczół ze złota. Och, Napoleon, był prawdziwym wielbicielem pszczół. Przyznam Wam w wielkim sekrecie, że choć pszczoły żądlą, ja także darzę te owady wielką sympatią. Nie tylko dlatego, że jedną z nich jest moja imienniczka ;)




Przyszedł czas na pracę pszczelarzy! To bardzo pracochłonny zawód. Pszczelarze nie tylko podkradają pszczołom miód, o nie! Muszą się nimi także opiekować. Dbają o dobry stan ula. Bardzo często sprawdzają, jak tam ma się jego pszczela rodzinka. Dostawiają dodatkowe ramki, w których owady mogą gromadzić zapasy lub wychowywać młode. Czuwają nad przeróżnymi okropnymi chorobami. Są więc ich opiekunami, menadżerami i kierowcami. Te pszczoły to fajnie się mają.




No właśnie, kilka chwileczek temu napisałam, że pszczelarze są także kierowcami naszych pszczółeczek. Nie pomyliłam się! Niekiedy troskliwi opiekunowie ruszają ze swoimi skarbami w prawdziwą podróż. Jeżdżą po polach i lasach w poszukiwaniu kwitnących roślin. Można by powiedzieć, że wtedy pszczoły mają niezła wyżerkę, co łączy się z większą produkcją pysznego miodu.




Aby nie ujawniać Wam zbyt wiele, opiszę jeszcze jedną sprawkę związaną z naszymi bohaterkami. A tak właściwie, to z owocami ich pracy. Tak, nie mylicie się, chodzi mi o miód! Jak zapewne wiecie, jest naprawdę wiele rodzajów miodu. Wielokwiatowy, lipowy, pomarańczowy, rzepakowy, akacjowy, cebulowy to tylko kilka z nich. I nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, w jak wielu produktach owe miodki się znajdują. Pierniczki, ciastka miodowe w kształcie obwarzanków, miodowa babka, ciastka nadziewane miodem i orzechami... Długo by wymieniać. Aż zrobiłam się głodna!




"Pszczoły" są nie tylko niezwykle pięknie ilustrowanym dziełem Piotra Sochy. To także wielkie kompendium wiedzy o naszych żółto-czarnych przyjaciółkach. Warto poznać przeróżne bardzo interesujące ciekawostki z nimi związane. To książka nie tylko dla młodych czytelników, także tych nieco starszych (tata potwierdza!). "Pszczoły" są po prostu wspaniałą lekturą. Świadczy o tym między innymi aż osiem prestiżowych nagród.




No i co tu się rozpisywać, tę pozycję po prostu trzeba przeczytać!



Tytuł - Pszczoły
Ilustracje -  Piotr Socha
Opracowanie tekstu - Wojciech Grajkowski

Wydawnictwo Dwie Siostry, Warszawa, 2015

niedziela, 13 maja 2018

Jajo. Jajka w gnieździe i kosmosie, czyli kogel-mogel dla dociekliwych - czyli niezwykle treściwa pozycja


Co było pierwsze - jajko czy kura? To pytanie, na które niestety nie ma odpowiedzi. Jest wiele teorii, lecz nie ma żadnej stuprocentowej. Na przykład Rzymianie twierdzili, że wszystko zaczęło się "ab ovo", czyli "od jajka". Od jaj rozpoczynały się na przykład uczty. Być może to dlatego niektórzy są zdania, że zwrot "ab ovo" oznacza także "od początku". Uważali tak również mieszkańcy Chin, Indii, Peru i Indonezji. Według nich, zaczątkiem było prajajo. Ale skąd wzięło się to prajajo? Hmn... trudne pytanie.


No dobrze, przejdźmy może do tematów troszkę mniej skomplikowanych. Jak zapewne wiecie, nie tylko ptaki znoszą jaja. Dużo osób o tym zapomina. O tym, że jaja składają przecież także owady, na przykład mrówki i pszczoły. Składa je tylko jedna mrówka i tylko jedna pszczoła w roju. Tak, nie mylicie się, to najważniejsza panna! Na czele całej fabryki jaj stoi królowa matka. Nie, nie nosi ona korony. Jest po prostu największa ze wszystkich mrówek lub pszczół. To do niej należy decyzja, ile jaj - a później owadów - znajdzie się w jej przeogromnym domu. Malutkimi jajeczkami opiekują się robotnice. Mrówki wychodzą nawet ze swoimi maluszkami na dwór, aby się przewietrzyły. Niezłe z nich nianie, prawda?!



Wróćmy do kur. Kury znoszą przeogromną ilość jajek rocznie, to wprost niewyobrażalna liczba! W takiej produkcji czasem wychodzą niezłe jaja. W ich gronie znajdują się między innymi podwójne żółtka, jaja bez żółtek, jajko bez skorupki, prawdziwe olbrzymy, jajka o bardzo dziwnych smakach, jaja liliputy i te o strasznie fikuśnych kształtach. Opowiem Wam o tym, w jaki sposób powstają prawdziwe olbrzymy. Czasem jajko, które ma zostać zniesione cofa się do jajowodu. Organizm kury myśli, że to komórka jajowa i traktuje ją dokładnie tak samo - jeszcze raz otacza je białkiem i zamyka w skorupce. I nagle wychodzi jajo gigant, tam, taam, taaam!



Czy wiecie, że jajko też oddycha? Tak, to nie brednie. Wydawałoby się, że jajko jest tylko i wyłącznie żółtkiem i białkiem zamkniętym w skorupce, prawda? Nie ma nic bardziej mylnego. W jajku znajdują się pory, przez które następuje wymiana powietrza. W skorupkach ptaków żyjących dużych wysokościach, musi być ich więcej, ponieważ im wyżej się znajdują, tym mniej jest tlenu i trudniej się im oddycha. Wiem, jakie teraz przeżywacie zdziwienie. Ja również byłam zaskoczona, kiedy przeczytałam, że jajka potrafią oddychać!



Kolejny temat związany z niezwykle ciekawymi jajkami to... gumowe jajo. Wyobraźcie sobie, że każdy z Was, bez wyjątku, może zrobić sobie swoje własne gumowe jajo. Jak je wykonać? Już zdradzam. Wystarczy tylko włożyć je do octu z wodą i odczekać dwadzieścia cztery godziny. Wydaje się, że to przeraźliwie długo, ale czas przecież tak szybko biegnie. Po dwudziestu czterech godzinach wyjmujemy jajko i je myjemy. Nie bójcie się, jeśli wyślizgnie się Wam z rąk, z pewnością się nie potłucze :)



Mogę się założyć, że wszyscy z Was wiedzą, że jajko to samo zdrowie! Kiedyś, bardzo, bardzo dawno temu, mawiano, że jajka to zło i źle wpływają na nasze samopoczucie. Och, jaki to był błąd! Jedno jajko zawiera w sobie niezwykle wiele właściwości odżywczych. Są nimi na przykład witaminy A, B12, E, B9, E, D, K, B2. Ale mało tego! W jajkach znajdują się również minerały, takie jak wapń, fosfor, potas, sód, cynk, selen, miedź. Jejku, prawie zapomniałam wspomnieć o tym, że jaja to prawdziwy eliksir młodości! A więc tak, jaj to prawdziwy eliksir młodości.



Przejdźmy teraz do - myślę, że bardzo zabawnych - sprawek, jakimi są sędziwe przesądy. W ich gronie znajduje się między innymi zwyczaj, w którym kobiety umawiały się na malowanie pisanek. W tym czasie mężczyźni pod żadnym pozorem nie mogli wchodzić do domu, gdyż groziło to wielkim nieszczęściem. A jeśli któryś z nich wszedł, był 'najgorszym mężczyzną na świecie'. Przyznam szczerze, że współczuję tym panom. Kolejnym, i ostatnim, który opiszę, przesądem jest zdejmowanie złych uroków z ludzi. Robiono to zataczając nad głową udręczanej czarami osoby coraz to większe koła. W ten sposób 'nawijano na jajko' wszystkie okropne uroki i dana osoba miała już w zupełności czystą duszę. Musiało to naprawdę komicznie wyglądać!



Salvador Dali. Bardzo możliwe, że kojarzycie tego pana. To jeden z najpopularniejszych i najwybitniejszych artystów surrealistów. Pewnie zastanawiacie się teraz, co ma wspólnego Salwador Dali z jajkami. Otóż bardzo wiele! Był on wprost zafascynowany kształtem jajek. Sam wiele razy powtarzał, że wykluł się z jajka. Pewnie dlatego słynna rzeźba Dalego przedstawia artystę z jajkiem w ręku. A skoro jesteśmy już przy wielkim człowieku, przejdźmy do Alfreda Hitchocka. Wyobraźcie sobie, że ten twórca mrożących krew w żyłach thrillerów bał się... jajek! Cierpiał na ovofobię. Tak, to nie kłamstwo!



Przejdźmy teraz do jajek w bajkach. Pozwolę sobie zacytować jedną angielką zagadkę: "Humpty Dumpty siadł na murze, lecz już w dole jest, nie w górze. Choć starają się dworzanie, złożyć go już nie są w stanie". Kim jest Humpty Dumpty? Pomyślcie chwilkę. Jajkiem? Tak, bingo! To strzał w dziesiątkę. Jestem bardzo ciekawa, skąd to wywnioskowaliście, hihi. W dzisiejszej pozycji znajdziecie również inne historyjki związane z naszymi bohaterami.



I na tym zakończę swoje opowieści o jajach. A pomyślcie sobie, że to zaledwie garsteczka! O innych niezwykle interesujących jajecznych ciekawostkach możecie przeczytać w książke Elizy Piotrowskiej i Asi Gwis o długim tytule "Jajo. Jajka w gnieździe i kosmosie, czyli kogel-mogel dla dociekliwych". Połknijcie tę pozycję, naprawdę jest tego warta!



Zdradziłam, że książkę tę napisała Eliza Piotrowska. Zrobiła to w sposób arcyciekawy! Można by nawet powiedzieć, że jej książki wsysają nas do swojego świata! No właśnie, napisałam 'książki'. O innej książce pani Elizy o zabytkowym autobusie Ogórasie i nie tylko możecie przeczytać tutaj. No dobrze, napisałam słów kilka o autorce tekstu, więc teraz przyszła pora na ilustratora, a właściwie to na ilustratorkę - Asię Gwis. Pani Asia wykonała swoje zadanie na medal! W jej ilustracjach bardzo ważną rolę odgrywają szczegóły, dlatego oglądajcie (i czytajcie, rzecz jasna) tę książkę uważnie!



A Wy sięgnijcie po tę pozycję i poznajcie bliżej życie 'samego zdrowia'!


Tytuł - Jajo. Jajka w gnieździe i kosmosie, czyli kogel-mogel dla dociekliwych
Tekst - Eliza Piotrowska
Ilustracje - Asia Gwis
Wydawnictwo Nasza Księgarnia, Warszawa, 2018

niedziela, 6 maja 2018

Szczęśliwe przypadki Józefa Wilkonia - czyli (nie)zwykłe życie mistrza


Mogę się założyć, że każdy adorator dobrych książek (nie tylko dla dzieci!) znakomicie zna ilustracje Józefa Wilkonia. Ale czy każdy adorator dobrych książek znakomicie zna szczęśliwe przypadki tegoż właśnie artysty? Z tym może być różnie. Agata Napiórska chciała to zmienić i trzeba przyznać, że udało się jej to fantastycznie! Fanfary dla pani Agaty poproszę!


No dobrze, przejdźmy teraz do poważnych spraw. Było to kilkadziesiąt miesięcy temu. Właśnie wtedy pani Agata postawiła swoją stopę za progiem domu Józefa Wilkonia po raz pierwszy, przeprowadzała wywiady do książki "Jak oni pracują?", którą zresztą również przeczytałam i bardzo ją cenię. Od tamtej chwili wiedziała, że musi tam wrócić! Chciała, i wróciła. Odwiedziła pana Józefa trzydzieści dwa razy. Owocem tych spotkań stała się książka, długaśna rozmowa o życiu Józefa Wilkonia. Bo jak się później okazuje, pan Józef jest nie tylko mistrzem ilustracji, jest także mistrzem życia.



12 lutego 1930 roku w Bogucicach, nieopodal Wieliczki, przyszedł na świat mały brzdąc, który otrzymał swoje imię po dziadku. Józef Wilkoń. Jego pierwszym wspomnieniem z dzieciństwa jest pożar. Pan Józef przyznaje, że wtedy mu się to podobało. Czuł ciepło, mama trzymała go w ramionach... same przyjemności. Na całe szczęście, nikt nie zginął. Ale na całe nieszczęście, dom Wilkoniów spłonął. Był to zgrabny, stojący na poboczu domek ze stajnią. Na miejscu tego zgrabnego i niewielkiego domku postawiono nowy, murowany, porządny dom. Pan Józef zachował wiele zdjęć z nim. Jednym z nich jest fotografia ojca malującego na sztaludze. To właśnie ojciec zaraził mistrza pasją do sztuki.



Wspomniałam ciut o tacie, więc należałoby napisać o mamie. Przybliżę taki oto cytat: "Jeśli jest we mnie trochę dobroci, jest to dobroć oddziedziczona po matce. Choć po ojcu też, on był cholerykiem o złotym sercu.". Pierwsze zdanie świadczy o tym, jak bardzo pan Józef kochał swoją matkę. Szanował także jej zdanie. Kiedy mama powiedziała, że młody Józef musi wracać do domu, on tak robił, choć bardzo przyjemnie spędzało mu się czas w towarzystwie swoich kolegów.



Czas na kolejną - i moją ostatnią, ponieważ nie chcę zdradzać Wam zbyt wiele - historię z dzieciństwa pana Józefa! Otóż jest ona związana z pewnym czworonożnym przyjacielem. Myślicie teraz zapewne, że jest to piesek, prawda? Ha, jeśli tak, mylicie się! Jest to... krówka! Przesympatyczna Pyzia z charakterystyczną białą gwiazdką na czarnej głowie. Ilekroć pan Józef spojrzał na stado krów, od razu wiedział, która jest jego Pyzią. A miłość do zwierząt pozostała w sercu naszego mistrza do dnia dzisiejszego.



Przenieśmy się teraz do czasu wojny. Jak się zapewne domyślcie, nie był to łatwy czas dla pana Józefa i jego rodziny. Był to czas bez ojca, więc mama pana Józefa musiała zostać sama z szóstką dzieci. A jakby tego było mało, Wilkoniowie ukrywali w swoim domu Żydów. Jestem pewna, że wiecie, czym to groziło. Opowiem Wam jedno z wielu bardzo niebezpiecznych przeżyć. Młody Józef prowadził rodzinę żydowską. Myślał, że zostanie niezauważony. Niestety, został. Zauważył go jeden z chłopców z jego klasy. Na drugi dzień powiedział o tym na głos w szkole. Pan Józef przeraźliwie się bał, że ktoś to zgłosi, ale szczęśliwie nic się takiego nie stało. To kolejny (jeden z tytułowych) przypadek Józefa Wilkonia.




Rok tysiąc dziewięćset czterdziesty dziewiąty. Józef Wilkoń, najprawdopodobniej jako jedyna osoba, studiuje dwa kierunki równocześnie. Jako dziewiętnastolatek pan Józef dostał się na Akademię Sztuk Pięknych oraz Uniwersytet Jagielloński - na historię sztuki. I wyobraźcie sobie, że posiada magisterium obu uczelni! To musiała być bardzo ciężka praca. Profesorowie tolerowali spóźnienia pana Józefa. Ha, kolejne wielkie szczęście! No ale trzeba przyznać, że pan Józef to zuch chłopak!



Przeszedł czas na miłość od pierwszego wejrzenia. Wydarzyło się to sześć lat po rozpoczęciu studiów. Właśnie w roku tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym piątym drzwi mieszkania kolegi pana Józefa otworzyła piękna kobieta o blond włosach. Na początku pan Józef myślał, że to żona kolegi. Od razu mu się spodobała, no ale przecież ona była mężatką. Dopiero później uświadomił sobie, że to siostra żony kolegi. Och, jakie wielkie szczęście! Potem sprawy potoczyły się same. No i tak się złożyło, że Małgosia i Józef pobrali się w grudniu tego samego roku.



Kiedy na świat przyszedł syn pana Józefa, trzeba było utrzymać rodzinę. Józef Wilkoń poszedł ze swoją teką do wydawcy i bach, udało się! Michał Bylina powiedział redaktorom, że ten oto młody i niezwykle uzdolniony człowiek musi zrobić dobrą książkę! I tak się też stało. Pan Józef zaraz dostał zlecenie na swoją pierwszą kolorową książkę dla dzieci - "O kotku, który szukał czarnego mleka". To właśnie z tej książki bardzo wiele osób zna pana Wilkonia.




Mistrz miał również szczęście, jeśli chodzi o kolegów z branży. Spotkał odpowiednich ludzi w odpowiednim czasie. Teraz są to ludzie legendy, każdy fan ilustracji, i nie tylko!, ich zna. Wymienię kilka nazwisk: Marcin Szancer, Janusz Stanny, Zbigniew Rychlicki, Franciszek Starowieyski, Teresa Wilbik. Fajnie byłoby spędzać czas z takimi osobami, prawda?



Nie chcę Wam ujawniać zbyt wiele, dlatego to będzie już ostatni przypadek, o którym napiszę. Pięćdziesiąt sześć lat temu Nasza Księgarnia ogłosiła konkurs na zilustrowanie "Szumu drzew" Staffa. Wydawnictwem kierował wtedy Michał Bylina, który przyjaźnił się z panem Józefem. Zaś kierownikiem pracowni graficznej był Zbigniew Rychlicki, także przyjaciel pan Józefa. W dzień rozstrzygnięcia konkursu pan Zbigniew zadzwonił do pana Józefa, aby przyniósł swoje prace na konkurs. Mistrz tłumaczył się, że te ilustracje są do niczego, a tak naprawdę - niczego nie miał. W końcu Rychlicki namówił go, aby 'przyniósł' swoje prace. Pan Józef siadł do biurka, kilka razy machnął pędzlem i zaniósł swoje ilustracje do redakcji. Była to godzina pierwsza, a o godzinie drugiej zadzwonił telefon z wiadomością, że wygrał konkurs.



Mistrz skromnie twierdzi, że jego życiem rządzi przypadek. Nawet jego mama mówiła, że jej syn jest w czepku urodzony. Ale czy tak jest naprawdę? Moim zdaniem, szczęście odgrywa bardzo ważną rolę w życiu pana Józefa, ale jego sukcesy to przede wszystkim ciężka praca. A teraz pan Józef jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych ilustratorów, nie tylko w Polsce. Warto poznać jego historię uzupełnioną ilustracjami oraz fotografiami pracowni, rzeźb oraz samego mistrza. "Szczęśliwe przypadki Józefa Wilkonia" to książka dla dorosłych, pojawia się tam kilka brzydkich słów, ale myślę, że dzieci w moim wieku (a przypomnę, że mam lat jedenaście) śmiało mogą ją przeczytać.



A Wy sięgnijcie po tę pozycję, nie zwlekajcie!


Tytuł - Szczęśliwe przypadki Józefa Wilkonia
Rozmowa - Agata Napiórska i Józef Wilkoń
Wydawnictwo Marginesy, Warszawa, 2018