niedziela, 29 kwietnia 2018

Girl Power - czyli 10 porcji motywacji


Czy znacie dziewczynę, która zbudowała tratwę ze 167 kartonów po mleku? Dziewczynę, która prawie pobiła rekord Guinessa w chodzeniu na czworakach. Dziewczynę, która (nielegalnie) weszła na sam czubek słynnego mostu Golden Gate. No, słucham, znacie taką? Nie? Ha, a ja taką znam! Jest nią Caroline Paul, kobieta, która dodaje powera każdej girl (dla niewtajemniczonych - kobieta, która dodaje skrzydeł każdej dziewczynie)!

Zapewne wielu z Was w dzieciństwie marzyło o wypłynięciu na niebezpieczną i pełna przygód wyprawę jakimś pojazdem wodnym. Caroline również o tym marzyła. Kiedy miała 13 lat, przeczytała o prawdziwym wyścigu łodzi. Ale nie myślcie sobie, że były to takie zwyczajne łodzie, o nie! Uwaga, były to łodzie zbudowane z... kartonów po mleku! Jak się zapewne domyślacie, Caroline zapragnęła zbudować właśnie taką łódź. Zbierała kartony po mleku od sąsiadów i już po czterech miesiącach była posiadaczką 167 sztuk. No, teraz wystarczyło tylko je razem skleić i włala! Łódź gotowa! Razem z siostrą, koleżanką i kolegą swoją łódź - a raczej tratwę - nazwali Homogenizowana. 3... 2... 1! Wyruszyli! A tego, co stało się po wyruszeniu, oczywiście Wam nie zdradzę.


Następną przygodą Caroline była próba pobicia rekordu Guinessa w... chodzeniu na czworakach! Rekord wynosił 20 kilometrów. Dziewczyna wraz ze swoją koleżanką pragnęły go pobić, one po prostu musiały to zrobić! Postanowiły, że będą go pobijać chodząc wokół szkolnego boiska. Pewnie myślicie sobie teraz - "Przecież musieli być świadkowie". Musieli być, i byli. Dwoje nauczycieli - to oni. Dziewczyny wszystko sobie dokładnie zaplanowały, ale nie pomyślały o jednym. O tym, że na boisko mogą przyjść przecież inni, na przykład drużyna hokeja na trawie. I właśnie tak się stało. Śmiechu i zarazem wstydu dziewczynek nie było końca.


Pewnie przyszła Wam kiedyś przez głowę myśl, aby wspiąć się na jakiś most, prawda? Ale żeby wspiąć się na Golden Gate?! Na taki pomysł mogła wpaść tylko Caroline Paul i jej koleżanki! A jak zapewne wiecie, wspinanie się na Golden Gate nie jest legalne. I nie jest również łatwe. Wyobraźcie sobie, co by było, gdyby jedna z piątki (Caroline i jej koleżanek) ustawiła nogę w zły sposób. Wielka tragedia. Właśnie, co się stało podczas wspinaczki na Golden Gate? O tym musicie dowiedzieć się sami.


Hmn..., co było następne? A, już wiem! Następny był lot termiczny na paralotni. To niezwykle emocjonujący rozdział, dlatego przyjemność czytania go i poznawania wszystkich, wydawałoby się, że wprost niemożliwych, przeżyć Caroline na paralotni zostawię Wam w całości. Przeskoczmy może teraz dwa rozdziały i przejdźmy do saneczkarstwa. Oj, to także była bomba!

Kolejnym marzeniem Caroline było pojechanie na olimpiadę. Tylko jak pojechać na olimpiadę, jeśli jest się przeciętnej wagi oraz przeciętnego wzrostu i nie ma się żadnych szczególnych zdolności sportowych? Odpowiedzią jest saneczkarstwo! To troszkę tak, jakby jeździć na tacce ze stołówki. Wydaje się bardzo łatwe. No właśnie, wydaje się. A dla naszej bohaterki było to szczególnie trudne! Między innymi świadczy o tym przezwisko "Kraksa". A to wszystko przez zakręt numer 10! Jak myślicie, czy Caroline udało się go pokonać? Powtórzę - odpowiedzi szukajcie w książce "Girl Power". Podpowiem Wam jeszcze, że to jest rozdział siódmy.


Opisałam zaledwie cztery przygody autorki, i to w wielkim streszczeniu, a należy podkreślić, że w książce znajduje się ich 10. Każdemu rozdziałowi towarzyszą cytaty oraz krótkie historie dzielnych kobiet - bohaterek. Otworzę teraz na przypadkowej stronie. O, jest cytat! "To odwaga pozwala kobiecie sukcesu przegrać i wynieść ważną lekcję z tej przegranej, w gruncie rzeczy więc nie jest to żadna przegrana" - Maya Angelou, poetka, pisarka". Nikt nie może zaprzeczyć temu, że to niezwykle mądre słowa.


No dobrze, cytaty mamy już za sobą. Teraz czas na bohaterki. Wybiorę numer 65. Otwieram książkę na 65 stronie. Jest bohaterka! To Crina „Coco” Popescu, która już w wieku 11 lat wspinała się w Alpach. Do dzisiaj nastolatka z Rumuni weszła na najwyższy wulkan i najwyższe szczyty na każdym kontynencie. Fajnie, prawda?!

Caroline Paul chciała pokazać, że dziewczyny wcale nie są gorsze i także mogą robić wielkie rzeczy! Napisała książkę o swoich przygodach (i to prawdziwych!), w których wkracza do kadry narodowej w saneczkarstwie, gasi pożary i zostaje wciągnięta przez chmurę. Caroline Paul, autorka tekstu, oraz Wendy MacNaughton, autorka ilustracji, są po prostu odważnymi dziewczynami i chcą, aby takich odważnych dziewczyn było coraz więcej. Uważam, że książka to najlepsze rozwiązanie! Można powiedzieć, że panie osiągnęły swój cel.


Warto również wspomnieć, że z każdego pojedynczego rozdziału dowiemy się czegoś nowego. Na przykład nauczymy się, w jaki sposób skradać się do niebezpiecznego niedźwiedzia (lub też do lodówki), po czym poznać chmury burzowe i jak je nazwać oraz jak odmierzyć czas do zachodu słońca. Przyda się!

A Wy sięgnijcie po tę pozycję i wraz z autorkami zdobądźcie świat! A, i pamiętajcie, że "Girl Power" to książka nie tylko dla dziewczyn!

Tytuł - Girl Power. Opowieści dla dziewczyn, które chcą zdobyć świat
Tekst - Caroline Paul
Ilustracje - Wendy MacNaughton
Przekład - Tina Oziewicz
Wydawnictwo Papilon, Poznań 2018

piątek, 20 kwietnia 2018

Pasztety, do boju! - czyli szprychy w podróży kulinarnej




Muszę przyznać, że za każdym razem, kiedy spotykam się z pouczającymi, i zarazem przepełnionymi śmiechem, książkami dla młodzieży, towarzyszy mi radość. Kiedy już się zaprzyjaźnię z tego typu lekturą, zazwyczaj dodaje mi ona skrzydeł i pokazuje, że świat można zmieniać. Tak też jest z dzisiejszą pozycją. Do boju wkroczyły Pasztety! A, tak, tak, już wszystko wyjaśniam. Otóż pewien bardzo niemądry i złośliwy chłopak imieniem Malo założył na Facebooku głosowanie na Złotego, Srebrnego i Brązowego Paszteta. Tegoroczne 'nagrody' zostają przyznane Mireille Laplanche, Astrid Blomvall i Hakimie Idriss. No i dziewczyny są najbrzydszymi uczennicami w całej szkole. A to pech! Przecież wyglądu się nie wybiera...

Dwa lata temu Złotego Paszteta zdobyła Mireille. Rok temu zresztą też. Od tamtej pory podchodzi do konkursu na Pasztety z dystansem. Nie za bardzo przejmuje się tym, że została okrzyknięta Brązowym Pasztetem. Brzydotę odziedziczyła po swoim ojcu, który się do niej nie przyznaje. Kiedyś, dawno, dawno, bo aż szesnaście lat temu, był promotorem pracy doktoranckiej mamy Mireille. No i zupełnie niespodziewanie owocem ich spotkań była dziewczynka, jak na złość bardzo podobna do 'tajemniczego' ojca. Ale ten musi zachować pełną dyskrecję. Jest mężem bardzo wpływowej osoby we Francji. Na tyle wpływowej, że od dwóch lat zasiada na tronie tego kraju.




Aktualnie tatę Mireille zastępuje Philippe Dumont. Philippe Dumont, który jest taki sam, jak wskazuje to jego nazwisko. Próbuje on wypełnić lukę w życiu dziewczyny, jaką zostawił po sobie 'tajemniczy' ojciec. No i troszkę mu to nie wychodzi. Nie rozumie, że rzecz nie tkwi w przedmiotach materialnych, takich jak perfumy, które zresztą Mireille wylała do toalety i specjalnie nie spuściła wody, aby Philippe poczuł, że jego pieniądze wylądowały w sedesie.

W dniu ogłoszenia pasztetowych zwyciężczyń do Mireille przychodzi nasz 'Srebrniak', Astrid. Astrid z zezem, kaprawymi oczami i równie galaretowatym tyłkiem. Obie postanawiają wybrać się do Złotego Paszteta, Hakimy, choć jest już po dziesiątej wieczorem. Chcą zapomnieć o tym żałosnym konkursiku. I faktycznie, zapominają. A tak właściwie, to zapomina Mireille. I to już po otwarciu drzwi do domu swojej nowej przyjaciółki! A to dlatego, że otwiera je... Słońce! Oczywiście nie dosłownie, bo robi to Kader Idriss, żołnierz, który stracił obydwie nogi w wielkiej katastrofie. Ale dla zauroczonego Pasztecika Kader jest Słońcem. Pewnie domyślacie się, z czym jest to powiązane. 

Jak się później okazuje, wszystkie (trzy) dziewczyny za wszelką cenę chcą udowodnić, że 'brzydsze' wcale nie oznacza 'gorsze'. I nie zgadniecie, co postanawiają w związku z tym zrobić! Ich celem jest dotarcie z Bourg-en-Bresse do Paryża. Ale nie będzie to taka zwykła wycieczka, nawet tak sobie nie myślcie! Nasze kochane Pasztety pojadą tam na rowerach! I jakby na przekór wszystkiemu, podczas podróży będą sprzedawały... paszteciki! Paszteciki, które pociągną za sobą w przyczepce od mamy Hakimy. Paszteciki, które będą sprzedawały z przeróżnymi sosami. No to w drogę!


Krokiem pierwszym jest oczywiście wykonanie przeogromnej ilości pasztetów i sosów. Tylko jak to zrobić, jeśli do sprawek kulinarnych ma się dwie lewe ręce!? Na całe szczęście dziadkowie Mireille są właścicielami i jednocześnie kucharzami pewnej restauracji z szyldem "Georges & Georgette". To właśnie tam nasze bohaterki uczą się wykonywać wegetariańskie paszteciki i sosy 'niezbędne' do ich spożycia. Trzeba też przyznać, że z babci taka kucharka, że podczas nauki dziewczyn... improwizuje. Całkiem nieźle jej to wychodzi.



No dobrze, przyczepka załatwiona, paszteciki wykonane. Pasowałoby teraz namówić rodziców Hakimy, żeby zgodzili się, aby ich córka mogła wyruszyć w podróż do Paryża. Wszystkie trzy domyślają się, że będzie to bardzo trudne zadanie. Hakima miała przecież dopiero dwanaście lat, a Astrid i Mireille były od niej starsze o niecałe cztery lata. Wyrażenie zgody rodziców Złotego Paszteta wprost graniczyło z cudem! Na całe szczęście Słońce, to znaczy Kader, świetnie znało swoją siostrę i wiedziało, jak ważna jest dla niej podróż z nowymi przyjaciółkami. Obiecał rodzicom, że weźmie dziewczyny pod swoją opiekę. Trzeba przyznać, że Mireille była tym zachwycona...


8 lipca to dzień, w którym trzy pasztety wyruszają w drogę. Peleton prowadzi Kader na swojej odlotowej maszynie, tuż za nim jadą dziewczyny na rowerach - ciągną nielekką przyczepkę pełną pasztetów i sosów. Ich start odbija się szerokim echem! Bohaterkom przybywają nie tylko zakwasy, ale również wierni kibice. W sumie nic dziwnego, o naszych Pasztetach piszą w jednej z najlepiej sprzedających się francuskich gazet. No, niezły początek. Później przychodzi czas na telewizję, a po kilku dniach - na transmisję podróży na żywo.


Dziewczyny muszą dotrzeć do stolicy Francji 14 lipca. Pewnie zastanawiacie się, dlaczego. Otóż właśnie tego dnia odbywa się bardzo ważna impreza w Pałacu Elizejskim. Jej gośćmi będą niesłychanie istotne dla naszych Pasztetów osoby, takie jak... Oj, ale bym się wygadała! To niech zostanie tajemnicą. Mam nadzieję, że odkryjecie ją samodzielnie. 

Jak wspomniałam już na samym początku, "Pasztety, do boju!" dodają skrzydeł, pokazują, że w wielu przypadkach "chcieć" znaczy "móc", że "brzydkie" wcale, ale to wcale, nie oznacza "gorsze". Nie szata zdobi człowieka. Trzy Pasztety są tego idealnym przykładem. Mogę się założyć, że wielu czytelników chciałoby je poznać (oczywiście włączając w to mnie). A przecież dziewczyny do ładnych nie należały.




Każdy, kto sięgnie po "Pasztety, do boju!" nie zaprzeczy temu, że Clémentine Beauvais jest po prostu mistrzynią! Idealnie wskoczyła w skórę prawie szesnasto-letniej Mireille, o czym świadczy (nienadużywany) język nastolatków. Nie ma się co dziwić temu, że została okrzyknięta gwiazdą francuskiej literatury młodzieżowej. A, wspomnę jeszcze nawiasem, że pojawi się tutaj kilka brzydkich wyrazów, ale to nie jest aż tak istotne. Oczywiście pamiętajmy, że nie należy ich powtarzać!


Okładka książki wykonana przez niepowtarzalną Gosię Herbę jest taka sama, jak treść lektury, czyli fantastyczna! Znakomicie oddaje klimat towarzyszący czytaniu "Pasztetów", można by nawet powiedzieć, że już po pierwszym rzuceniu okiem udziela się nam adrenalina bohaterek. A, i jeszcze jedno. Grzbiet i okładka wyróżniają się wśród innych, nie tylko ze względu na kolory!


A Wy sięgnijcie po tę pozycję i pozwólcie dodać sobie skrzydeł!

Tytuł - Pasztety, do boju!
Tekst - Clémentine Beauvais
Przekład - Bożena Sęk
Okładka - Gosia Herba
Wydawnictwo Dwie Siostry, Warszawa, 2017

niedziela, 15 kwietnia 2018

Mój dziadek był drzewem czereśniowym - czyli przemijanie ujęte w sposób doskonały


Zapewne nie wszystkie dzieci mają dziadka, z którym zawsze można porozmawiać na trudne tematy. Dziadka, z którym można się świetnie bawić. Dziadka, z którym znajduje się 'wspólny język'. Wzorem dla innych może być dziadek Oktawian, najlepszy przyjaciel swojego wnuka, pierwszoklasisty - Antosia. Jednak ta przyjaźń rozpoczęła się dopiero po wielkiej tragedii rodzinnej. Ale zacznijmy w sposób właściwy, czyli od początku.

Antoś ma dwie zupełnie inne babcie i dwóch zupełnie innych dziadków. Jego dziadkowie od strony taty - dziadek Ludwik i babcia Antonina - mało z nim rozmawiają i w ogóle nie żartują, choć chłopiec mieszka z nimi w jednym domu i widuje ich aż cztery razy dziennie. Zawsze znajdą jakiś powód do niezadowolenia. A jakby tego było mało, mają straszliwie denerwującego psa Floppy'iego! Mimo tego, Antoś kocha ich. I z wzajemnością.




Rodzice mamy Antosia - dziadek Oktawian i babcia Teodora - są bardzo nietuzinkowymi dziadkami. Po pierwsze, zamiast psów mają gęsi i kury. Ulubienicą jest gęś Celestyna, z którą babcia prawie w ogóle się nie rozstaje. Po drugie, ich życie wprost przepełnia radość, którą zarażają bliskich już po pierwszym kontakcie wzrokowym. Po trzecie, zawsze starają się być pomocni. Pocieszają i rozśmieszają swojego kochanego wnuka. Po czwarte, mają naprawdę nieszablonowe, i z biegiem czasu, okazuje się, że nawet i wzruszające, pomysły!




Opowiem Wam o jednym z nich. Otóż gdy na świat przyszła mama Antosia, dziadek Oktawian popędził do ogródka i zasadził tam drzewo czereśniowe. Nazwał je Felicjan, ponieważ jego córka nosiła imię Felicja. Kiedy Felicja rosła i rozwijała się, Felicjan rósł i rozwijał się wraz z nią, tyle że na swój sposób. Felicjan stał się najlepszym kolegą swojej rówieśniczki. Razem się bawili, dojrzewali i wypuszczali pierwsze pąki. Dziadek Oktawian miał niezłe pomysły, prawda?!




No dobrze, napisałam troszkę o dziadku Oktawianie, więc przyszedł teraz czas na babcię Teodorę. Jak już wcześniej zdążyłam wspomnieć, staruszka prawie w ogóle nie rozstaje sę ze swoją ukochaną gęsią Celestyną. Można by nawet stwierdzić, że traktuje ją jak własne dziecko, co nie oznacza oczywiście, że nie zwraca uwagi na Antosia. Dziadkowie ze wsi są bardzo pracowici, jednak od pewnego czasu tempo ich pracy zwalnia. Babcia co jakiś czas musi usiąść na krześle, pooddychać głęboko parę razy i odpocząć. Następnie znów pracować w ogrodzie, a po kilku chwilach znów usiąść na krześle. I pewnego przeraźliwie smutnego dnia, babcia się już nie podnosi.

Od chwili odejścia babci, Antoś i mama coraz częściej odwiedzają dziadka, by pomóc mu w ogrodzie oraz z nim porozmawiać i rozwiać myśli związane ze wspomnianą tragedią. Ale dziadek wcale nie myśli o tragedii, nie! On myśli o miłych i radosnych chwilach spędzonych ze swoją Todzią. Wciąż powtarza, że babcia nie umarła, tylko przemieniła się w coś, co kochała. Była gęsią Celestyną. Spośród całej rodziny, tylko Antoś rozumie dziadka. Zapamiętał jego niezwykle mądre słowa. Według mnie, każdy powinien je zapamiętać. "Nie umrzesz, dopóki ktoś Cię kocha". To jedno z najpiękniejszych zdań, jakie kiedykolwiek przeczytałam.




Pewnego dnia, dziadek zaprasza Antosia na dłuższy, wakacyjny pobyt do swojego domku. Jak się zapewne domyślacie, odpowiedź Antosia brzmi jednoznacznie - tak! Jeszcze tego samego dnia, wyjeżdżają wspólnie na wieś. Tylko Antoś i dziadek Oktawian - dwie bratnie dusze. To właśnie wtedy rozpoczyna się niezwykła więź pomiędzy dziadkiem i wnukiem. Więź obwiązana najtrwalszą nicią na świecie. Bum, startuje również szalona przygoda, którą Antoś i staruszek zapamiętają do końca swojego życia!




Jedną z wakacyjnych historii jest śniadaniowy kogel-mogel. Każdego poranka Antosia budził dźwięk tarcia łyżką o kubek. Później chłopiec słyszał Celestynę chodzącą po podwórku. Następnie jego uszy zajmowały kroki dziadka idącego do pokoju swojego wnuka z kubkiem pełnym koglu-moglu. Potem po pokoju rozpościerało się serdeczne "Dzień dobry" i tak zaczynał się każdy dzień na wsi. Dzień przepełniony niezapomnianymi przeżyciami aż po same brzegi!


Ależ to była wspaniała zabawa - nauka wspinania się na Felicjana. Felicjana, który wydaje się być schronieniem bezpieczniejszym od niektórych domów. Dziadek mógłby spędzać na zielonym przyjacielu swojej córki całe godziny. Tam czuje się sobą. Kocha Felicjana z całego serca! Dlatego kiedy jest potrzeba, poświęca mu swoje zdrowie i jak się później okazuje... Tak, to też.




Gdy dokładnie poznamy już historię babci Todzi, dociera do nas, co kryje się pod tajemniczym tytułem "Mój dziadek był drzewem czereśniowym". Autorka tekstu porównuje tutaj człowieka do drzewa. Do drzewa, która wypuszcza korzenie, kiełkuje, rośnie, owocuje i przekwita. Podobnie jak człowiek. Właśnie teraz przypomniałam sobie kolejne niezwykle mądre słowa dziadka Oktawiana. Nie przesadza się starych drzew, bo umrą. A teraz pomyślmy sobie, jak brzmiałoby to zdanie, gdybyśmy zamiast wyrazu 'drzewo' wstawili wyraz 'człowiek". I tą myślą zakończę akapit.


Lektura "Mój dziadek był drzewem czereśniowym" pokazuje, jak silna może być więź pomiędzy młodą i dużo starszą osobą. Niekiedy wystarczy tylko uważnie posłuchać drugiego człowieka, aby go w pełni zrozumieć. Posłużę się teraz sformowaniem brzmiącym: czasem sędziwe drzewa zapylają te młodsze. Dziadek Oktawian nie uczył swojego wnuka budowy zdań podrzędnie złożonych czy też obliczania średni arytmetycznej. Uczył go czegoś, o czym raczej nie przeczytamy w szkolnych książkach. A Antoś wypełniał jego dni radością. Dzięki niemu dziadek zapominał o swojej igiełce w sercu i cieszył się obecnością wnuka. Czuł, że znów jest potrzebny.




Dobrze, przejdźmy teraz do autorki tekstu. Jeśli zawierzyć tłumaczeniu Jarosława i Magdaleny Mikołajewskich, Angela Nanetti napisała tę książkę wyśmienicie! Tutaj każde słowo dziadka Oktawiana jest istotne, za każdym z nich kryje się mądrość. To książka o trudnej tematyce, jednak napisana z tak wielką lekkością, że dopiero po rozmyślaniu o niej dociera do nas, co autorka schowała między słowami.




Przejdźmy do Anastazji Stefurak, która odpowiedzialna jest za ilustracje. Niezwykle wzruszające, idealnie uzupełniają treść i oddają uczucia jej towarzyszące. Oglądanie tych niezwykle delikatnych ilustracji z wieloma istotnymi szczegółami to przyjemność nie tylko dla naszych oczu.


A Wy sięgnijcie po tę pozycję. Jestem pewna, że znajdzie ona miejsce w każdym sercu, bez wyjątku!


Tytuł - Mój dziadek był drzewem czereśniowym
Tekst - Angela Nanetti
Ilustracje - Anastazja Stefurak
Przekład - Jarosław Mikołajewski, Magdalena Mikołajewska
Wydawnictwo Nasza Księgarnia, Warszawa, 2018

niedziela, 8 kwietnia 2018

Ogóras. Ale jazda! - czyli książka, przez którą się mknie


Jego światła przypominają denka od butelek, siedzenia podobne do tych w starych kinach i do tego kształt ogórka albo parówki... Z takimi komentarzami spotyka się Ogóras, zabytkowy autobus, który lata młodości ma już za sobą. Autobus, który ma kochających właścicieli i serce bez dna! Poznajcie jego historię.

Na twarzy Ogórasa bardzo często maluje się smutek, a to dlatego, że nie ma przyjaciół. Większość pojazdów go nie lubi. Jest dla nich zbyt sędziwy. A przecież w wielu przypadkach 'starszy' posiada większą wiedzę, większe doświadczenie. I właśnie tak jest z Ogórasem! Jego jedyna przyjaciółka, syrenka, dawno, dawno temu wyjechała na wieś i słuch po niej zaginął. Od tej pory jest samotny.




Przejdźmy do rodziny naszego bohatera. Pan Tomek, pani Hania i Jaś - to oni. Pan Tomek jest kierowcą autobusu. Jego praca polega na obwożeniu ludzi Ogórasem po mieście. Na obwożeniu przeróżnych ludzi. Począwszy od niegrzecznych uczniów, a skończywszy na spokojnych staruszkach. Nasz 'zabytkowiec' woli starsze osoby. Uczniowie są przecież hałaśliwi i wszędzie rozrzucają chipsy. Natomiast starsze osoby opowiadają ciekawe historie i nie przeszkadzają mówiącemu przewodnikowi.




Dzień Ogórasa w kilku zdaniach. Wczesnym rankiem Pan Tomek wsiada do autobusu i jedzie po przewodnika. Zawsze przyjeżdża ciut wcześniej i zostawia autobus na parkingu, aby zdążyć zagrać jeszcze w totolotka. Po grze, już razem z przewodnikiem, wyrusza po turystów. A po przystanku "turyści" rozpoczyna się najprawdziwsza wycieczka!



Ale 'zabytkowiec' bardzo, bardzo, bardzo nie lubi zostawać na parkingu sam. Wtedy inne pojazdy nie pilnują swojego języka. To właśnie tam usłyszał nieprzyjemne komentarze na temat jego świateł, siedzeń i kształtu. One trafiły prosto do jego serduszka, zabolało go to.
Musicie również wiedzieć, że Ogóras wyróżnia się nie tylko swoim wyglądem i wrażliwością, ale również pewną umiejętnością. Umiejętnością, która odmienia jego los. Otóż nasz bohater umie... czytać! Kiedy inne pojazdy się o tym dowiadują, sędziwy autobus nagle staje się lubiany. Od tej pory każdy poranek jest dla niego niezwykle przyjemny. Gdy tylko wjeżdża na parking, wszystkie samochody pochłania ciekawość, co dzisiaj Ogóras przeczyta w gazecie motoryzacyjnej.




Przyszedł teraz czas na Jasia, syna pana Tomka. Jaś także jest samotny. Nie ma żadnych kolegów ani koleżanek. Nikt nie chce się z nim bawić. Jego jedyna przyjaciółka Marzenka nie mieszka już w Polsce, więc kiedy chłopiec dowiedział się, że do niego przyjedzie, jego radość nie miała granic. Jednak później następuje wielkie rozczarowanie. Dlaczego? Doczytajcie sami.




Jejku, o dzisiejszej pozycji można by pisać bez końca! Wspomnę jeszcze tylko o pani Lenie. Pani Lena nie jest zwykłą osobą. To wielka adoratorka książek, która zaraża miłością do nich na każdym kroku! Och, jak ja chciałabym ją poznać... Zapewne naszych tematów do rozmów nie byłoby końca. Powiem Wam w wielkiej tajemnicy, że pani Lena zna język pojazdów! Ale ciii...



No dobra, namówiliście mnie. Uchylę rąbka jeszcze jednej historii. Pewnego dnia przychodzi moment rozstania się rodzinki z autobusem... Ale na całe szczęście, nie na długo! W miasteczku, nieopodal wsi pana Tomka, pani Hani i Jasia, organizowana jest wystawa, na której znajdą się niemłode pojazdy. Ogóras nie tylko ma przyjemność uczestniczenia w niej, ale jest jej główną atrakcją! Rozpiera go duma. A kiedy dowiaduje się, że tuż obok niego ma stać syrenka, jego radość sięga aż za horyzont! Ale czy to ta syrenka, za którą tak bardzo tęskni? Czy to ta syrenka, do której pisze listy i nazywa ją Stokrotką? Mam nadzieję, że poszukacie odpowiedzi na te i inne pytania sięgając po książkę.




"Ogóras. Ale jazda!" to lektura o przyjaźni - udanej i nieudanej. O tym, że ludzie się zmieniają - nie zawsze pozytywnie. O tym, że z pozoru bardzo podobne historie mogę się zupełnie inaczej zakończyć. (I już po raz ostatni) O tym, że szacunek należy się każdemu, niezależnie od tego, czy jest człowiekiem, czy zabytkowym autobusem ze światłami przypominającymi denka od butelek, siedzeniami podobnymi do tych w starych kinach i w kształcie parówki lub ogórka. Dzisiejszą pozycję powinien przeczytać każdy, niezależnie od tego, czy jest młody, czy nieco starszy.




Napisałam, że "Ogóras" jest książką, przez którą się mknie. Nie użyłam tego sformułowania tylko dlatego, że dotyczy ono pojazdu o czterech kołach, o nie! Nawiązałam tutaj do tekstu, ponieważ czyta się go na jednym wdechu! Śmiało można stwierdzić, że pióro Elizy Piotrowskiej jest naprawdę wyśmienite! Podobnie jak przybory Joanna Gębal. Ta pani zilustrowała się na medal. Pewnie domyślacie się, dlaczego napisałam 'zilustrowała', a nie 'spisała' :) Jej estetyczne i wysmakowane ilustracje nawiązujące stylem do czasów młodości Ogórasa przypadną do gustu wszystkim, tego jestem pewna. Nie sposób nie zauważyć, że obie autorki jadą w tym samym autobusie.


A Wy wybierzcie się na wycieczkę wspólnie z Ogórasem. Koniecznie!



Tytuł - Ogóras. Ale jazda!
Tekst - Eliza Piotrowska
Ilustracje - Joanna Gębal
Wydawnictwo Wilga, Warszawa, 2018

środa, 4 kwietnia 2018

Masło śpi - czyli książka wyśniona


Przeuroczych książek ciąg dalszy! Tydzień temu opisywałam pozycję pod tytułem „Ja wielkolud ty kruszynka” (możecie przeczytać o niej tutaj), a dziś przyszedł czas na kolejnego słodziaka pod tytułem „Masło śpi”. Sam tytuł zachęca do sięgnięcia po tę lekturę.

Już od pierwszej strony jesteśmy naszym „Masłem” wprost oczarowani! Na stronie widnieje sól, maselniczka i nóż. Po chwili odkrywamy tajemnicę jednego z tych przedmiotów. Maselniczkę można otworzyć i zobaczyć w niej... tytułowe śpiące masło! Nieźle, prawda!?


Docieramy do kolejnej strony. Tutaj ujrzymy tekst brzmiący: „Dżemy słodko śpią w słoikach (jeden jeszcze się zamyka)”.  Pod tekstem znajduje się ogromny mebel, a w nim, jak się zapewne domyślacie, masa słoików oraz jeden zamykający się dżem, co może być zaskoczeniem. Wygląda to naprawdę intrygująco :)
Chwilkę później patrzymy na łososiowo-białą podłogę. Z początku wydaje się nam, że znajduje się na niej tylko kilka okruchów, jednak później dostrzegamy otwierającą się płytkę. A pod nią (werbel proszę!)... robaczek!


Przeskoczmy teraz kilka stron i znajdźmy się pod łóżkiem. Tak, dobrze przeczytaliście - pod łóżkiem. A co najczęściej znajduje się nocą pod naszym posłaniem? Oczywiście kapcie! No właśnie, „śpią już kapcie pod łóżkami, śpią pająki za szafami”.

„Masło śpi” nie jest grubasem, ponieważ liczy tylko troszkę mniej niż trzydzieści stron. Nie zamierzam odbierać Wam bezcennej frajdy z otwierania poszczególnych elementów, dlatego następny akapit będzie już ostatnim dotyczącym treści tej książki.


„Śpi już pranie na suszarce, śpią skarpetki w ciemnej pralce”. Czytamy i widzimy niby zwykłą pralkę, ale już po kilku sekundach następuje salwa stłumionego (albo i nie) śmiechu! Po otwarciu bębna pralki, widzimy w nim żeglującą, ziewającą skarpetkę! To naprawdę zabawna ilustracja!
Stop! Jeśli chodzi o tekst, nic więcej nie zdradzę!



Pozycja ta jest dla młodszych czytelników, ale i nieco starszym zagwarantuje niezły ubaw. Czytając i oglądając ją, maluchy poznają przedmioty znajdujące się w praktycznie każdym domu lub mieszkaniu, włączając robaki, rzecz jasna. Ciut starsi, podobnie jak ci młodsi, mają przeogromną radość z odkrywania kolejnych elementów!

Sam koncept - bomba!, a wykonanie równie dobre! Tekst Tiny Oziewicz skradnie serce każdego, bez wyjątku na wiek. Pani Tina napisała tę książkę w nietrudny, a mimo tego zachwycający i humorystyczny sposób. Aż sama buzia się nam śmieje :)


Pora na ilustratora! Za ilustracje odpowiada Agata Królak. Wykonała je świetnie! Jak często sama podkreśla, wzoruje się na dzieciach. A że dzieci są bardzo kreatywne, pani Agata także jest kreatywna. Jej obrazki potrafią i wzruszyć, i rozbawić. Myślę, że to Agata Królak w najlepszym wydaniu!


A Wy sięgnijcie po tę pozycję. To książka wprost wyśniona!

Tytuł - Masło śpi
Tekst - Tina Oziewicz
Ilustracje - Agata Królak
Wydawnictwo Dwie Siostry, Warszawa 2017