czwartek, 29 czerwca 2017

Wracaj, Amelio Bedelio! - czyli bardzo dosłowna pomoc


Wiem, że jest sporo osób, które znają już Amelię Bedelię. Ale wiem także, że są osoby, które Amelii Bedelii nie znają. Więc, aby wszyscy mogli poznać naszą bohaterkę, powtórzę po raz czwarty. Amelia Bedelia to szalona gosposia i wszystko wykonuje bardzo dosłownie. Pracuje u państwa Rogers i im pomaga. Lecz tak w sumie, to raczej sprawia kłopoty!


Czwarta część cyklu o Amelii Bedelii zaczyna się smacznie i równie pysznie się kończy. Zaczynamy od ptysiów piekących się w piekarniku. Po ptysiach czeka na nas śniadanie pani Rogers. Pani Rogers poprosiła swoją gosposię, by zrobiła jej płatki z kawą. A kiedy robi się płatki z mlekiem, płatki wsypuje się do mleka, więc Amelia zrobiła to samo, tylko że z kawą. "Zwalniam Cię!" - krzyknęła pani Rogers i Bedelia musiała opuścić jej dom.


Amelia szła po mieście ze smutną miną i zastanawiała się, co ma z sobą zrobić. Nagle ujrzała karteczkę z napisem "Potrzebna pomoc". Nie zastanawiała się długo. Weszła do środka. Jak się okazało, był to salon piękności. Pani w różowym fartuchu potrzebowała pomocy w układaniu włosów. Amelia Bedelia wyjęła z torebki szpilki i zaczęła upinać włosy. Niestety, skończyło się to bardzo boleśnie dla klientki, więc z ust pani w fartuchu wydobyły się słowa "Wynoś się natychmiast". I tak się też stało.


Następnie Amelia trafiła do salonu mody. Tam miała skrócić sukienki, lecz przecież wcale nie trzeba umieć szyć, żeby obciąć ubranie! Ale to również nie skończyło się w sposób miły dla Amelii. Potem Bedelia pojawiła się w biurze i musiała oznaczyć listy oraz doszlifować dokumenty. Położyła koperty na podłodze, po czym je podeptała. I już były oznaczone! Wyjęła pilniczek i dokładnie wyszlifowała dokumenty. Gdy tylko kierownik pojawił się w biurze, Amelia musiała je szybciutko opuścić.


Gosposia weszła do gabinetu lekarskiego. Miała zapraszać pacjentów pojedynczo, więc musiała oddzielić Janeczkę od mamy. Później poszła do recepcji. Następnie została wezwana do doktora. Lekarz potrzebował kilka szwów, aby zaszyć ranę Rysia. Amelia wyjęła ze swojej torebki kolorową nić oraz igłę. "Rękawiczki lekarskie! Natychmiast, proszę!" - rzekł doktor i Amelia założyła rękawiczki, tylko że rękawiczki miał założyć lekarz.


Nagle gosposia przypomniała sobie, że jej ptysie czekają u państwa Rogers na napełnienie czekoladowym kremem. Amelia Bedelia ruszyła biegiem w stronę domu Rogersów. Ale czy została tam na dłuższy czas? Czy zdążyła podgrzać obiad pana Rogersa? Ode mnie się tego nie dowiecie, lecz gdy przeczytacie książkę "Wracaj, Amelio Bedelio!", owszem.


To już czwarta część naszej Amelii i wszystkie książki przekładał na język polski Wojciech Mann. Napiszę po raz czwarty, że panu Wojtkowi należy bardzo długo klaskać za ten przekład. Myślę, że nawet kilka lat świetlnych. Ale czy starczy nam życia? Nie sądzę, ale takie oklaski i książki możemy przekazywać z pokolenia na pokolenia! Ostrzegam, przy tak długim klaskaniu co jakiś czas trzeba myć ręce! No wiecie, pot.


Tę Amelię także zilustrowała inna osoba. Nie jest to ani Fritz Siebel, ani Barbara Siebel Thomas. A więc kto? Podpowiem Wam. Tę część zilustrował Wallace Tripp. Ilustracje są bardzo kres(ków)kowe. Jest tutaj mnóstwo czarnych kreseczek! Obrazki Trippa idealnie nadawałyby się do kreskówek, ale również książki o Amelii Bedelii!


Pierwsza historia - ha! Druga historia - ha, ha! Trzecia historia - ha, ha, ha! Czwarta historia - ha, ha, ha, ha! Wiecie, co mam na myśli? Każda z opowiadań o Amelii Bedelii jest prześmieszna! Czytając, czujemy się, jakby ktoś łaskotał nas po brzuchu! A jeżeli ktoś ma łaskotki na piętach, to i po pietach! Ale uwaga! Gdy się zaczniemy śmiać przy pierwszej części, to i przy drugiej, i przy trzeciej, i przy czwartej nie ma już ratunku! Lecz tak w sumie, śmiech to zdrowie!


A Wy jak myślicie, czy pan Rogers był zadowolony ze swojej podgrzanej zupki?

Tytuł - Wracaj, Amelio Bedelio!
Tekst - Peggy Parish
Ilustracje - Wallace Tripp
Przekład - Wojciech Mann
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2017

niedziela, 25 czerwca 2017

Działka dziadka działkowicza - czyli zielone miejsce dziadka Antosia


W mieście dziadka Antosia jest bardzo dużo spalin, więc staruszek ucieka na rowerze do swojego zielonego miejsca - na działkę! Działka ta jest dość duża. A ile na niej pysznych i zdrowych warzyw oraz owoców! Mniam, mniam!


Nawet "babcia, tata, siostra, wuj. Pomagają jak pszczół rój". Ale jest też taki znany leń, który z książką woli spędzać dzień. Gdy jednak dziadek poprosi, z chęcią wodę dla ochłody im przynosi! Co ja jadam, że do rymu opowiadam? No właśnie, może kiedy je się zdrowe, naturalne rzeczy - rym za rymem sam na język przyleci? Kto wie!


Nic ze zbiorów nie może się zmarnować, więc czytając "Działkę dziadka działkowicza" dowiemy się, co to znaczy wekować. A jak nie, z sąsiadami podziel się! Rodzina dziadka Antosia chętnie dzieli się oraz zamyka przetwory w słoikach, aby zimą brzuchy także pełne mieć!


Nie każdy jednak dziadek swoją działkę ma, ale po to są doniczki - w nich także siać i sadzić się da. Rośliny w donicach lubią na balkonie swoje miejsce mieć, więc gdy je tam postawisz, w upalne dni będą dawać cień!


Na końcu książki, przepisów moc! Powidła śliwkowe bez cukru, sok z malin, suszone morele i jeszcze innych przepisów wiele! A lemoniada bazyliowa... chciałoby się od razu z książki ją wypić, żeby się tak długo w kuchni nie kisić. Na samym końcu książki widnieje tabela z kropkami. To podpowiedź dla nas, abyśmy się zdrowo odżywiali! Te kropki podpowiadają nam, kiedy dany owoc lub warzywo jest w sezonie i w ten sposób już wiemy, co kiedy zdrowe jemy!


Dzięki "Działce dziadka działkowicza" dowiemy się, jak praca na działce wygląda. Co zrobić trzeba, żeby pyszne posiłki mieć, ile napracować się! Dziadek Antoś pokaże nam pracę z rodziną przyjemną i miłą. Pielęgnować trzeba swe rośliny, czyli w skrócie o nie dbać! Później to one cenne i potrzebne witaminy mogą nam dać!


No dobrze, już z rymami skończę, bo teraz ktoś inny będzie rymował. Katarzyna Bogucka, świetna ilustratorka z charakterystycznym stylem, nie tylko zilustrowała "Działkę dziadka działkowicza", ale również ją napisała! I to jak! Oczywiście, rymując!


Wszystko (z wyjątkiem kilku ostatnich stron - jak już wcześniej wspomniałam, na ostatnich stronach są przepisy) napisane jest wierszem. Pani Kasia dokładnie opisała dzień pracy na działce, a pisać o takich rzeczach rymem to nie lada wyzwanie, jednak Bogucka poradziła sobie wyśmienicie!


Na każdej stronie jest cudowna ilustracja! Większość z Was już wie, że pani Kasia ogranicza swoją paletę i tutaj także tak zrobiła. Domyślacie się jakich kolorów jest najwięcej? Jak to na działkach, najwięcej jest zieleni i żółci! To takie działkowe barwy.


Oglądając kolejne ilustracje, myślimy sobie - od razu widać, że to Bogucka! I nawet, gdyby imię i nazwisko nie pojawiło się na okładce, raczej wszyscy rozpoznaliby w tych ilustracjach tę oto ilustratorkę!


Jedzcie zdrowo i kolorowo, a rymy przyjdą do główki, jak na talerz dwie soczystej gruszki połówki!

Tytuł - Działka dziadka działkowicza
Tekst i ilustracje - Katarzyna Bogucka
Konsultacja przetworowa - Szymon Tomiło
Wydawnictwo Widnokrąg, Piaseczno 2016

wtorek, 20 czerwca 2017

Czary na Białym - czyli magia syfonu


Zuzka z obrzydzeniem trzymała na jednym palcu Kożuch z kakao. Wrzuciła go zlewu w szkolnej łazience, ale jak się okazało, zlew był magiczny. Syfon prowadził na wyspę otoczoną Morzem Białym. Morze Białe było całkiem białe, no bo mleko nie może mieć innego koloru! Oprócz tego Morze Białe na dnie nie miało piasku, lecz guziki.


Kiedy Kożuch znalazł się w mleku, spotkał Rybę w seledynowym surducie. Ryba okazała się być bardzo uprzejma. Do swojego ogona przyczepiła papierową łódkę, do której wskoczył Kożuch i razem płynęli na wyspę. Muszę jeszcze dodać, że przed spotkaniem z Rybą, Kożuch zrobił jedną z najważniejszych rzeczy, które do tej pory wykonał. Nasz bohater opowiedział na głos swoją Pierwszą Historię.


Na wyspie Kożuch poznał czwórkę przyjaciół - Laleczkę, Szypułkę, Kafelka i Koralika. Siedzieli w altance i rozmawiali. Po chwili i Kożuch z nimi rozmawiał. W końcu wszyscy się rozeszli i poszli spać. Wczesnym rankiem nasz bohater poprosił Koralika, aby ten pokazał mu okolicę. Koralik nie miał nic przeciwko, więc poszli. Podczas tej przechadzki Kożuch dowiedział się, że Laleczka kocha kwiaty, że w jednej z purchawek mieszka Bzik, który gryzie pięty (choć jak się później okazało, Bzik wcale nie gryzł pięt) oraz zdecydował, gdzie stanie niegdyś jego własny dom - na Skalistym Brzegu.


Kożuch trafił właśnie do świata otoczonego Morzem Białym. A gdzie trafia, na przykład guma do żucia czy też stary gwóźdź? Tego nie wiemy, chyba że zamienimy się w gumę lub gwoździa i wejdziemy do zlewu, a następnie trafimy na kręte korytarze syfonu. Jak myślicie, co dzieje się teraz z naszym zębem niechcący spuszczonym w toalecie? A może żyje sobie jakby nigdy nic i pije teraz wodę z cytryną? To możemy sobie tylko i wyłącznie wyobrazić! Magdalena Mrozińska i Maria Dek podały nam genialny przykład wyobrażania sobie drugiego życia małych przedmiotów lub też nawet resztek jedzenia.


Magdalena Mrozińska napisała "Czary na Białym" i wyszło jej to fenomenalnie! Jej język zrozumie większość dzieci, jednak występują słówka, które nie są często spotykane. I to właśnie dzięki ludziom takim, jak pani Magda nasz słownik staje się coraz obszerniejszy. Miałam przyjemność poznać osobiście panią Magdę i jest osoba stworzona do pisania książek dla dzieci! Wiem także, że ilustratorka tej oto książki, czyli Maria Dek jest przyjaciółką Magdaleny Mrozińskiej i obie wymyśliły historię Kożucha, a później podzieliły się na role.


Jak już wcześniej pisałam, ilustracje do książki "Czary na Białym" wykonała Maria Dek. I już widać po okładce, że są to ilustracje zrobione ręcznie. Jestem bardzo ciekawa, jak wy wyobrazilibyście sobie Kożucha, bo pani Marysia w bardzo ciekawy sposób. Oczywiście, słysząc nazwisko Dek od razu wiemy, że ilustracje będę rewelacyjne i tutaj także się nie zawiedliśmy. Panią Marię również widziałam na własne oczy oraz z nią rozmawiałam.


Ach, jakie to świetne doświadczenie poznać dwie tak wspaniałe autorki!


A Wy jak myślicie - czy Kożuch zamieszkał na Skalistym Brzegu? Co się działo na Wzgórzu Dmuchawców podczas wichury? Jakie rzeczy podgryzał Bzik, jeżeli nie były to pięty? Czy Pierwsza Historia Kożucha była prawdziwa? Odpowiedzi na te i inne pytania możecie znaleźć w książce bardzo uzdolnionych pań!

Tytuł - Czary na Białym
Tekst - Magdalena Mrozińska
Ilustracje - Maria Dek
Wydawnictwo Warstwy, Wrocław 2016

niedziela, 18 czerwca 2017

Rok na wsi - czyli historia hodowli Listków


Rodzina Listków ma swoje gospodarstwo w Krzętlach. Ale nie tylko Listkowie mieszkają w tej wsi. Jadzia Malinowska wpada po sąsiedzku i pomaga, natomiast pan Józek pracuje tutaj już kilka dobrych lat. Do gospodarstwa przyjeżdża również pani Jagoda, aby kupić produkty potrzebne do Ekobaru w mieście. W Krzętlach mieszka także trójka dzieci, które zawsze trzymają się razem. Lecz wkrótce będzie ich pięcioro, gdyż pan Wojtek i pani Asia spodziewają się dzieci. No dobra, są jeszcze Franek i Ola, ale to o wiele większe dzieci.


Krzętle cały rok tętnią życiem! Tutaj nikt się nie nudzi! Zawsze jest coś do roboty, jednak najwięcej pracy jest... tak właściwie to przez dwanaście miesięcy. Magdalena Kozieł-Nowak też miała mnóstwo pracy, bo w "Roku na wsi" prawie w ogóle nie ma tekstu! Prawie. Na pierwszej stronie zilustrowane zostały wszystkie osoby występujące w tej książce i każda z nich coś mówi. Oprócz ludzi, mówią też zwierzęta! Na przykład świnia wypowiada się na temat błota, ponieważ ciaplanie się w błocie jej zdaniem jest bardzo relaksujące. A koń przeszedł na 'półemeryturę'! Teraz już wyręczają go maszyny, więc zajmuje się przejażdżkami w siodle lub wozem.


Styczeń - dzieci rzucają się śnieżkami, pies Misiek porywa kiełbaski. Babcia Hela nie porywa kiełbasek, lecz smaży sobie jedną z nich przy ognisku. W lutym przyjeżdża drewno! Marzec to bardzo pracowity miesiąc, bo młodzi ogrodnicy ucinają niepotrzebne gałązki, Misiek goni za kretem, pan Józek maluje drzwi do stodoły, a dwie starsze panie - Jadzia i Hela zbierają bazie. Kwiecień, maj... w maju pyszny miodek! Czerwiec, lipiec... czereśnie, pomidory i jagody oraz sok truskawkowy! Sierpień, wrzesień, październik, a w październiku grzybobranie. Listopad, grudzień - choinka!


A co wydarzyło się w kwietniu, czerwcu, sierpniu, wrześniu i listopadzie? O tym musicie się przekonać sami, a po przeczytaniu książki odpowiecie na trzy pytania! Autorka umieściła je na samym końcu książki, i w ten oto sposób możecie sprawdzić, czy dokładnie obejrzeliście "Rok na wsi". Obejrzeliście, bo tę książkę można tylko i wyłącznie oglądać (oczywiście z wyjątkiem pierwszej i ostatniej strony)! Jak już wcześniej wspomniałam, Magdalena Kozieł-Nowak odpowiada i za krótkie teksty, i za ilustracje.


Patrząc na te ilustracje, widzimy tę frajdę w opiekowaniu oraz zajmowaniu się gospodarstwem i to nie tylko dlatego, że nasz wzrok pada na miny osób pracujących na wsi, ale też dzięki charakterowi ilustracji! Nawet, gdy mamy zły dzień, kiedy spojrzymy na ilustracje Magdaleny Kozieł-Nowak - nasz zły dzień staje się dniem dobrym! Ale najweselej jest właśnie latem! Wtedy roślinność jest najbardziej zielona i wszyscy są zadowoleni. To taka magia ilustracji!


Oglądając "Rok na wsi" ćwiczymy również spostrzegawczość. Możemy na przykład wypowiedzieć imię osoby występującej w tej książce i odnajdywać ją po kolei na dwunastu rozkładówkach! W taką zabawę możemy się bawić nawet całą rodziną i wygra ten, kto jako pierwszy odnajdzie daną osobę. Albo cały czas patrzeć na domek rodziny Listków i na głos mówić to, co się zmieniło przez dany miesiąc! Jak pisałam wcześniej, mieszkańcy małej wsi nigdy się nie nudzą, ale my także oglądając tę książkę się nie nudzimy, bo kto by się nudził podczas zabawy z ilustracją?!

Tytuł - Rok na wsi
Autor - Magdalena Kozieł-Nowak
Wydawnictwo Nasza Księgarnia, Warszawa 2017

środa, 14 czerwca 2017

Wielka historia małej kreski - czyli fenomenalnie nakreślona opowieść


"Zobaczyłem ją podczas spaceru. Mały skrawek na skraju drogi". Nieduża, dla wielu zapewne niepotrzebna, kreska. Ale takie malutkie rzeczy mogą całkowicie odmienić nasze życie. Z początku o nich zapominamy, lecz jesteśmy ciekawi, co się w nich kryje. A może ożywają?


I tak się stało z naszą kreseczką. "Lekko się poruszyła...". Zaczęła się ruszać w różne strony. Chłopiec był nią zaciekawiony. Zupełnie przypadkowo położył ją na zeszycie. Zakreśliła kółko. Wyglądało jak ziemniak, ale zaraz po tym zawinęła się w kłębek. Zasnęła.


Na początku chłopiec rozmawiał z nią. Bawił się. Oswajali się ze sobą. Nauczył ją robić proste rzeczy. Lecz też trochę bardziej skomplikowane. Stali się nierozłączni. Kreska okazała się najlepszą przyjaciółką chłopca, a przecież z początku była taka niepotrzebna...


Ona go ratowała i on ją ratował. Wspólnie widzieli nowe horyzonty. Chłopiec urósł. Kreska też. Jednak czasami przychodziły te ciężkie chwile. "Lecz nigdy nie trwało to długo". Współpracując, trudne rzeczy stawały się łatwe. Objechali cały świat. Już nie chłopiec, a mężczyzna, pokazywał swoją kreskę na wystawach, spotykali sławnych ludzi. "I czas mijał".


Kiedyś musiało się to stać. Ona była już na to gotowa. To był ten moment...


Kreska. To mogła być osoba, życie, talent, emocje. I przyjaźń. Każdy odnajdzie w niej swoje cechy. Pozna ją, a ona jego. I historia się powtórzy. Wszystko będzie przed nami. Jeszcze mamy czas, by odnaleźć małą kreskę i jej wielką historię. A może już ją mamy, ale o tym nie wiemy.


W książce słów jest niewiele, lecz treści ogrom. Jest ona niewiarygodnie poruszająca. U niektórych może wywołać nawet płacz. Tę opowieść przeżywamy wraz z kreską i chłopcem. Słowa Serge Blocha przemawiają do nas. A my dalej chcemy żyć z naszą kreską.


Literkom towarzyszą także ilustracje. Nie są one bardzo skomplikowane, jednak szczególnie trafne. Ukazują rzeczy, które zdarzają się często, i dlatego nie widzimy ich. Odbieramy je jako zwyczajne wydarzenia. Kreska Serge Blocha dostrzega je. Cieszę się, że i ja ją znalazłam.

Tytuł - Wielka historia małej kreski
Tekst i ilustracje - Serge Bloch
Tłumaczenie - Katarzyna Skalska
Wydawnictwo Zakamarki, Poznań 2015

poniedziałek, 12 czerwca 2017

Pan Kleks - czyli trzy Kleksy Jana Brzechwy


Większość uczniów klas czwartych doskonale zna "Akademię pana Kleksa", gdyż książka ta jest lekturą obowiązkową. A czy większość dzieci zna "Podróże pana Kleksa" oraz "Tryumf pana Kleksa"? Już nie za bardzo. Mali czytelnicy zazwyczaj nie słyszeli wiele o Bajdocji, a jeżeli chodzi o Alamakotę... pewnie nie wiedzieli, że istnieje taki kraj! Tak na prawdę, to nie ma co się dziwić, bo jedyną mapę, na której wyrysowane są te państwa posiada wielki uczony! Doktor chemii, filozofii i medycyny, asystent słynnego doktora Paj-Chi-Wo oraz profesor astronomii i matematyki na uniwersytecie w Salamance. Już wiecie kto to? Jan Brzechwa? Nie, nie, nie Jan Brzechwa, lecz jego przyjaciel! Tak, tak, tak! Oczywiście! To jedyny w swoim rodzaju profesor Ambroży Kleks!


Pan Kleks jest dyrektorem i zarazem nauczycielem w "Akademii pana Kleksa" i przyjmuje tam chłopców o imionach wyłącznie na literę A, no bo po co ma zawracać sobie głowę innymi literami alfabetu! Oprócz tego uczy przedmiotów, o których nawet się nie śni normalnym nauczycielom! Przędzenie liter, spisywanie piosenek chóru żab, kleksografia, naprawienie zepsutych sprzętów to jego specjalność! Zajada się motylami i kolorowymi szkiełkami, ponieważ pyszne jest to, co kolorowe. Pan Kleks je również pigułki na porost włosów i pije zielony płyn. Wiecie pewnie, że najwyższą odznaką w "Akademii pana Kleksa" są piegi. Śliczne kropki na twarzy, natomiast wstyd jest uczniom, którzy noszą krawacik w grochy! Oj, ale musieli być niegrzeczni!


Pamiętacie czasy, kiedy kreda była czarna, a atrament biały? Takie właśnie chwile doskonale pamięta pan Kleks i musiał wypłynąć w poszukiwaniu czarnego atramentu, aby Wielcy Bajarze w Bajdocji mogli spisywać swoje bajki! Ależ to była ciężka podróż, jak w sumie wszystkie "Podróże pana Kleksa"! A ile nasz uczony zwiedził przy tym nieznanych dotąd zakątków świata! Aż sześć państw ujrzało Ambrożego Kleksa we własnej osobie. Jednak najsmaczniej było w Przybrocji. Znacie już Nadmakarona i te życiodajne brody? Jeżeli nie, koniecznie musicie ich poznać! Lecz nie radzę wybierać się do Nibycji, gdyż wszystko tam dzieje się na niby! Natomiast zarost pana Kleksa na brodzie absolutnie nie jest na niby i w dodatku wskazuje odpowiedni kierunek! Prawdziwy skarb!


Alamakota to wyspa zamieszkiwana przez trzynogich lub trzyrękich ludzi. Muszę dodać, że Alamakotańczycy uwielbiają koguty. Właśnie w tym oto kraju "Tryumf pana Kleksa" był największym wynalazkiem ludzkości! Alojzy Bąbel to robot, jednak prawie niczym nie różni się od człowieka! Umie robić prawie wszystko! Prawie.... Dzieło pana Kleksa nie zna fantazji. Alojzy nie umie marzyć. Ale marzyć umieją Róża, Dalia, Hortensja, Rezeda i Piwonia, czyli córki pana Anemona oraz pani Multiflory Lewkoników - ogrodników. I nawet cała ta rodzinka pachnie kwiatami! Wróćmy jednak do kogutów. Naród ten wykorzystuje zegarki do celów innych niż my, dlatego koguty pieją, gdy nadchodzi wieczór. Takie to mądre zwierzęta!


"Akademia pana Kleksa" oraz "Tryumf pana Kleksa" to pamiętniki ulubionego ucznia Ambrożego Kleksa. Adaś Niezgódka przed przybyciem do Akademii był niezdarnym i niemądrym chłopcem, jednak wielki uczony nalał mu oleju do głowy. Na dowód tego, że Adam był ukochanym uczniem pana Kleksa, sam profesor zaproponował chłopcu współpracę w kuchni, co było przeogromnym wyróżnieniem. Oprócz tego, Adaś pomagał panu Kleksowi w doskonaleniu Alojzego. Niezły z niego chłopak!


Jak wszyscy wiemy, pana Kleksa wymyślił Jan Brzechwa - ten znakomity, polski pisarz! Mimo, że książka ta powstała w 1968 roku, czytelnicy sięgają po nią z ogromną chęcią! Gdy pierwszy raz przeczytamy "Pana Kleksa", jego przygody zostaną w naszych głowach już na zawsze. Każdy z nas zapamięta te okrągłe okulary, duże piegi i kolorową bródkę. Jan Brzechwa postarał się, aby nasz uczony trafiał nie tylko do dzieci, lecz również do dorosłych. "Pana Kleksa" najlepiej się czyta w gronie rodzinnym, to mogę zagwarantować! Tylko proszę, nie ołysiejcie ze śmiechu, a jak Wam już nie zostanie ani jeden włos na głowie, zawsze możecie pożyczyć pigułki na porost włosów od Ambrożego Kleksa!

Duży format i grubość książki może troszkę zniechęcać, ale przeczytać "Pana Kleksa" warto, bo... no właśnie! Marianna Sztyma zilustrowała tę książkę fenomenalnie! Jej ilustracje idealnie pasują do magicznych przygód pana Kleksa, gdyż są one równie magiczne! A na dodatek zrobione ręcznie! Kredki, farby, spreje! Czegoż tu nie ma! Obrazki te spodobają się wszystkim, bez wyjątku! Patrząc na dzieła tej pani, buzia sama nam się uśmiecha! Nie ma nic piękniejszego niż dobrze napisany tekst oraz rewelacyjnie zrobione ilustracje! Tej książki nie może zabraknąć na półkach polskich czytelników!

Tytuł - Pan Kleks
Tekst - Jan Brzechwa
Ilustracje - Marianna Sztyma
Wydawnictwo Nasza Księgarnia, Warszawa 2017