niedziela, 31 grudnia 2017

Bałtycka Syrena - czyli opowieść o Konstancji, niezwykłej gdańszczance


Jan Czirenberg z niecierpliwością czekał na piątego potomka. Nie miał żadnych wątpliwości, że jego żona urodzi piątego syna. Nawet nie brał pod uwagę tego, że jego dziecko mogłoby być córką. Do tej pory żona Jana rodziła samych synów. No właśnie, do tej pory. Piątym dzieckiem państwa Czirenbergów była dziewczynka, urocza Konstancja.


Konstancja była obdarzona wieloma talentami - świetnie grała na organach, cytrze i klawikordzie, miała przepiękny głos, malowała znakomite obrazy, umiała posługiwać się wieloma językami i wspaniale haftowała, a na dodatek miała niezwykle piękną urodę. Jej jasne włosy i zielone oczy przykuwały uwagę każdego, zresztą tak samo, jak jej śpiew. W Gdańsku nie było nikogo, kto nie słyszałby o anielskim głosie Konstancji Czirenberg.


Gdy dziewczynka skończyła już 15 lat, jej rodzice zdecydowali, że trzeba wysłać ją na bal karnawałowy. Konstancja wyróżniała się na tle partycypantów balu swoją suknią, urodą oraz dobrym wychowaniem. Jako jedna z niewielu, jadła nożem i widelcem. Praktycznie wszyscy "kości rzucali pod stół, a brudne palce wycierali w obrus".


Chodziło wiele plotek o Konstancji. Mówiono, że córka Czirenbergów jest syreną - ma syrenią urodę i syreni głos. Brakowało jej tylko ogona. Zapewne wiecie, że jeśli syrena kogoś pokocha, ten będzie miał nieszczęście do końca życia.


Ale czy Konstancja naprawdę była syreną? A jeśli tak, to czy zrzuciła na kogoś klątwę nieszczęścia? Tego Wam nie zdradzę. Odpowiedź na to pytanie poznacie sięgając po książkę "Bałtycka Syrena" Anny Czerwińskiej-Rydel oraz Marty Ignerskiej.


Nikt nie zaprzeczy temu, że Konstancja Czirenberg była wyjątkowa, pod każdym względem. Konstancja była dziewczyną o ogromnym potencjale. Była dziewczyną, która wyznaczyła sobie cel i dzielnie do niego dążyła. Dziewczyną, która się nie poddawała, mimo wielu przykrych komentarzy. Dziewczyną, z której trzeba brać przykład. Dziewczyną, którą każdy powinien poznać, niezależnie od tego, czy wierzy w Bałtyckie Syreny, czy też nie.


Książka ta podzielona jest na dwie połowy. Pierwszą część, należącą do Marty Ignerskiej, wypełniają ilustracje. Drugą, należącą do Anny Czerwińskiej-Rydel - słowa. Nietypowo zacznijmy od drugiej połowy. Pani Anna, jak zresztą zawsze, nie zawiodła nas. Wspaniały pomysł, ciekawa postać i ten rozpoznawalny dla niej język, dzięki któremu jej teksty czyta się z wypiekami na twarzy, bez żadnych przerw. Nie sposób oderwać od niej wzrok!



Przejdźmy teraz do pierwszej części. Gdybym otworzyła tę książkę, nie spoglądając na imię i nazwisko osoby wykonującej ilustracje, od razu wiedziałabym, że to Marta Ignerska zilustrowała tę książkę! Już po samej okładce widać, że to ta Pani jest odpowiedzialna za rysunki. Tym razem w ilustracjach Pani Marty zagościły niedopowiedzenia. Dzięki nim możemy uchylić drzwiczki pokoju, w którym mieszka nasza wyobraźnia, jednak po przeczytaniu tekstu, warto po raz drugi wrócić do połowy Marty Ignerskiej, aby upewnić się, czy nasza wyobraźnia się myliła, czy też nie.


A Wy, Drodzy Czytelnicy, zapamiętajcie - bez względu na to, z jak przykrymi komentarzami się spotykacie, zawsze trzeba robić swoje i dzielnie dążyć do celu!

Tytuł - Bałtycka Syrena
Tekst - Anna Czerwińska-Rydel
Ilustracje - Marta Ignerska
Wydawnictwo Muchomor, Warszawa 2014










* * *

Dziś ostatni dzień w 2017, dlatego też chciałabym życzyć Wam szczęśliwego Nowego Roku, pełnego cudownych i pachnących książek!
A, jeszcze jedno. Nie strzelajcie w Sylwestra, pomyślcie o zwierzakach! Przecież mamy zimne ognie :)

niedziela, 24 grudnia 2017

Amelia Bedelia i Boże Narodzenie - czyli historia o tym, jak zrobić z siebie gwiazdę


Jak ten czas szybko leci! Boże Narodzenie tuż za pasem, a przecież niedawno były wakacje! Mogę się założyć, że każdy chce, aby podczas wieczerzy wigilijnej wszystko było dopięte na ostatni guzik. Pani Rogers też tak chciała, jednak Amelia Bedelia, jej zwariowana gosposia, wszystkie polecenia potraktowała bardzo dosłownie! Ci, którzy już ją poznali, mogli się tego po niej spodziewać.


Najpierw Amelia miała upiec świąteczne ciasto orzechowe. A co kojarzy się ze świętami? Kartki z kalendarza! Gosposia wyrwała z niego wszystkie kartki ze świątecznymi datami i wrzuciła je do ciasta. Pieczenie ciast jest jej dobrą stroną, więc Bedelia upiekła również piernik, tak na wszelki wypadek.


Przejdźmy teraz do napełniania skarpetek. Amelia w życiu o czymś takim nie słyszała! Tak, wypełniała nadzieniem indyka, ale skarpetki?! No cóż, gosposia musiała wykonać wszystkie polecenia pani Rogers, napełnianie skarpetek również. Bedelia zrobiła smakowite nadzienie i włożyła go do sześciu wyjętych z garderoby podkolanówek. Amelia napełniła skarpetki, nikt nie może temu zaprzeczyć!


Następnym zadaniem gosposi było ubranie choinki. Na początku Amelia musiała oczywiście wyrównać jej gałęzie, aby drzewko miała kształtną figurę. Później poszła kupić piłki, gdyż bombki, według niej, są tak samo niebezpieczne, jak bomby. Ale to nie koniec niespodzianek! Bedelia musiała przyozdobić czubek choinki gwiazdą, ale jaką gwiazdą? Gwiazdą filmową, gwiazdą rocka, a może gwiazdą sportu? Amelia wykazała się tutaj niezwykła pomysłowością! Na czubku choinki umocowała lusterko oraz napis "Oto świąteczna gwiazda". Wystarczyło tylko podejść do ozdobionego piłkami drzewka i już było się prawdziwą gwiazdą!


A teraz nadszedł czas na moją ulubioną część tej książki, czyli przywitanie ciotki Myry! Ciotka miała przyjechać do państwa Rogers na Wigilię, więc pani Rogers powiedziała, aby gosposia przygotowała kolędy na jej powitanie. Bedelia świetnie wywiązała się z tego zadania. Zacytuję fragmencik:
"- Witamy, witamy, witamy! - powiedziały chórem dzieci.
- O co tu chodzi? - zdziwiła się pani Rogers.
- Mówiła pani, że ciotka Myra bardzo lubi Kolendy, więc zaprosiłam dzieci naszych sąsiadów, państwa Kolendów, żeby ją powitały".
Po przeczytaniu tego kawałka, roześmiałam się w głos!


Warto zaznaczyć, że Peggy Parish nie oszczędziła mojego śmiechu! To tylko pięć arcyśmiesznych historyjek, w książce jest ich więcej. Ich Wam nie zdradzę, lecz gdy przeczytacie książkę zatytułowaną "Amelia Bedelia i Boże Narodzenie", poznacie je, owszem.


Przyszła kolej na tłumacza! Tak, jak cztery poprzednie, tę część przełożył Wojciech Mann. Hmmm, ile czasu trzeba mu klaskać? A z pięć lat świetlnych! Pamiętajcie, że jeśli na świat przyjdzie Wam syn lub córka, musicie przełożyć obowiązek bicia braw na ich barki. No wiecie, po kilkudziesięciu latach klaskania, ręce będę nieźle boleć!


Nadeszła pora na... ilustratora! Książkę tę w prosty, ale jakże świąteczny i zabawny sposób zilustrowała Lynn Sweat. Warto zaznaczyć, że ta Pani ma niezwykle 'słodkie' nazwisko ;)


Święta to magiczny czas, który powinno się spędzać z rodziną. Seria o Amelii Bedelii jest serią, którą wspaniale czyta się w rodzinnym gronie. Życzę Wam wesołych, rodzinnych i książkowych Świąt Bożego Narodzenia!

Tytuł - Amelia Bedelia i Boże Narodzenie
Tekst - Peggy Parish
Ilustracje - Lynn Sweat
Przekład - Wojciech Mann
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2017

środa, 20 grudnia 2017

Metryka nocnika - czyli dość wstydliwe historie


Z pewnością pamiętacie swoją przygodę z nocnikiem. W mojej głowie pojawiają się teraz obrazy małej, nieznośnej Mai, siedzącej na nocniku, której rodzice czytają książeczki. Tak właśnie było. Jednak, gdy rodzice nie byli obecni w domu, z dziecięcą ciekawością zaglądałam do mojego nocnika i z uwagą przyglądałam się jego zawartości. Ponoć zdarzało mi się nawet zanurzyć w nim paluszki... Ale wczoraj dowiedziałam się, że ludzie w prehistorii, starożytności, średniowieczu oraz nowożytności mieli o wiele bardziej cuchnące i wstydliwe wspomnienia związane z odchodami.


Wiecie, że na samym początku ludzkości, ludzie zmuszeni byli podcierać się rękami?! Gdy tylko o tym myślę, przechodzi po mnie dreszcz obrzydzenia. Lecz z biegiem czasu było coraz lepiej. Już w 2500 roku p.n.e. egipskie piramidy zostały wyposażone w toalety! Zdradzę Wam teraz ciekawostkę na temat chińskiego cesarza z dynastii Han. Cesarz ten został zakopany ze swoim cennym kamiennym sedesem! Była to toaleta bardzo podobna do tych współczesnych. Różniło ją to, że wykonana została z kamienia. Można było w niej siedzieć, jak w fotelu! Wynalazcy stwierdzili, że był to sedes wygodniejszy nawet od tych dzisiejszych.


Przeskoczmy teraz do średniowiecza. Trzeba przyznać, że miasta w średniowieczu wyglądały jeszcze gorzej niż sfatygowana książka z pozaginanymi rogami i obdartą okładką! Mieszkańcy wyrzucali swoje odchody przez okno, na ulicę. Wyobraźcie sobie teraz, że idziecie sobie spacerkiem, a tu nagle bach! Coś spada Wam na głowę. Dotykacie i swoich włosów i dociera do Was, że macie na sobie... kupę. Ble! Ujawnię Wam jeszcze jedną bardzo ciekawą anegdotkę. Otóż w "średniowiecznych twierdzach wykorzystywano fekalia do obrony zamków - wylewano je na głowy szturmującego wroga. Jak się zapewne domyślacie, tej amunicji nigdy nie brakowało"!


Przenieśmy się do nowożytności. Trzeba przyznać, że damy miały wtedy o wiele wygodniejsze oraz komfortowe życie aniżeli dżentelmeni. Pozwolę sobie zacytować pewien fragmencik napisany w zabawny sposób. Kobiety dużo łatwiej i dyskretniej załatwiały swoje potrzeby fizjologiczne. "Wszak pod potężnym stelażem, na którym rozpięte były ich suknie, nie nosiły bielizny. Wystarczyło więc tylko na chwilę przystanąć... Mężczyźni musieli podejmować trud zdejmowania spodni".


No dobrze, zdradziłam Wam kilka anegdotek, tak na zachętę. W "Metryce nocnika" jest ich naprawdę sporo! Warto wspomnieć, że cała książka napisana jest w arcyśmieszny sposób. Tę książkę po prostu pochłaniamy - zapominamy o czasie, jedzeniu, piciu i nawet o... o "tym" też! Właśnie tak piszą mistrzowie słowa. W ich gronie znajduje się również Iwona Wierzba, autorka opisywanej książki oraz właścicielka Wydawnictwa Albus.


Nocnik zazwyczaj kojarzy nam się z odchodami, czymś intymnym i wstydliwym. Mogę Was zapewnić, że po tej lekturze słowo nocnik będzie spajać się w Waszej głowie z Leonardem da Vincim, zamkami, wędrownymi słupkami, damami w ogromnych sukniach oraz sosjerkami. Pytacie dlaczego? O tym przekonacie się sami sięgając po "Metrykę nocnika"!


Książkę tę w wyjątkowy, ale typowy dla siebie sposób, zilustrowała Marianna Sztyma! Trzeba przyznać, że Pani Marianna wykonała kawał dobrej roboty. Należą się jej głośne brawa! Te ilustracje pełne humoru, dialogów i detali zauroczą każdego, bez wyjątku!


Należy także zaznaczyć, że na obwolucie książki znajduje się gra planszowa. Dzięki niej utrwalimy sobie wiadomości o nocniku. Miłego czytania oraz grania!

Tytuł - Metryka nocnika
Tekst - Iwona Wierzba
Ilustracje - Marianna Sztyma
Wydawnictwo Albus, Poznań 2014

niedziela, 17 grudnia 2017

Ballada - czyli bajeczne powroty ze szkoły


"Ballada to stara pieśń. To historia, którą opowiada kilka osób po kolei: każdy dodaje coś od siebie, ale nie pomija nic z tego, co już zostało opowiedziane". Takie zdanie i pięć innych Blexbolex napisał zaraz na wstępie książki zatytułowanej "Ballada".


Otwieramy książkę na pierwszym rozdziale. Czytamy. "Szkoła, droga, dom". Każdemu z tych wyrazów towarzyszy ilustracja zajmująca 3/4 strony. Ilustracja, która wciąga nas do swojego świata. Ilustracja, w którą wpatrujemy się przez kilka minut.


Przechodzimy do drugiego rozdziału. "Szkoła, ulica, droga, las, dom". Mamy zestaw ciut powiększony. Odwracamy kolejne strony. "Szkoła, nieznajomy, ulica, most, droga, zbóje, las, czarownica, dom". Gdybym wypowiadała te dziewięć wyrazów, wyraźnie podkreśliłabym 'nieznajomego'. Pytacie zapewne dlaczego? Otóż nieznajomy w kolejnych rozdziałach, szczególnie tych ostatnich, odgrywa bardzo znaczącą rolę. Można nawet powiedzieć, że zastępuje on najdzielniejszego z najdzielniejszych rycerzy!


"Szkoła, sklep, nieznajomy, omen, ulica, żołnierze, most, pola, droga, przecięcie, zbóje, jaskinia, las, chatka, czarownica, zaklęcie, dom" - właśnie taki ciąg słów przeczytamy w czwartym rozdziale. Więcej Wam już nie zdradzę! Mogę tylko Was zapewnić, że w tej książce znajdziecie dużą dawkę zaskakujących niespodzianek! No dobra... zdradzę jedną z nich. Po lekturze zadałam sobie pytanie - czy w tej książce przedstawiona jest wojna? Zaskakującą niespodzianką jest to, że zarówno odpowiedź 'tak', jak i 'nie', są poprawne.


"Ballada" w szczególności kierowana jest do osób wrażliwych i cierpliwych, zwracających uwagę na szczegóły. Oprócz ilustracji, na stronach tej książki zapisane są słowa klucze. Resztę musimy dopowiedzieć sobie sami. To historia wypełniona niedopowiedzeniami w słowach i ilustracjach. Weźmy dla przykładu odwrócone wyrazy oraz słowa w niebieskie i białe kropki. Odwrócone wyrazy odczytuję jako czar rzucony przez czarownicę, natomiast wykropkowane słowa - jako drżenie, strach, szybkie bicie serca. Ale to tylko moja interpretacja, co oznacza, że jeśli Wasze są inne - wcale nie są złe lub niepoprawne. Wręcz przeciwnie! To wspaniałe, że każdy rozumie tę książkę troszkę, albo też zupełnie, inaczej! Po prostu - na swój sposób.


Warto wspomnieć, że PRAWIE wszystkie rozdziały rozpoczynają się od szkoły. Specjalnie napisałam wyraz 'prawie' wielkimi literami. Żadnemu bacznemu obserwatorowi nie umknie to, że siódmy rozdział rozpoczyna się przecinkiem. Tak, tylko przecinkiem. Moim zdaniem, owy przecinek jest kapitalnym pomysłem! Tutaj sami musimy wymyślić słowo klucz.


Niektóre książki czytamy tekstem, inne obrazami, a jeszcze inne - i tekstem, i obrazami. Ta sztuka należy do tych czytanych obrazami. Słowa są tutaj drogowskazami. Na pozór wydaje się, że połkniemy "Balladę" w kilka minut. Jeśli właśnie tak myślicie, bardzo, ale to bardzo się mylicie! Książkę tę każdy przeczyta w innym tempie. Mnie zajęło to dwie godziny, lecz innym może zająć to mniej bądź więcej czasu. Wszystko zależy od czytelnika!


"Ballada" Blexbolexa jest opowieścią o drodze pewnego dziecka ze szkoły do domu. Opowieścią, w której ze zwykłej drogi powstała historia o nieznajomym, księżniczce, czarownicy, tajemniczych zaklęciach, upiorach i smoku!


Bardzo trudno o niej zapomnieć. Są książki, które zapamiętujemy na całe życie. "Ballada" jest jedną z nich. Ja, choć przeczytałam ją już jakiś czas temu, wciąż o niej rozmyślam. Uwielbiam wracać myślami do wartościowych książek.


A teraz czas na coś bardzo kolorowego, czyli ilustracje. Blexbolex, a tak właściwie to Bernard Granger, dyrygując słowem i obrazem, pokazał nam intrygującą balladę. Czapki z głów! Trzeba przyznać, że wyszło mu to nieziemsko! Powtórzę - każda z jego ilustracja wciąga nas do swojego świata. Wpatrujemy się w nie przez kilka minut. Właśnie to są uroki obrazków Blexbolexa!


"Ballada" to książka na wiele razy. Można, a nawet powinno się, do niej wracać!

Tytuł - Ballada
Tekst i ilustracje - Blexbolex
Przekład - Anna Topczewska
Wydawnictwo Wytwórnia, Warszawa 2014

niedziela, 10 grudnia 2017

Mój przyjaciel Stefan - czyli odlotowe plany nie zawsze są trafne


Pewnego dnia pewna dziewczynka zobaczyła w telewizji pewnego puszczyka. Był to program przyrodniczy, więc ten widok nie był niczym nadzwyczajnym. Dziewczynka ujrzała coś nadzwyczajnego niedługo później. Zobaczyła puszczyka we własnej osobie! Puszczykowi o imieniu Stefan (temu, który występował w telewizji) rozerwała się papierowa torba z zakupami, a jej zawartość rozsypała się na chodniku. Główna bohaterka miała dobre serduszko, więc pomogła Stefanowi pozbierać zakupy. Od tej właśnie chwili dziewczynka i puszczyk zostali przyjaciółmi!


Tak, to prawda, że Stefan raz na jakiś czas występował w telewizji, lecz oprócz tego miał on zwykłą, żmudną pracę. Wiercił dziury w sklepach, aby później ktoś mógł zawiesić w nich półki. Stefan nie lubił swojej pracy. Pewnego razu niechcący zrobił zbyt dużą dziurę i spadła wielka półka, na której zostały ułożone wazony. Stefan próbował to jakoś naprawić, ale niestety nie udało się. Puszczyk stracił pracę, lecz ucieszył się z tego, ponieważ sam nie miał odwagi zwolnić się.


Stefan miał inne plany.

Dziewczynka przez pół roku nie mogła się dodzwonić do swojego przyjaciela. Po kilku telefonach pomyślała, że gdyby Stefanowi brakowało jej obecności, sam by zadzwonił. Tęskniła za nim. Bardzo się ucieszyła,  gdy ujrzała ogłoszenie w gazecie, w którym było napisane:

"SZKOŁA LATANIA U STEFANA
TEORIA I PRAKTYKA
TEL. 12345467865".

Od razu zatelefonowała do Stefana, który powiedział jej, że może chodzić na zajęcia nie płacąc. Tak po starej znajomości. Szkoła latania okazała się pomysłem nietrafionym. Latać nauczyła się tylko jedna osoba - kasjerka Sylwia, która pracowała w spożywczaku.

Następnym planem Stefana było otwarcie sklepu ze swoim nowym kumplem, Borysem. I to się nie udało. Kiedy puszczyk zasiadł za kasą na miejscu Sylwii, w sklepie spożywczym, poczuł, że kasowanie produktów sprawia mu przyjemność.


"Mój przyjaciel Stefan" to książka o codziennym życiu i choć Stefan ukazany jest jako puszczyk, mógłby być człowiekiem. Chociaż był on zapraszany do programów przyrodniczych, miał pracę, której nie lubił. Po zwolnieniu zakładał ambitne plany, z czego jeden okazał się klapą, a drugi w ogóle nie doszedł do realizacji. Jestem pewna, że wiele osób znalazło się w podobnej sytuacji.


Stefan założył swoją szkółkę, gdyż latanie sprawiało mu przyjemność. Umiał i lubił to robić. Chciał to robić, tak samo, jak chciał założyć sklep z Borysem. Jednak nie zawsze da się dojść do porozumienia z kimś innym. Nie we wszystkich możemy odnaleźć bratnią duszę. Brak porozumienia z Borysem jest tego przykładem.


Zastanawiające jest to, że sprzedawczyni Sylwia odleciała, ponieważ Stefan nauczył ją latać, natomiast puszczyk zaczął pracować jako sprzedawca. Mam wrażenie, że Sylwia i Stefan zamienili się miejscami. Wychodzi na to, że nie od początku wiemy, gdzie jest nasze miejsce. Warto go szukać, próbować różnych rzeczy. Tylko w ten sposób odnajdziemy swoją przestrzeń.


Przejdźmy teraz do autorki, którą jest Eva Lindström. Ta Pani wykonała podwójny kawał dobrej roboty! Opisała codzienność w sposób niecodzienny. A oprócz tekstu, Pani Lindström jest odpowiedzialna także za kapitalne i włączające uśmiech ilustracje!

A Wy podczas czytania i oglądania tej książki zwracajcie uwagę na szczegóły, gdyż wszystkie drobiazgi odgrywają tutaj bardzo ważne role!

Tytuł - Mój przyjaciel Stefan
Tekst i ilustracje - Eva Lindström
Przekład - Marta Wallin
Wydawnictwo Zakamarki, Poznań 2017

sobota, 2 grudnia 2017

Ale drzewa! - czyli naturalnie o drzewach


Drzewa są praktycznie wszędzie - obok domów i bloków, w parkach, przy alejach, no i w lesie, co jest rzeczą oczywistą. Każdy z Was zna wiele gatunków drzew, lecz czy umiecie je rozpoznawać i czy wiecie, czym się one charakteryzują? Aby się o tym przekonać, musicie przeczytać książkę "Ale drzewa!", która zawiera bardzo dużo wiadomości na temat najpotężniejszych roślin, czyli właśnie drzew.


Kiedy patrzymy na te liściaste i iglaste kolosy, mamy wrażenie, że oprócz poruszających się na wietrze liści, nic się tam nie dzieje. Jeśli właśnie tak myślicie, jesteście w dużym błędzie! W każdej sekundzie, w środku i na zewnątrz drzewa, przechodzi mnóstwo procesów! Ale jakich procesów, już Wam nie zdradzę. Mam ogromną nadzieję, że o owych procesach dowiecie się sami.


Jejku, po przeczytaniu książki "Ale drzewa!", wszystkie gatunki wydają mi się takie fascynujące! Aby nie zdradzać zbyt wiele, do opisania wybrałam tylko trzy. Zacznijmy od bardzo romantycznie przedstawionej na ilustracji jabłoni domowej. Już starożytni Rzymianie uprawiali jabłonie. Odmian jabłoni jest strasznie dużo, bo aż 10 tysięcy! Nieźle, prawda? A czy wiecie, jak odróżnić kwiaty jabłoni od kwiatów gruszy? Wystarczy tylko... ach! O tym, co wystarczy zrobić, doczytacie sami sięgając po "Ale drzewa!".


Zapewne większość z Was wie, że igły, inaczej zwane szpilkami, to również liście. Szpilki są przygotowane na kontakt ze śniegiem, wiatrem oraz mrozem, lecz jest jeden wyjątek! Jest nim modrzew europejski. To właśnie on, jako jedyne drzewo iglaste w Europie, zrzuca igły na zimę. To wiedzą chyba wszyscy, lecz czy wiecie, na jakich palach zbudowane Wenecję (o tym wodnym mieście w kształcie delfina pisałam tutaj)? Modrzewiowych palach. Drewno modrzewiowe jest bardzo wytrzymałe i odporne, nawet na ogromną ilość wody!


Przejdźmy teraz do jarzębia pospolitego! No cóż, może nie wszyscy znają jarzębia, ale jestem przekonana, że wszyscy znają owoce tego drzewa, czyli jarzębinę. Jarząb jest gatunkiem pionierskim, tak, jak brzoza, topola osika, sosna, olcha czy też wierzba. A wiecie co to gatunek pionierski? Podpowiem Wam. Gatunkom pionierskim wcale nie przeszkadza to, że żyją w samotności, w miejscu niezalesionym. Dodam jeszcze, że owoce jarzębia można jeść tylko i wyłącznie wtedy, kiedy zostaną przetworzone. Jeżeli zjemy je surowe, możemy się otruć!


Na ostatnich stronach książki znajduje się "Ściągawka z liści". Znajdziemy tam przeróżne kształty liści. Wystarczy podnieść z ziemi jakiś listek (koniecznie podnieść, nie zerwać z gałęzi!!!), przynieść go do domu, znaleźć szukany kształt liścia, przyłożyć nasz listek i włala! W ten sposób upewnimy się, czy nie pomyliliśmy się mówiąc, że znaleźliśmy liść, na przykład kasztanowca zwyczajnego.


Kilka stron po "Ściągawce" możemy odszukać słowniczek. Jest on bardzo pomocny, gdyż jeśli zapomnimy, co oznaczało wyrażenie 'las pierwotny' czy też 'pokrój drzewa', możemy zajrzeć na strony 124 i 125 i sobie przypomnieć!


Jak już wcześniej napisałam, w tej książce jest tyle ciekawostek, że najchętniej wszystkie bym zdradziła! Po tej lekturze już wiem, w jakich sprawach porozumiewają się drzewa, czemu zrzucają one liście na zimę, jak wygląda ich życie pod ziemią i jeszcze dużo, dużo więcej! A to wszystko dzięki projektantce, przyjaciółce drzew oraz debiutantce, jeśli chodzi o w pełni autorskie książki, czyli Zuzannie Malinowskiej.


Zuzanna Malinowska ukończyła Wydział Wzornictwa na warszawskiej ASP. Uwielbia projektować książki oraz tworzyć przedmioty z ceramiki i... jeździć na nartach! Oprócz tego, pani Zuzanna jest wielką spacerowiczką. Pomysł na "Ale drzewa!" wpadł jej do głowy właśnie podczas jednego z tych spacerów. Trzeba przyznać, że był to genialny pomysł!


Warto również dodać, że ilustracje w tej książce to połączone w bardzo ciekawy sposób ryciny, czyli tak zwane kolaże, zrobione z fragmentów przeróżnych gazet z XVIII, XIX i początku XX wieku. Trzeba przyznać, że ten pomysł również był kapitalny!


A, wspomnę jeszcze tylko, że cała książka zrobiona jest z papieru makulaturowego. Musimy pamiętać, że w ten sposób pomagamy drzewom i całej naturze. Powodów, aby kupić "Ale drzewa!" jest naprawdę wiele!

Tytuł - Ale drzewa!
Tekst i oprawa graficzna - Zuzanna Malinowska
Wydawnictwo Wytwórnia, Warszawa 2017